Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna www.kropki.legion.pl
Forum gry w kropki -
KLIKNIJ I ZAGRAJ W KROPKI ON-LINE
Zasady gry

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kropki vs go cz.3
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3 ... , 12, 13, 14  Następna
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
alamoana



Dołączył: 28 Paź 2003
Posty: 3
Skąd: warszawa

PostWysłany: Wto Sty 27, 2004 11:45 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Radji! Jestem zachwycona Twoim opowiadaniem, nie moge się doczekać dalszego ciągu.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Czw Sty 29, 2004 11:46 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

W drodze leokles i Polkolordek dowiedzieli się jak było. Over nie mógl tego słyszeć, bo zdecydowanie wyprzedził grupe w drodze do lazaretu, który znajdowal się w jednym pomieszczeń na zamku.
- Walczyliśmy jak zwykle ramie w ramie – mówił Qzawju – już tak żesmy się zgadali ze będzie kurwa najlepiej. No i napierdalamy skurwysynów, jeden, drugi, trzeci i tak cały czas. Gdy nagle odwracam się ku niej, a ta osówa się na kolana, patrze bełt tuz pod żebrami jej wystaje. Nim ogarnelem sytuacje jeszcze ją chuj po brzuchu mieczem przejechal, doskoczyłem i zabiłem go. Ledwie ja odciągnełem z pola walki, bo już nastepni wlazili na mury, pomogli mi nieco kumple co koło nas się tłukli. Wzielem ja na plecy, jęcząca i krwawiąca zanioslem do lazaretu. Nie czekalem nawet długo, tylko wróciłem na mury.
- To może ona już nie... – Zaciął się Polkolordek.
- Nie wiem.
Wpadli do wnetrza zamku, straznicy ich nie zatrzymali niewiedziec czemu. Ruszyli korytarzem wgłab, nie rozglądajac się zbytnio, po w sumie niezbyt bogatym wnetrzu. Jedynie pochodnie ubarwiały szare ściany korytarza. Kilkanaście kroków zajelo im dojscie do pomieszczenia z rannymi. Już z oddali słyszeli ich jęki i krzyki.
Pomieszczenie widzieli pierwszy raz, jeszcze nie było im dane zkorzystać z niego. Przypominalo ono to co widzieli już na murach, krew i ludzkie ciala, te jednak w odrożnieniu od tamtych jeszcze dychały. Ranni układani zostali na łózkach, ale było ich tak wielu ze zaczeto przynosić stoły i koce, by pomieścić każdego. Chirurdzy dwoili się i troili by jak najszybciej opatrzeć najbardziej poranionych w boju żołnierzy. Tak więc rozglądajac się wokół można było nauczyć się wielu rzeczy na temat anatomii czlowieka, chodz bynajmniej nie było to miłe dla oka. Poza tym podnoszone co chwile krzyki, jak i nieprzerywane jęki doprowadziły by do szału niejednego bardziej wrazliwego czlowieka.
Leokles lekko zachwial się na widok męzczyzny z rozdartym brzuchem, widząc jego wnętrznosci, o dziwo ranny nie krzyczal, leżal tylko nieruchomo wpatrzony w sufit. Młodzik zaczął się zastanawiać czy czlek jeszcze dycha, ale nie było dane mu się dowiedzieć. Polkolordek pchną go by szedł dalej.
Overa dojrzeli po chwili kleczocego nad cialem kobiety, od razu można było dostrzeć twarz Banitki, chodz dziewczyna była blada jak ściana.
Podeszli bliżej.
Jej opatrunek zalozony zapewne już jakiś czas temu, był niemal czerwony od cieknącej krwi, ktorej nie potrafił zatamowac. Dziewczyna lewa ręką podtrzymywala go, prawą natomiast trzymala mocno ręke bersekera.
- Ale się wszystko popieprzyło, nie Over – mowiła cicho, ale pewnie.
- trzymaj się mała, nie umrzesz dzisiaj – Twarz Overa była pozornie spokojna.
- Nie oszukój ani mnie, ani siebie Over – wziela głeboki oddech – wiesz ze z takich ran się nie wychodzi. Widocznie na mnie przyszedl czas...
- nie pierdol – przerwal jej berseker.
Usmiechneła się.
- Chyba nie przebije średniej, a brakowalo mi tak niewiele, chyba ze dwa lata.
Glowa opadła bezłanie, uscisk jej dłoni rozluźnił się, a źrenice zamknely. Wyglądala jak by spala, ale ona nie spala.
Leokels, polko i Qzawju w ciszy oglądali moment śmierci, tylko mlodzik zobaczyl łze spływajaca po policzku Overa. Czyżby to co mowił było nieprawdą, czy ci co obrali tą ścieżke mają możliwośc powrotu, a może to było złudzenie, chwila slabosci. Ale on wiedział że tak może się to skończyć, wiedział że śmierć w kazdej chwili może nadejść, wiedzial że ta miłośc nie miala sensu, a jednak łudził się, do końca chcial wierzyć że to się zmieni, nawet trzymajac ją, w tej ostatniej chwili. I nawet ona, chodz nigdy tego nie powiedziała, kochała go, ale dopiero na lozu smierci dopuścila ta mysl do siebie, dojrzala do niej w momencie końca.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Czw Sty 29, 2004 11:47 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Odsiecz"

Po raz pierwszy kapralowi Emielowi Sinasowi z pierwszego plutonu wolnej kompanii, dane było oglądac miasto z najwyższego punktu w okolicy. Male zakurzone pomieszczenie w którym się znajdowal robiło za punkt obserweacyjny, a widac z niego było zaprawde wiele, a mając do dyspozycji lunete, zaobserwować można było jeszcze więcej.
Emiela którego czterogodzinna slużba dobiegala końca nie bardzo już interesowalu widoki, które przez te chwile zdołał się na ogladać, teraz wpatrzony w zamyśleniu w horyzont czekal na zmiane, która niechybnie miala nadejść.
Czekal, starajac się w myślach, odpedzić otaczajaco go wojne, wspomnieniami z młodości. Mlodości pelnej zdrowej zabawy do rana, alkocholu i dziewek, które w akademiku Uniwersytetu filozofii było naprawde wiele. I tak w zamyśleniu zapewne doczekal by momentu, gdy klapa wejsciowa na podlodze otworzyła by się z hukiem, a z jej progu odezwal głos jego zmiennika, imienia którego nie znał. Odrywajac go od miłych mlodzieńczych wspomnień. Jednak nie to mialo odpedzić miłe myśli.
Horyzont w który tak dociekliwie wpatrywal się kapral Emiel, zaczą nabierać dziwnie czarnej barwy, w miejscach gdzie wczesniej była zieleń. Barwa ta jak wielka fala wody wdzierała się coraz bardziej zakrywajac ziemie,z kazda minuta porzybliżajac sie do zamku
Emiel wyją lunete zza pasa i szybkim ruchem przylożył ją do oka.
Na jego kamiennej twarzy pojawił się usmiech taki, jaki jeszcze nie zagoscil tego dnia na twarzy zapewne rzadnego kropkowicza. Wiedzial że jest pierwszy który to widzi, cieszyl się ta chwia przez moment.
Ten o którym przyjsciu już zapomniano pojawił się, a za nim kroczyła armia. Red sztandar idzie z odsiecza.
Oderwal lunete od skroni, otworzył klape, i jak rakieta zszedl drabinką na drewniane schody. Nie mógl powstrzymac narastajacego podniecenia, teraz gdy biegl ze wspaniala nowiną.
Red sztandar idzie z odsieczą.
---------------
Eliasz De Cansteliach nie znal jeszcze najnowszych nowin. Dostał rozkaz by natychmiast stawić się w namioce generała Leszka Soldana. Nie czekajac długo, w pelnym wyposazeniu wojskowym ruszyl z wykonaniem rozkazu, trzymajac hełm w prawej ręce tuz przy boku.
Pewnym dlugim krokiem doszedl do drzwi, straznicy na jego widok tylko zlozyli nalezne honory i wpuścili generala do wewnątrz.
- Przeprasza,m za spóźnienie – zaczał, w momencie gdy jego oczom ukazal się głównodowodzący – mój odział...
- nie musi się pan tlumaczyć, generale Cansteliach –przerwał mu Soldan – proszę zając miejsce.
Eliasz usiadl tuz obok obecnych generałów Waltera Solberga i Saramisa Et Dolachiu.
Gdy wszyscy zajeli nalezne im miejsca, General Soldan skierowal się do swoich podwładnych, unoszac gloe znad map.
- jak zapewne niektorzy z was dowiedzieli się przed chwila, a mnie znana była ta wiadomosc już jakis czas temu, zbliża się ku nam liczny przeciwnik. Odsiecz pod dowództwem generala marszalka Reda sztandara.
Przerwal by przyjżec się ich twarzom. Faktycznie dwoch z trzech siedzących naprzeciw niemu generałów znało już najświezsze informacje. Jedynie młody Eliasz De cnasteliach zaskoczyl się wyraźnie, ale po chwili wyraz jego twarzy wrócił do poprzedbniego.
- generale – wtrącił doświadczony walter Sonberg – chyba nie mam y się czemu przejmowac, ani czemu dziwować. Wiedzieliśmy od dawna że wrog nadejdzie z odsiecza predzej czy później. Nasza sytuacja jednak jest wcale dobra, stoimi już wewnatrz miasta, oblegajac górny zamek. Proponuje zamiast toczyć walke na otwartym polu, stanąc za murami i oczekiwac szturmu z ich strony. Jeśli zamierzają odbić tych oblezonych, zaatakuja na pewno.
- Rozumiem twoje slowa Walter – zwrócił się do niego, niemal po przyjacielsku Soldan – ale nie to mnie teraz najbardziej martwi. Nastepna informacja któras wam zaraz powiem dostalem przed kilkoma chwilami i zapewniam was, ze to nie sa dobre wieści.
Jeszcze nie bardzo zaskoczeni generalowie czekali na slowa dalsze słowa swego dowódzcy, który umilkł w tym momencie przyglądajac się każdemu z nich z osobna.
- Niestety doszly mnie wieści żekontynuowal po chwili, wyjmując z kieszeni koperte, z mala kartka papieru – To notka mojego zaufanego czlowieka, zareczam was, ze zawarte w niej wiadomosci są pewne. Cytuje „Generale Soldan, jestes jedna z pierwszych osób które dowiadują się o tym fakcie. Pierwsza ale zapenam cię ze nie ostatnią, tu w cytadeli uzurpatora wie już o tym pewna grupka osob, nie jestem w stanie docieć wszystkich nazwisk, tak jak i nie byłem w stanie zatrzymac każdego przechadzacego przez mury zaraz po tym fakcie. Zawiadamiam cię najszybciej jak moglem ze Uzurpator nie żyje. Zmarł dnia 28 maja, z moich obliczen wynika że powinienes dostać ten list 29 maja. Wykorzystaj te wiadomośc jak najszybciej, jest wielce prawdopodobne że walczący w Cheesworldzie Dmitri Chocianow również otrzymal te wiadomosc. Dzialaj szybko mój panie, czasu jest naprawde malo. Tu w cytadeli powoli wszystko ogarniam, skontaktuje się z toba osobiscie przy najbliżeszj okazji”.
Tym razem wszystkie twarze ukazywaly zdziwnie, przez niemal calą częśc czytania listu. Jednak po jego zakończenihu wrociły jak na rozkaz do swojego starego stanu.
- A wiec uzurpator nie zyje – zaczą Saramis – nie ma nastepcy, w kraju zapanuje chaos. Nie możemy do tego dopuscić, generale musimy przejąc wladze.
- Myślisz ze General Dmitri Chocianow już wie – wtrącił spokojnie Walter Sonberg, przerywajac wywondy Saramisa.
- Nad ranem przyszla do mnie druga depesza, zaraz po pierwszej. Jeden z moich wywiadowcow wyslal mi notke – Soldan wyją skrawek papieru, z którego zaczą czytać, wypowiedz swojego czlowieka –„generale Soldan, Dmitri Chocianow wraca do Golandii”.
Walter przetarl przepocone czolo rekawem bluzy.
- Czyli wie.
- Na to wyglada, jednak mój czlowiek nie dowiedzial się do tej pory niczego wiecej. Kazałem przekazywac każde nowe informacje natychmiast, ale na razie żadna nie dotarla.
- Myslisz ze będzie walczyl przeciwko tobie, myślisz ze w Golandii zapanuje wojna domowa.
- Myśle że, generał Chocianow chce zbrojnie wkroczyć do stolicy. Jeśli ktos z was marzyl o powrocie republiki z chwila śmierci uzurpatora to srogo się pomylił.
- Do tego zmierza ku nam armia Kropkowiczow, z nimi tez przyjdzie nam walczyć. Teraz co poddac się, podpisac szybki pokój i ruszac przeciw Chocianowowi, walczyć z kropkowiczami.
- Nie pokonamy Dmitrija – zaczął spokojnie Soldan – nawet jeśli na tych murach nie zostawimy już ani jednego martwego żołnierza. Ciągnie ku nam piećdziesiąt tysięcy zaprawionych w boju zołnierzy, nawet nasze siedemdziesiąt tysięcy nie pokona tej siły.
- Więc co – wtrącił siedzący cicho do tej pory młody Eliasz.
Soldan spojrzał na niego nieco chłodno.
- Mam pomysł, ale to nie będzie proste, jest tylko jedna możliwosc zwycięstwa. Potrzebujemy zolnierzy, nie chlopów z przymusowegpo poboru, którzy uciekaja przed zblizajaca się lekka konnica, potrzebujemy armii, która potrafi walczyć – przerwal na chwile – a która armia jest pod reką w tej chwili?
Już wiedzieli co chodzi po glowie Soldanowi, wiedzial Saramis Et Dolachiu, wiedzial Walter Somberg, wiedział Eliasz de Cansteliach.
- Trzeba polaczyć sily z kropkowiczami, innego wyjscia nie ma – dokonczył, gdy inni odetchneli glośniej.
- Myślisz ze to się uda – glos po dluzszej chwili milczenia zabrał Walter – twoje slowa generale, czy pan wie co mowi, jeszcze nigdy...
- Wlasnie - przerwal mu ostro Soldan – nigdy nie probowaliśmy walczyć ramie w ramie, dlaczego, czy tak naprawed musimy się nienawidzieć.
- Nie - wtracił Elaisz spokojnie – ale my się nienawidzimy, nawet jeśli uda ci się przekonac Reda, generale, pozostana jeszcze prości żołnierze,. Ludzie święcie przekonani o tym z czym walczą, o przeciwniku który jest dla nich najgorszym zlem. Jak powiesz prostemu ludowi generale Soldan, że teraz będą walczyć ramie w ramie z tymi których jeszcze ranmo zabijali w imie Golandii. Jak wytlumaczysz im polityke.
- prostymi ludzmi latwo manipulowac generale Cansteliach, mysle że nie powinno być z tym problemu.
- Nie takimi którzy przez całe zycie uczeni byli ze najgorsze zlo to kropkowicze.
- masz lepszy pomysl generale Cansteliach.
Mlody general milczal.
- Na północy pojda za nim – ciągnąl Soldan – otworzą mu każda twierdze, połódnie będzie walczyć do czasu ile beda mogli. Jeśli nie będą widzieli sensu walki poddadza się. Jedyna szansa to doprowadzić do walnej bitwy, a tą bez pomocy przegramy z kretesem.
- nie chce kwestionowac twoich słów generale...
- Więc nie kwestionój!.
W sali na chwile zapanowala cisza., która przerwał głównodowodzący.
- Decyzje, a dla was rozkaz już podjełem, wiec uwazam temat za zakończony. Generale Et Dolachiu, proszę wyslac gońcow do Reda z rozkazami które wam zaraz napisze, reszta może się odmeldować.
Walter Sonberg i Eliasz De Cansteliach wstali, oddali nalezne honory i wyszli.

c.d.n. niedlugo.
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Pią Sty 30, 2004 8:39 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cholera jasna nie wiem co powiedzieć... ale spróbuje coś z siebie wykrztusić.
Powiem szczerze takiego zakończenia się nie spodziewałem.
"Wiedźmin" , "Młot i krzyż" , "Wojna z wężowym ludem", Trylogia o Bastardzie Rycerskim" - "Opowiadanie o Kropkolandii" wciągnęło mnie nie mniej niż każda z tych książek. Muszę to przyznać , po prostu wpadłem w naług czytania.
Twoje opowiadanie Radji mógłbym porównać do wyżej wymienionej "Trylogii o Bastardzie Rycerskim".
Inni pewnie nie zauważyliby za dużo podobieństw między tymi książkami ale ja znalazłem jedną która bardzo mnie zaciekawiła.
Mianowicie , gdy Bastard Rycerski został skazany na karę śmierci za używanie "Rozumienia"(zakazanej magii pozwalającej porozumiewać się ze zwierzętami a nawet przybierać ich postać) Brus jego opiekun przemycił dla niego truciznę. Bastard już wiedział po co, miał ją zjeść opóścić swoje ciało i żyć w jednym ciele z wilkiem(Rozumienie).
Gdy mu się to udało Brus znalazł nowe ciało i tak jakby młodzik zmartwchwstał tylko że w innym ciele. Dzieki temu Bastard mugł dokonać zemsty zaprzysiągniętej królowi i wykonać swoją ostatnią misję.
Dziwnie mi się to skojarzyło nawet dokładnie nie wiem z czym ale gdy przeczytałem rozdział "Odsiecz" to od razu sobie przypomniałem ten fragment książki Robin Hobb.
Radji tak trzymaj Wink
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Pią Sty 30, 2004 7:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Alamoana hmmm alamo - ana, ej ty masz cos wspólnego z alamo?
Powrót do góry
 
 
alamoana



Dołączył: 28 Paź 2003
Posty: 3
Skąd: warszawa

PostWysłany: Pią Sty 30, 2004 10:29 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nie Szwagiereczku, nie mam nic wspólnego z Alamo. Alamoana to hawajskie słowo.
Powrót do góry
 
 
TheBest78



Dołączył: 16 Lip 2002
Posty: 281
Skąd: z Pcimia Dolnego

PostWysłany: Sob Sty 31, 2004 6:30 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

no cos ty Szwagiereczku........ Alamo umial grac w kropki Wink
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Czw Lut 12, 2004 12:38 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Na murach zapanowala euforia, gdy pierwsze odzialy z zachodniej strony dojrzały nadchodząca odsiecz. Najpierw niepewnie przyglądali się idącej armii, ale gdy dostrzegli sztandary wybuchneli churalbnymi okrzykami zwyciestwa. Żołnierze podnosili broń ku niebu, skandując imie Reda sztandara, inni lzyli teraz z Goistów, z odziałów wysunietych najbliżej muru, jeszcze inni w ciszy, oddychajac z ulga spoglądali w kierunku nadchodzącej odsieczy. „Zwycięstwo” krzyczeli wszyscy, odsiecz nadchodzi.
Leokles również wiwatował, Ant Killer który doszedł do nich niedawno stał spokojnie, jakby nie ciesząc się ze zwyciestwa, Over gdzieś znikną, a Polkolordek wlasnie ubliżal matkom wszystkich goistow.
- Nie ma co się tak cieszyć – głos Anta przecisna się gdzies wśród tumultu i krzyków radości – goisci teraz zamkną bramy i zajma pozycje na zewnetrznym murze, a nas w dalszym ciągu będą oblegać.
Leokles który już nieco powstrzymał swoje churalne krzyki zwrocił wzrok na Anta.
- Ale nasi będą szturmować przecież, przyszli nam z odsiecza.
- Będą – potwierdził Ant – Ale nawet jeśli się przebiją, to i tak wtedy goiści już raczej zdobęda gorny zamek.
- To co, dwadzieścia dni obleżenia i chuj – wtrącił się do rozmowy Polkolordek.
- Raczej tak, ale Marszałek sztandar, zapewne tez orientuje się w sytuacji.
- Więc co?
- Pertraktacje zapewne, cala filozofia wojny, zawsze na końcu sa rozmowy – powiedzial poważnie Ant – Koniec wojny zaprawde niewiele ma wspolnego z patriotyzmem.
- czyli to był taki pokaza siły – stwierdził Leo.
- Raczej tak, sytuacja zrobiła się nijaka, żadnej ze stron nie da nic walka, może jeśli dalej stalibyśmy na zewnetrznym murze, to wtedy, kto wie. Może by walczyli, ale w takiej sytuacji...
- A po rozmowach co, już nie będziemy walczyć?
- to zalezy, jeśli nie dojda do porozumienia, to będą walczyć, a wtedy już po nas. Ale sprzedać dwa tysiące zołnierzy, a cała walke o niepodleglość to dwie różne sprawy.
- no ale te dwa tysiące to my.
Ant killer uśmiechna się ironicznie.
- Właśnie, ale taka jest polityka. Bo jak zapewne rachowac potraficie, strata dwóch tysięcy, jest o wiele mniej bolesna niż strata dwudziestu tysięcy. No a jeśli niechcący trafisz do tych dwóch tysięcy, to już twój problem.
- kurwa mać! – przeklną Polkolordek. Walczył już na wielu wojnach, ale nigdy nie zdarzyła mu się podobna sytuacja, chodz słyszał że na jakimś odcinku była rzeź, że oddziały gineły zostawiane przez swoich dowódzców, na porażke. Wiedział, ale nigdy nie zastanawial się nad tym, co by było jeśli sam znalazł by się w podobnej. Dowódzcy oddziałów najemnych, zwykle byli bardzo doswiadczonymi żołnierzami i chodz placono im niemało, niemieli ochoty nadstawiac karku za innych, na odcinkach z których się nie wraca. Wiedzieli o tym również ci którzy ich najmowali, najczesciej, a jak nie, to zdarzalo się ze odział najemny opuszczał pole bitwy, jeszcze przed pierwszymi walkami, a taka sytuacja zapewne wprowadzała ich pracodwace w spore zakłopotanie. Wiec najczęściej najemnicy puszczani były jako odziały wspomagajace,albo do ataku z flanek, nigdy nie szły w pierwszym szeregu.
- Ale bądzmy dobrej mysli – mówił Ant – jeśli już przyjdzie nam tu zginąć to przynajmniej nie na trzeźwo, chodzcie poszukamy jakiejsc butelki, w tym tumulcie i radosci zapewne bez trudu przejdziemy koło straznikow.
Nie protestowali, tylko schowali miecze i zwolna ruszyli za Ant Killerem który był już schodach.
---------
Jeszcze wiele godzin mineło jak wojska kropkowiczów, ustawiały się w szyku na polu przyszlej bitwy. Szereg przy szeregu eltarne odziały państw pogranicza zajmowały swoje wczesniej wyznaczone pozycje. Setnicy i dziesiętnicy chodz żołnierze ich byli doświadczeni, to i tak zwijali się by jak najszybciej doprowadzić swoich podkomendnych do pelnej mobilności. I tak na oczach wrogich odziałów zamknietych na zewnetrznych murach miasta ustawiała się potęga zapomnianych panstw, ze skraju cywilizacji.
Teraz gdy słońce z wolna zaczelo zachodzić, namiot dowódczy tętnił zyciem.
Młody Derick Visima. nerwowo wiercił się na krześle, Takeda Shingenkropkos pozornie spokojny siedział w rogu namiotu, John Dots chodził w tą i z powrotem, wzdłóż całej szerekosci wielkiego oficerskiego namiotu. Red sztandar również względnie spokojny, z kamienną twarzą siedzial naprzeciw wejściu, spoglądajac na kazdego generala z osobna.
- Nie będzie otwartej walki – Dots na chwile stana w miejscu i spojrzał na Reda sztandara – możemy tez czekać, aż sami się poddadzą.
Red nie odpowiadał, był wyraźnmie zamyślony.
- Powinniśmy walczyć – odezwał się z rogu Takeda – czy honorowe będzie tak zostawić obleganych przyjaciół generale CzerwonySztandarze.
I znów zapanowala cisza, nerwowa cisza, która przerwał ponownie Dots.
- Za malo mamy ludzi by szturmować, na otwartym polu mieli byśmy wieksze szanse, ale tutaj. Nie pokonamy dwakroć wiekszego przeciwnika.
- Mozę paktować – wtrącił młody pułkownik Derick, ze straży przybocznej reda Sztandara.
Spojrzeli na niego dziwnie, ale nikt nie odpowiedział.
Zdyszany goniec pojawił się nagle w drzwiach. Jeszcze wzią kilka głebokich oddechów, nim cokolwniek powiedział.
- marszałku – powiedzial cicho, chodz na tyle głośno, ze każdy obecny bez trudu go usłyszał – przyjechali poslańcy od Generała Soldana.
---------
Spotkali się tuz przed wieczorem, na ziemii niczyjej, miedzy murami miasta, a armią pogranicza. Wcześniej żołnierze Kropkowiczów, wystawili tam stół wraz z dwoma krzesłami, przy którym spocząc mieli obaj wodzowie.
Straż przyboczna Reda Sztandara i generała Soldana zostala daleko za nimi, mieli spotkac się samotnie. Tu na neutralnym kawalku ziemii.
- Witaj Generale Soldanie – Standardowy nieco ironiczny głos Reda, zapoczątkował rozmowe.
- Witaj Marszałku sztandarze – głos Soldana był spokojny i niezawierał w sobie ni kropli drwiny.
- Ile to już lat mineło, od kad ostatni raz się widzieliśmy?
- Wiele – stwierdził lakonicznie goista.
Red wyszczerzył żeby w pol uśmiechu.
- Kiedyś byliśmy przyjaciółmi – powiedział po chwili.
- Pamietam.
- Jak to się wszystko dziwnie potoczyło, a mogło być zupełnie inaczej.
Soldan zachowywal kamienną twarz, stakając palcem wskazującym o blat stołu.
- Wiesz ze nie mogło się inaczej potoczyć. Moja przysięga złozona uzurpatorowi zobowiązywała mnie do wykonywania jego rozkazów, walki przeciw wam. Tez składales przysięge na wiernośc jemu, ale ty...
- Zlamalem ją – dokończył Red – złamalem ją, bo wiedzialem że slowo dane szaleńcowi, nie zobowiązuje mnie.
- I dlatego zmieniłes wiarę??
- Wiesz jak było, generale Soldan. Wy nie chcieliscie mnie u siebie, wy czystej krwi goiści nie lubicie takich jak ja.
- Nie mów za wszystkich, wiesz ze nie interesowalo mnie to, kim jesteś.
- Ale ich to interesowało. I chodz zapowiadałem si ę na znakomitego dowódzce, wy odzrzuciliście mnie. Mowie wy, bo to się tyczy was wszystkich, wiedziales jaka jest sytuacja, wiedzialęs co chca zrobić, co zrobili. Uzurpator czekał na najmniejesze moje potkniecie by się mnie pozbyć i pozbyl się. Od początku byłem przeciw wojnie, ty zreszta też, ale ja miałem charakter by się temu sprzeciwić, chodz wiedzialem. że może czekać mnie za to koniec mojej wojskowej kariery. Zaryzykowalem i przegrałem.
- Nie chcialem wojny, ale wiedzialem ze jest ona nieunikniona. Dlatego walczyłem. Wiedziałem ze uzurpator jest stary, że niedługo umrze. Wiedzialem wtedy ze to będzie kwestia paru lat. Cud że przezył az pięć. Walczyłem, bo chciałem cos zmienić, jeśli wtedy zrobił bym to co ty, to sytuacja mogla by się jeszcze bardziej pogorszyć na niekorzysc kropkowiczów.
- Przeżył az pięc – do reda dopiero po chwili doszły slowa wypowiedziane przez Soldana.
- Słyszałes dobrze marszalku Czerwony Sztandarze. Uzurpator nie zyje, w Goladnii może zapanowąc wojna domowa.A jeśli ja ją przegram to zapewniam cie że odzyskanie przez twoje państwo niepodległości stanie się trudne i to nawet bardzo. Idzie ku nam mój przeciwnik i zapewniam cie że nie spocznie puki nie zdobedzie stolicy.
Kropkowicz nie odpowiadał, wyraźnie zaskoczyły go wieści Goisty.
- Nie przyszedłem cie prosić o pokój, mam ofertę która spowoduje że obaj możemy wyjsc z tej batalii zwyciesko. Przyjmij moje warunki paktu i stworzmy armię, pierwszą w historii armie, w której stana ramie w ramię kropkowicz i Goista. Decyzja należy do ciebie marszałku.

c.d.n.
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Czw Lut 12, 2004 11:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rozmawiałem ostatnio z kibicem o kropkach i tam padło pytanie na które nie znaleźliśmy odpowiedzi ale może ty Radji coś o tym wiesz.
Pytanie brzmi:
"Gdzie czerwonysztandar nauczył się tak grać?"
Powrót do góry
 
 
TheBest78



Dołączył: 16 Lip 2002
Posty: 281
Skąd: z Pcimia Dolnego

PostWysłany: Pią Lut 13, 2004 6:10 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Czerwony by na to pytanie odpowiedział, że w ...............Wietnamie Wink Laughing Laughing Laughing
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pią Lut 13, 2004 9:53 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Odpowiedz znajdziecie u mnie w powieści, otóż Red był na wpół goistą, zresztą bardzo utalentowanym goistą, ale tamta wiara go zdradziła i przerzucił sie na kropki, Przysięgł równiez iż nigdy nie wróci na go wiare.
A tak powaznie to nie mam zielonego pojecia Smile
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Pią Lut 13, 2004 10:56 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

hehe no tródno biorę się za pisanie maila.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sro Lut 18, 2004 3:22 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

rozdzał ? Cos sie kończy, cos zaczyna"

16 dzień obleżenia okazał się ostatnim, już i tak mocno skrawawiona załoga fortu opuszczala mury górnego zamku w otoczeniu Goistów, z 3 dywizji elitarnej pievchoty generała Soldana. Teraz gdy bitwa zakończyła się, przeciwnicy patrzyli sobie w oczy z podziwem, chodz nie jeden z nich w duchu przeklinał wrogiego zolnierza. Z siedmiu tysięcy zołnierzy, jacy staneli w obronie fortu zostało jedynie półtorej tysiaca wymeczonych ciągłymi natarciami wroga. Ledwie garstka najbardziej doświadczonych zołnierzy, z wolnej i bersekerskiej kompani. W tej grupie była jedynie garstka młodych wcześniej niedoświadczonych żołnierzy, którym jedyne co było w glowie to koniec tego piekła. I chodz te zakończylo się pewnym zwycięstwem, patriotyczna euforia, została zmieciona jak drewniany dom na drodze lawiny, która nie pozostawia za sobą nic. Jak te szesnascei dni makabrycznej walki, zmieniło ich młode umysły.
Leokles też zauważal w sobie zmiany, przypomnial sobie młodego zołnierza którym był trzy miesiące temu. W czasie gdy dane mu było spotkac go na drodze. Jakże wiele rzeczy od tamtej pory się zmieniło, jak wiele ujrzał. Jego młodziencza niechęc do Goistow, wbrew pozoromo zmalała, poznal ich jako ludzi, nie jako znienawidzonych potworow, którzy odebrami mu jedyny sens życia w który wieżył. Przypomnial sobie śmierć dziewczyny ktorą tak miłował i fakt że gdy walczył wtedy na mórach ani razu sobie o niej nie przypomniał. Chęć życia wymiótł myśli o zemście, gdy zabijał nie myślal o niczym, ale moment gdy starcie kończyło się, wśród wrzawy i wyzwisk kierowanych w strone wroga, on w ciszy myśał kogo zabił. Kim był czlowiek który brocząc krwią lezy koło niego.
Jak wiele zmieniło się w jego młodym umyśle, chodz już nie młodym. Jego młodosc skończyła się w momencie gdy pierwszy czlowiek zginą na klindze jego miecza.
- Slyszalem ze odchodzisz, i nawet się nie pozegnasz? – zagadną Overa jeszcze na zamku, niedaleko muru zachodniego, gdy ten w zamysleniu czyścił ostrze swego miecza
- Wybacz młody – odpowiedział berseker, nie odrywajac się od roboty – to już nie moja wojna.
- Sam kiedyś stwierdziłes ze droga najemnika opiera się na drodze, gdzie nie ma uczuć, miłosci, gdzie jest tylko śmierć.
- Właśnie, a mnie do niej nie spieszno. Czas po prostu ruszać w drogę, moja wojna tutaj się już skończyła, czas znaleźdz sobie nastepną.
- przeciez wojna trwa dalej, wróg jest kolejny. Co z tego że zmienia się uklad. Sam stwierdziles ze wojna to polityka, ze do zwycięstwa nie starczy tylko patriotyczna cheć walki. Mamy szanse...
- Dla mnie ta wojna już się skończyła – wtrącił ostro Over.
- Więc dlaczego w ogóle tu walczyłes. Po co było to wszystko, jeśli twierdzisz ze jestes najemnikiem, czemu walczyłes na wojnie na ktorej nie dalo się zarobić.
Berseker uśmiechną się sam do siebie, i spojrzal prosto w oczy mlodziaka, odpowiadajac spokojnie.
- Nie wiem, może miałem taki kaprys.
- Wiedzialeś że na tej drodze jest smierć – glos Leoklesa był bardzo powazny – ale czy ona musi ci przysłaniać sens walki. Wiedziales że mogla zginąć, ja tez kogoś stracilem dawno temu, a jednak walcze dalej. Nienawidziłem goistow, ale jestem tu i będę walczył w obronie mojej wiary, nawet ramie w ramie z nimi. Kiedyś sam powiedzialeś ze to tacy ludzie jak my, ze i u nas kropkowiczów sa skurwysyny i że u nich Goistów sa ludzie dobzi. Ty mnie uczyłes tych idei.
Over wstal i sprawnym ruchem przełozył sobie miecz przez plecy.
- Wybacz mały że uczyłem cię tych bzdur.
Leokles pokiwal glową, patrząc się jeszcze chwile w jego postać. Po czym obrucił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku.
- Wybacz mały – uslyszał zza pleców, zatrzymał się na chwile – ale ja musze odejsć, nie potrafie ci odpowiedzieć dlaczego, ale musze. Dla mnie tu się już coś skończyło, nie twierdze że to zrozumiesz, nie teraz. Może kiedyś staniesz przed podobna sytuacją.
Ruszyl dalej słysząc jeszcze zza plecow glos Bersekera.
- Wybacz mały.
Wtedy jeszcze tego nie wiedzialem, ale to była nasza ostatnia rozmowa, już nigdy nie mieliśmy się wiecej zobaczyć. Jedynie pogłoski ze ktos kiedyś go widział. Powiadali ze zginą gdzieś daleko na wyspach Sienty, inni mowili ze ruszyl przed siebie ku Księstwu Scrablle i ślad po nim zaginą. Jedynie pogłoski w przeróżnych knajpach od ludzi którzy go podobno znali.
----------------------
Pustynne piaski sypały mocno nie dajac ni chwili wytchnienia dwóm wędrowcom. Dzien powoli zmierzal ku końcowi, podróznicy wiedzieli ze niedługa wiatr ustanie. Specjalnie dosotsowane do podrózy ubrania, chodz przyslaniały każda częśc ciała, nie dawały pewnej ochrony przed grótkami piachu. Szli już dobre kilka godzin, chodz nie odczuwali trudu drogi, wyraźnie przezwyczajeni byli do takich wedrówek. Mapa o orientacja w terenie nie pozwalały im się w nim zgubić.
Nie czekali dlugo na rozpogodzenie, tak jak się tego spodziewli wiatr przed wieczorem z wolna zaczal ustawać. Powoli zaczeli dostrzegać swoje sylwetki wśród gasnącej zamieci. Ich oczom pokazały się pierwsze gwiazdy, znajmujące zb;liżająca się ciemność.
Wyższy mężczyzna w szarych sięgajacych az po kostki szatach, przystana, odslonił okulary z oczu i spojrzal na mapę. Niższy mężczyzna żwawiej podszedl do niego spoglądajac mu przez ramię.
- Jeszcze jakieś kilkanaście kilometrów – niski glos wyzszego rozległ się wśród piasków pustyni.
Niższy mężczyzna odsłonił swa twarz. Była cała czarna, jedynie oczy świeciły w promieniach powoli zachodzącego słońca.
Murzyn zdią z plecow bukłak z woda i pociągną z niego kilka solidnych łyków.
- Zatrzymujemy się tutaj – odezwał się, wycierajac twarz z kropel wody.
- Możemy - odrzekł wyzszy, również odslaniajac swa twarz. Ta dla odmiany była biała jak snieg.
Ruszyli dalej w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na popas.
- Myślisz ze jeszcze któryś z nich zyje, mineło już dobrych kilka dni – zagadna murzyn, zza plecow białego mężczyzny.
- Nie wiem, być może, ale nie za to nam płaca, byśmy się nad tym rozmyślali, my mamy tylko...
- Wiem, wiem,- wtrącił murzyn – my mamy tylko znaleźdz samolot.
Biały usmiechna się nieznacznie.
- mam nadzieje ze tym razem nie potrąca nam premii, za trupy jak wtedy. Bo nastepnym razem niech sami rusza swe dupy i na pustynie.
- Dostaniemy tyle, na ile zasłuzyliśmy.
- Ale lepiej żeby mi nie potracili premii, już zaplanowalem wakacje z Patsy, wiessz którą?
- Nie kojarze.
- No ta z baru, wiesz, jak on się nazywal... niewazne kojarzysz?
- Cos mi tam świta, chyba ja kojarze, czekaj, tamta czarnulka, chyba wiem.
- No – murzyn łykna solidnie z bukłaka.
- nie pij tyle.
Murzyn machna ręką reka w geście, by jego kumpel „ się nie przejmował”
- Jak mi znowu potraca premie to nici z wyjazdu.
- Tez miałem podobna sytuacje, nic na to nie poradzisz ci z zarządu robią co chcą, a ostatniuo wogole słychać o redukcji płac.
- Kurza twarz – wtrącił czarny. Jego oczy dostrzegły w tym momencie dziwny przedmiot, kilkanaście metrow przed nimi. Przedmiot lśnił się jak lustro od którego odbija promień słoneczny.
- Widzisz to coś – murzyn pokierował palec swojej reki w tamtym kierunku.
- A to co – Biały wlaśnie zobaczył dziwną rzecz.
Podeszli bliżej, ciekawośc była naprawde duza. Znaleźdz coś na pustyni, to się zdarzalo bardzo, ale to bardzo rzadko.
- miecz? – powiedział lekko rozczarowany widokiem murzyn, gdy stali już nad widzianą rzeczą.
Biały męzczyzna uklekną i lekko podniusł klinge miecza tak, by ztrząchnąć z niej piasek.
- Cięzki.
Również murzyn, chodz troche rozczarowany przyjrzał się jego klindze.
- Co to za malunek, tutaj na skrzyzowaniu tych dwóch, no tego co się trzyma w reku.
- Rękojeści – wtrącił się z odpowiedziął biały – to godło. To jest bersekerski miecz, z godłem kropkolandii na rekojeści.
- berrse... co?
- bersekerski, to były kiedyś elitarne odziały państw kropkolandii, miecz pochodzi z bardzo dawna, na moje oko to będzie z tysiąc lat.
- Wow, to znaczy że premie znaleźliśmy sobie sami – na twarzy murzyna pojawił się szeroki uśmiech – bierzemy go i wracamy.
- jest ciezki, nie weźmiemy go teraz, wrocimy po niego później, zaznacz na mapiue odpowiednie dane, ok.
- Chcesz go zostawić??
- tak, nie będziemy go teraz taszczyć
- A jeśli już go...
- Znajdziemy – wtrącił Biały – na pewno znajdziemy.
Gdy już odpowiednio schowali ów starozytny bersekerski miecz, wygodnie ułozyli się na piasku, czekajac az dopadnie ich błogi sen. Bialego jeszcze dopadlo dziwne pytanie, skąd ów miecz znalazł się tutaj, przeciez kropkolandia lezy na calkiem innym kontynencie. W głowie układał sobie jeszcze wiele tez, az wrescie usnął, by nad ranem ruszyć w dalsza drogę.
Nie wiedział ze wtedy po raz ostatni widzi ów zabytek, gdy razem pozostawią go schowanego tuz pod piaskiem, przy dużej skale, nikt go już wiecej nie znajdzie. Bo nie dane im będzie wrócić z owej wyprawy.


Ostatnio zmieniony przez radji dnia Sro Lut 18, 2004 4:35 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sro Lut 18, 2004 3:22 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jeszcze w Gopolis doszło do pierwszej strategicznej debaty, nowych zjednoczonych sił. Generalowie Soldana z pewnym niepokojem przyjeli gości w swoim centrum dowodzenia, bojąc się o swoje wysokie stanowista w armii Golandii. Zjednoczona armia przysważala problemy nie tylko na szczeblach najwyzszych, ale również w sferze oficerskiej i pod oficerskiej. Trudno było przelamać utrzymująca się przez wieki niechęć. W tym momencie dal o sobie znać elokwentny talent Generała leszka Soldana, ale i tak wzmorzono warty które miały zabpobiec dezercjom. Ustalono za to wykroczenie najwyzsze kary. Jedynie zawodowa armia państ pogranicza bez przeszkód przyjeła nowa sytuacje. Doświadczeni zołnierze wiedzieli że w każdej wojnie musi być polityka.
- To jedyna możliwosć – mówił Red Sztandar – nie możemy czekać, z tego co mowiłęs generale Soldan wynika że z każdą chwilą nasz wróg będzie rósł w siłe. Musimy doprowadzić jak najszybciej do walnej bitwy.
- Generał Chocianow ma pod swoja komendą pięćdziesiąt tysiecy zaprawionych w boju żołnierzy – odpowiedział Waltor Somberg spokojnie – walna bitwa nie jest rozwiązaniem, proponuje zostać tu w Gopolis i czekać.
Saramis Et Dolachiu i Eliasz De Cansteliach przytakneli starszemu koledze. Soldan dalej siedział zamyślony, wysłuchując słów generałów.
- Mam pod swoja komenda ponad trzydzieści tysięcy zaprawionych żołnierzy, panie Somberg. Nie musze martwić się ze w czasie największego ryzyka rzuca broń i uciekną.
- Co wiec pan sugeruje, marszałku redzie??
- Ruszyć im na spotkanie wszystkimi siłami jakie mamy, po uwczesnym pozostawieniu załogi w Gopolis. Po drodze obsadzajmy wszystkie możliwe twierdze, nie mamy jeszcze pewnosci które okaża się lojalne nam.
- A te twierdze które nam nie otworza wrot, mamy oblegać – wtrącił Eliasz.
- Nie. Musimy stanąc naprzeciw armii generała Chocianowa i wygrać walną bitwe, musimy mieć wtedy przewage liczebną, potem zaczniemy zdobywać twierdze. Gdy wieść rozejdzie się po kraju, ze armia Dmitija została rozbita, wtedy twierdze same się otworzą.
- Chocianow gdy dowie się ze idzie ku niemu sto tysięcy żołnierzy, nie stanie do walnej bitwy – Wreście odezwał się Soldan – nie jest głupi. Będzie się nam wymykał i przejmował lojalne mu twierdze. On wie ze czas płynie na jego korzysć.
- Nie mamy wyboru, musimy go ścigać, nawet jeśli będzie trzeba podzielić nasze siły.
- Jeśli rozdzielimy siły – siedzący do tej pory cicho John Dots odezwał się – on może to wykorzystać. Przyjmie bitwe na swoich warunkach, a wtedy może to stanowić dla nas problem. Proponuje nie rozdzielać sił, tylko spychac wroga w gory.
- W góry?? – niemal krzykną Walter zdziwionym glosem – a niby po co w góry.
- Wy generalowie panstw kwartetu – zaczął spokojnie Dots, nie zwracajac uwagi na wybuch kolegi – znacie tylko jeden rodzaj wojen, ot doprowadzić do walnej, rozbić armie wroga i podpisać pokój. Na pograniczu walczy się inaczej, oczywiście sa bitwy, ale większość starć odbywa się własnie w górach. Tam nie przydatne jest cięzkie uzbrojenie, tam trzeba myślec by wygrywać.
- Ciekawe Generale Dots, prosimy dalej – wtrącił Soldan.
- Moi zołnierze są świetnie szkoleni do partyzanckiej wojny w gorach,. Trzeba zapedzić wroga własnie tam i zadać mu mozliwie największe straty. Wtedy przeciwnik będzie musial opuscić możliwe jak najszybciej swoje stanowisko. Reszta armii powinna czekać na równinach wokół gór.
- A skąd niby mamy wiedzieć z ktorej strony, przeciwnik owe góry opusci, przeciez nie jesrteśmy wstanie pilnować każdego możliwego przejścia – słowa Waltera zawierały nieco ironii.
- I tu drodze generalowie z państ kwartetu znowu was zaskocze – odpowiedział również ironicznie Dots – Nasze zacofane pogranicze – mocniej zaakcentowal słowo „pogranicze” – zbudowało bardzodobrze działajacy system polegajacy na błyskawicznym pzesyłaniu wiadomości. Dzięki temu każdy nasz generał, niewazne gdzie się znajduje, jest ciągle informowany o ruchach wrogich i przyjacielskich żołnierzy.
Walter nie powiedzial już nic.
Plan Johna Dotsa zostal zatwierdzony, nazajutrz mieli ruszać, pozostawiajac grupie siedmu tysiecy żołnierzy rozkaz pilnowania fortu i zaprowadzenia w jej murach względnego porządku.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sro Lut 18, 2004 4:34 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Oficerowie i genmerałowie szybko ogarneli wielki nielad który stworzyl się po zjednoczeniu obu wielkich armii. Nie tworzono mieszanych odziałow kropkowiczów i Goistów, bano się że antagonizmy miedzy nimy mogą przezycięrzyć wspólny wielki cel. Obrońcy twierdzy których zostało jedynie półtorej tysiąca mieli wolna reke czy chca pozostac na murach czy ruszać dalej. Wielu zostało, czując jeszcze w sobie strach pierwszej wielkiej bitwy, jedynie garstka, w tym wszyscy pozostali przy życiu bersekerzy ruszyli w szeregach zjednoczonej armii.
Leokles, Gerlok i Qzawju trafili do lekkiej piechoty panst pogranicza, nad którymi dowództwo przeją generał Best. polkolordek i szwagiereczek zostali w malej pięcdziesiecio sześcio osobowej grupce bersekerów, pod dowodztwem generała Raimondasa. Ant killer’owi trafila się przyboczna gwardia samego reda sztandara, pod ktorej choragwią byli również Ademir, radosav i Korgan.
Nazajutrz rano wyruszyli, stu dwudzieso tysięczna armia ruszyła na spotkanie wroga. Jeszcze wiele godzin mineło jak ostatni żołnierze opuścili polane otaczajaca miasto, jeszcze więcej czasu upłyneło do momentu gdy miasto znikneło z oczu ostatniemu wojakowi.
-----------------------------------------------------------
Generał Dmitri Chocianow okazal się bardzo przewidującym czlowiekiem. Nie udal się plan spychania odziałów wroga w stronę gor. Armia Chocianowy wymanewrowała siły wroga i ruszyła na Gopolis. Nie zwlekajac ani chwili sprzymierzeni ruszyli w ślad za niął. Tak jak było umowione pozostawiane wszystkie twierdze, które nie chciały dobrowolnie otworzyć swych bram. A było ich naprawde wiele na północy, niemal każde wielkie miasto przyjelo protekcje Generała Chocianowa bez walki.
Sam Dmitrii również nie zdobywał miast, tylko gnal prosto na stolice, do ktorej doszedł dwudziestego dnia od momentu wkroczenia do Golandii. Jednak arma sprzymierzona była dwa dni drogi za nim, nie czekał więc dlugo, tylko zwiną oblężenia i zają niewielki pagórek kilka kilometrów od stolicy. Nie był on perfekcyjną naturalną konstrukcja obronbna, ale był na tyle duży że stanela tam cała czterdziesto piecio tysięczna armia. Tam generał Chocianow czekał na wroga armie, która tak jak się spodziewał nadeszła w dwa dni później. Walna bitwa którą tak chcilei generalowie panstw sprzymierzonych właśnie miaa nadejsć.
Wypady wrogich Soldanowi wojaków, ukruciły znacznie jego siły. Sprzymierzeni musieli zostawić duża część wojska na północy by stłumić powstajace władsnie w tamtych rejonach powstanie. Jednak trzon armii, złożony z najbardziej doświadczonymi zołnierzami pozstał i szedl teraz na spotkanie wroga. Armia sprzymierzona liczyła wtedy pięćdziesiąt dwa tysiace żołnierzy.
Generał Dmitrii Chocianow znacznie odbiegał od stereotypu bohatera, którym wedlug niektórych był. Miał sporą nadwagę, male oczy, duzy krzywy i płaski nos, cofniety podbrudek i ani jednego włosa na głowie. Chodziły również pogloski że ma on slonnośc do młodych chłopców, jednak nigdy tak naprawde mu tego nie udowodniono. Jedyny który probowal wylądowal na palu. Od tamtego czasu nikt już glośno o tym nie mówił.
Teraz również nie wyglądal zbyt imponująco, ledwo wcisnięty między poręcze fotela, który zabieral na każda wyprawe wojenną. Mimo wszystko generał Chocianow był dosc łagodnym i spokojnym generałem,który zwykl denerwowac się tylko w naprawde ekstremalnych przypadkach. Mimo że dyscyplina zawsze była u niego na pierwszym miejscu, to jednak nie zwykł surowo karać swych zołnierzy za male przewinienia, jednak tylko za „małe”. Dezerterów karal srogo, najczęściej wbiciem na pal. Jego żołnierze szanowali go jako czlowieka i jako przywodce, ponieważ był sprawiedliwy, a w jego wojsku każdy, bez względu na stan i pochodzenie mógl awansować nawet do pozycji generała.
Dwaj żołnierze stojacy naprzeciw niego byli wyraźnie poddenerwoani, chodz bynajmniej nie pzez to ze stoja przed swoim generalem.
- generale Chocianow –zaczął jeden znich - armia Soldana jest już widoczna na horyzoncie. Wedlug szpiegów, idzie tam ponad pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy.
- rozumiem! – odpowiedzial nad wyraz spokojnie Chocianow – proszę powiadomić generalów by rozkładali szyki.
- Tak jest – odpowiedział szybko.
- odmaszerować
Zołnierze zasalutowali, odwrócli się na pięcie i wyszli. Dmitri wyciągną się wkrześle, odetchna kilka razy głeboko i zwrócił się do postaci siedzącej w cieniu.
- myślisz ze zaatakuje? – zapytał spokojnie, jak zwykle.
Cieżki basowy bas postaci z cienia rozlegl się po namiocie.
- generał Soldan nie jest głupi, wie że musi rozpocząć walna bitwe, bo czas działa na jego niekorzysć.
- Dobry pomysł był z tym powstaniem, teraz Soldan ma tylko część sił. Pięćdziesiat tysięcy jego niedoświadczonej armii, przeciw naszym zaprawionych w boju zołnierzy, to był świetny pomysł uzurpatorze.
- Zaaranzowac własną śmierć, by z tworzyć w krolestie chaos i wyeliminować Soldnana, nigdy go nie lubiłem, myślisz ze już wie ze to był spisek.
Postać pokiwala przeczaco glową, ale Chocianow nie mogł tego zobaczyć.
- jego szpiedzy na moim zamku dostali trzy razy więcej pieniedzy niż płacił im Soldan.
- Posłuchaj mnie uwaznie Dmitrii – zaczął mowić po chwili uzurpator – Soldan jest slaby, on nie może przejąć wladzy w królestwie, musisz go zabić, rozumiesz. Musisz. I te jego slonności do paktowania z tymi kropkowiczami, czy jak ich zwą. Kropkowicze musza zniknąć raz na zawsze z powierzchni zemii. Te szumowiny, te wypierdki ludzkości, te kurwie syny. Ja tego nie dokonalem, ale wierze ze ty to zrobisz, zabijesz te bekarcie syny, te pryszcze na dupie. Zabijesz ich.
- Zabije – odpowiedział Dmitrii, glosem pelnym entuzjazmu.
- Soldan paktuje z kropkowiczami, skurwysyn – ciągną l dalej uzurpator – masz go zabić, niech wszyscy wiedzą ze masz go zabiłeś.
- Nie ma zmartwienia, moi ludzie rozbija ich siły – glos Dmitriija znowu się uspokoił – to doborowa armia.
- Wiem ze sytuacja jest bardzo dobra, ale on nie może przejąć wladzy rozumiesz. Ten...
- Naszych sił nic nie powstrzyma - przerwal mu Chocianow, co zaskoczyło by chyba każdego czlowieka, który wie co to jest wladza dyktatorska i ze ci co przerywaja dyktatorowi najcześciej lądują na szubienicy. Widać było ze Dmitrii może sobie na to pozwolić – stoimy na wzgórzu i czekamy na jego atak. Proszę się nie martwić uzurpatorze. Mam już strategie na te bitwe. Nasi kusznicy rozrzedzą ich pikinierow i wtedy ruszy na nich nasza ciężka konnica...
- Taaak, konnica, cięzka konnica ma ich rozjechać, zmiarzdzyc i zabić,. Zabić Soldana i przynieśc mi jego glowę- można było odnieśc wrażenie że uzurpator mówi do siebie. Chocianow jednak już nie zwracał na to uwagi.
- Potem z flanek ruszy p[iechota i lekka konnica.Nie zdąża nawet se ruszyć.
- taaak – powtarzał uzurpator, nie zwracajac uwagi na slowa generala – zniszczymy ich i zabijemy Soldana.
W tej chwili oczom Dmitrija ukazala się twarz uzurpatora. Stara pomarsczona, z siwymi wlosami na glowe. Chocianow wiedział ze gdy będą opowiadali o jego bohaterskich czynach, będzie on młodym dumnym młodzieńcem, a nie starcem. Będzie dumnie prężył się na swoim karym ogierze. A miecz w jego ręce będzie śmiercionośną apokalipsa, zabijajaca wrogie zastepy. Tak. Własnie tak będzie wyglądal w legendach, w baśniach o swojej osobie. Nie jako stażec, tylko jako wspaniały młodzieniec. Jak czas potrafi zmienić bohatera w staraca, nawet takiego jak on, wielkiego i dumnego uzurpatora, najlepszego szermierza jakiego nosiła ziemia. Jak władza może wprowadzić w szaleńczy obłed.
Powrót do góry
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3 ... , 12, 13, 14  Następna
Strona 13 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




wiadomosci z forum
Polityka cookies