Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna www.kropki.legion.pl
Forum gry w kropki -
KLIKNIJ I ZAGRAJ W KROPKI ON-LINE
Zasady gry

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Legenda.
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3, 4  Następna
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Mar 29, 2004 10:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nazwisko Kutz Aulock było znane w panstwach Giolandii i kropkolandi, szczególnie od momentu gdy ten płatny zabójca, pozbawił życia jednego z ważniejszych urzedników państwowych. Chodz zleceniodawcy tego morderstwa, już dlugo gnili na palach, to jednak Aulock okazal się duzo trudniejszym kąskiem do schwytania. Po latach, gdy sprawa nieco się uciszyła, chodziły posluchy, wśród rzeźimieszków Fretown, że Kuntz wrócił do miasta, chodz nikt go jeszcze nie widział.
Stary walacy się już niemal hotelik, tuz przy murach zewnetrznych miasta, potrzebował renowacji, niemal od zaraz. Jednak właściciel wcale się tym nie przejmował, nie płacil za niego podatków od wielu lat, a czasem zatrzymywali się tu co biedniejsi kupcy i ukrywajacy się przed prawem zloczyńcy. Hotel nie cieszył się zbyt dobra reputacja, ale zapewniał niezle schronienie przed prawem.
Właściciel sklepu „NAJLEPSZE KLINGI W KRÓLESTWIE” nie bywal w tych miejscach za często, a właściwie to był tu po raz pierwszy. Wolno wszedl na drewniane schody, te zaskrzypiły, tak samo, jak otwierane po chwili drzwi. Wszedl do środka. Od razu dalo się zauwazyć popekane ściany, cieknący sufit i dobrze już podniszczone schody. Po za tym hal był prawie pusty, jedynie za biurkiem siedział łysy, gruby męzczyzna. Sklepikarz domyślił się że to musi być właściciel, podszedl do niego pewnym krokiem, drewnana podloga znów zaskrzypiała, tym razem glosniej i nieznośniej dla ucha, niż poprzednio. Wlaciciel hotelu nie zwrocił na to żadnej uwagi, tylko dalej wydlubywal sobie zapostrzonym kawalkiem drewna, brud z pod paznokci.
Płatnerz uderzył o dzwoneczek leżący na biurku. Wlaciciel spojrzal nas niego zimno.
- czego?
- Szukam pana Dietera.
Gruby właciciel ocięzale podniusl się z krzesla i podszedl do biurka, po czym zaczął wertowac kartki dużej księgi, jak domyślił się sklepikarz, zapisywał tam ludzi, korzystajacych z jego pokojów.
- Na pietrze – odpowiedział oschle – pokój numer 21.
Płatnerz kiwna glowa na zank ze rozumie, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów. Przebyl je w miare szybko, bojąc się naglego zawalenia i zanim się spostrzegl już stal naprzeciw drzwi numer dwadzieścia jeden. Zapukał i odsuna się nieznacznie od drzwi.
- Słucham – odezwal się dośc miły glos zza drzwi. Sklepikarz zaskoczył się i to bardzo, spodziewakl się podobnego slownictwa, jak te którym operowal hotelarz na dole. Nie slucham tylko coś pokroju „Czego kurwa”
- Pan Dieter – zagadną równie mile.
- tak
- Byliśmy umówieni.
Przez chwile ucichło, ale potem rozległy się kroki zbliżajace się z wolna do drzwi.
- Pan Helendort – powiedział otwierajacy je mężczyzna – proszę wejsc i od razu wybaczyc mi balagan.
I znow zaskoczenie. Kiedy sklepikarz oczekiwał twarzy mordercy, twarz tego czlowieka była zupełnie inna, niż ta z jego stereotypowych mysli. Męzczyzna był calkiem przystojny, miał dobrze zarysowany podbrudek i nos, duze oczy i wystajace kości policzkowe. Wlosy miał krotkie koloru czarnego.
- proszę siadać – wskazał mu miejsce na krzesle, a sam usiadł na łózku naprzeciwko niego. Sklepikarz poslusznie zrobił to, co ten mu powiedział.
- Przekazalem swojemu panu pańska propozycję – powiedzial po chwili Dieter – powiedział że chętnie przyjmie ją, ale zapłata jest zbyt niska.
Helendort spojrzal na niego wyraźnie zaskoczony, wszak zaoferowal mu nielada wypłatę, w wysokości 5 tyś florenów.
- Mój pan – cagnął leżący na łózku mężczyzna – życzy sobie 10 tyś florenów i najlepszy miecz w pana kolekcji.
- Przeciez chodzi mi tylko o odebranmie miecza – odezwał się troche zmieszany sklepikarz.
- Tak. Ale mój pan nie ukradnie mu miecza jak zwykły zlodziej. Człowiek o którym mówimy, jest najemnikiem i zwie się Leoklses. I tu obowiązuje punkt honoru, najpierw musi być walka, a dopiero później, po śmierci ów najemnika, mój pan może odebrac mu miecz. Stad wieksza zapłata, gdyż przedstawiony przez pana cel, jest nielada mistrzem szeriemirki, czyli dodatkowe ryzyko.
- Rozumiem – Helendort zmarszczył czoło i spojrzal w podlogę – zgadzam się na nowe warunku.
- Więc dobrze, jutro spotykamy się w tym miejscu nad ranem i przekaże nam pan 2500 florenow na potrzebne wydatki, reszta po wykonaniu zadania.
- Jak to? – zapytal zaskoczony sklepikarz – myślalem ze pieniadze dopiero po wykonaniu zadania.
- Niestety, takie czasy przyszły. Jeśli pan rezygnuje...
- Nie – wtrącił pewnie Helendort – zgadzam się, jutro w tym samym miejscu będę czekal z pieniedzmi
- Proszę się nie martwić – powiedzial uspokajajacym tonem Dieter – pan Aulock jeśli przyjmuje zadania, to zwykł wykonywac je do samego końca, bez względu na to jakie wystapia w miedzy czasie trudności.
Sklepikarz nieznacznie ukłonil się i wyszedł. Dieter polerzal jeszcze chwile, nim pukanie do drzwi ponownie roznioslo się po pokoju. Wstal i wolno podszedl do nich, otwierajac je. Jego oczom ukazala się postac mężczyzny. Wysokiego na dobre sześc stóp, ale dość chudego.
- Witam panie Aulock – odpowiedział, gdy postac przeszla prog jego pokoju.
- Łykna te bajke – powiedział siadajac na krześle, tuz naprzeciw łózka. Na tym samym które zajmowal chwile temu sklepikarz.
- Na pewno.
Aulock zamyślił się, spogladajac, jak Dieter, zajmuje miejsce na łózku, naprzeciw jego postaci.
- jak myślisz, czemu ten miecz jest taki wazny, dla niego, ze chce zapłacić za niego 10 tysiecy florenów.
- nie wiem, ale wydaje mi się ze gdybym podyktowal większa sumę, przyją by ją.
- Słuchaj Dieter – Kuntz połozył ręce na kolana i spojrzal prosto w oczy swemu rozmówcy – dowiedz się wszystkiego o tym mieczu i o tym kolesiu, jak mu tam?
- leokles
- Właśnie. Chce wiedzieć kiedy wyrusza, po za tym zorganizuj grupe maksymalnie pieciu osób. Jakiś zawadiaków i rembajlów. Ale nie swirow, nie chce by znowu ktoś w nieodpowiednim momencie wpadl w szal i zaczął mordowac zwykłych przechodnów. Rozuemimy się??
- Tak – Dieter przytakna jeszcze dodatkowym skinieniem glowy.
- Daj znac gdy ten żołdak będzie wyjezdzal. Na razie nie możemy go kasowac, a tym bardziej w mieście, gdy wprowadzono godzine policyjna.
- Widocznie rozniosly się słuchy że wrociłeś.
- raczej nie – Kuntz wyprostowal się w krzesle – jak by się dowiedzieli, to by wiekszą oblawe zrobili.
Dieter uśmiechna się nieznacznmie.
- pamietaj – kontynuował Aulock – gdy tylko ten, Leokels, będzie opuszczał mury miasta, dajesz mi znać. Wtedy bez względu na wszystko ruszamy.
- A nie możemy go zalatwić zaraz za murami, po co ta szopka ze ściganiem go.
- Glupi jesteś Dieter – Kuntz podrapal się po swym duzym nosie – wtedy nie dowiemy się czym jest dokladnie ten miecz.
- A sklepikarz?
- Jemu nie ufam, to cwana bestia, tylko pozornie udaje wystraszonego.
Dieter zupelnie zaksoczyły slowa swego pana, on od razu wyczół ze w sklepikarzu jest strach, ale nie myślal sprzeciwiać się woli Kuntza Aulocka.
- Ten sklepikarz – kontynuowal Kumtz – zapewne podpieprzy mnie, gdy tylko oddam mu miecz. Zapewne już przy zapłacie będzie coś na mnie szykował. Tym skurwysynom handlarzom nigdy nie ufałem.
- A co jeśli wtraci się ktoś z zewnątrz.
- jeśli będzie już naprawde xle, wtedy nakaż zabijac, ale pamietaj, w mieście żaden z tych kogo zatrudniisz, nie może znac mojego imienia. Tu jestem tylko duchem, nie mogę zrobic nic.
--------------------
-Fort Kaelden – Gerlok solidnie łykną piwa. Był poranek, siedzieli w hotelowej knajpce na dole, jedzac śniadanie i popijając je zimnym piwem. Karina jeszcze spala na gorze, a obaj najemnicy z wolna szykowali się do porannego wyjścia w miasto.
- Coś mi mówi ta nazwa, ale nie mogę ci bardzo pomóc, pewnie trzeba by było iść do stolicy Cheesworldu, Gigalopolis. Tam pewnie można było by się dowiedzieć.
Leokles zapił chleb piwem.
- Cholernie cie ta sprawa zainteresowala – kontynuował Gerlok – nie wiem co ci chodzi po głowie, ale pamietaj ze niedlugo czas się zbierać i wracać do roboty. Forsy co prawda mamy jeszcze na kilka miesięcy, ale i ona stopnieje.
- Zastanawiam się... – odpowiedzial leokels, ale przerwał po chwili i zamyślił się.
- nad czym?
- Niewiem czy będę z toba wracał.
Gerlok wyraźnie zdenerwował się, odlozył obgryzany własnie kawalek kurczaka na talerz i wyprostowal się w krześle, patrząc zimno na mlodzika.
- Leo – zaczął jeszcze spokojnie – co ty kurwa robisz. Jesteś doroslym facetem, ale uganiasz się za jakimiś mitami i legendami. Pomysł o przyszłosci. Teraz potrzebna jest nam kasa, musimy wracal do naszej jednostki.
- Żebyś widzial realnosc tego snu...
- W dupie mam twoje sny – tym razem był wsciekły nie na żarty – kurwa Leo, to jest nieprawdziwe, to jest legenda, ten miecz nic nie znaczy. Niech ci wreście do twego głupego łba wejdzie ten fakt. Nie ma żadnego Necropolis, nie ma zadnych mieczy.
- A ta kartka, jak ją wyjasnisz?
- Stary tobie się już kompletnie w glowie przewraca.
Nastała chwila ciszy, którą przerwał Leokles
- Wybacz stary – powiedzial spokojnie, patrząc się w stół – to moja decyzja, wiedzialem ze jej nie pochwalisz, ale mnie to nie interesuje. Ja już podjelem decyzje i jej nie zmienie, nie wracam z toba, dla mnie tamten temat jest zamkniety. Być może będę tego żałowal, ale teraz wydaje mi się ze takie jest moje przeznaczenie.
Gerlok widząc że już nic nie wskura swoją gadka, pokiwal tylko glowa przeczoca, odstawił talerz i wstał.
- To twoje życie, rob jak chcesz – powiedzial po czym odwrócił się na piecie i ruszył w kierunku schodów. Z naprzeciwka akurat szła młoda Karina.
- Może ty mu przetłumaczysz młoda, bo ten dupek już calkiem oszalał – powiedzial do niej Gerlok, gdy stali naprzeciw siebie.
- A co się stało?
Nie powiedzial już nic, tylko mina ją i poszedl na góre, własnie stracił całą ochotę chodzenia po mieście i wydawania pieniędzy.
- Co się stalo – zapytała Karina, siadajac na miejscu uprzednio zajmowanym przez Gerloka – czemu się tak wkurzył.
leokles spojrzal na jej blond wlosy, po czy zwrocił wzrok na jej oczy.
- Musze wyjechac z miasta, zlotko.
- Już, przecież jeszcze nie czas.
- Wiem, ale mam kilka spraw do zalatwienia.
- Rozumiem – odpowiedziala pewnie – w koncu musialo się to stać. Kiedy chcesz wyruszać.
- Jutro, o świcie.
Wzruszyła tylko ramionami, młodzik wychylil reszte zlotego napoju.
- Wybacz że tak potoczyły się te sprawy, pokój mam oplacony jeszcze na dwa tygodnie, więc zostań w nim, jeśli chcesz do samego końca.
Zamyśliła się, chyba zrobiła duzy bład, bo tak naprawde, chodz mina nadrabiala, nie chciala się z nim rozstawać. W środku cos się w niej ruszyło, wiedziała ze to musi nastapic, ale przez ten czas, nie dopuszczala do siebie tej myśli. I teraz, dowiaduje się ze to już koniec, że ma wrócić do Joli i zarabiac z powrotem, ja zwykła prostytutka.
- Wporzadku?
- tak – skłamala pewnie, tak ze nawet najlepszy psycholog, nie dostrzegl by tego.
----------------------
Dzień już nie miną jak poprzedni, sytuacja była tak napieta, ze wlaściwie każdy spedzil go w swym pokoju. Anta już nie było z nimi od tygodnia, gdyz musiał wracać do slużby, przed czasem. Więc trójka zostala calkiem sama. Nastepnego dnia o poranku, leokels zrobił tak ja sobie zaplanowal, by nie budzic dziewczyny,, ubral się po cichu i zszedł na dół, do głównego holu. Wlasciciel nie spal, wiec młodzik podszedl do jego biurka, za którym siedzial.
- Witam – zaczął spokojnie.
- dzień dobry panie Leoklesie, cóż się stalo, ze tak wczesnie – odpowiedział z wyuczona i nieco fałszywą gościnnościa.
- Na mnie już czas.
- jak to.
- musze wyjechać, ale pokój zostanie używany, przez Karine.
- Oczywiście, przeciez jest opałcony.
Leokels przytakną glowa i odwrocił się na pięcie, ale po chwili zatrzymał się i ponownie zwrocił się do właściciela hotelu.
- proszę przekazać Karinie i Gerlokowi, żeby wybaczyli mi ze się nie pozegnalem.
- Pzekaże.
Młodzik ponownie skina głowa i ruszył w strone drzwi.
Chlodne powietrze ożeźwiło go nieco, śniegu już prawie nie było, dalo się zauwazyć zbliżajaca się wiosne. Odetchną głeboko i ruszyl w kierunku wyjścia i stadniny, gdzie już od nieco ponad półtorej miesiuąca pasóy się ich konie.
W glowie kłebilo mu się od mysli, o Karinie i gerloku, o tym czy dobrze zrobił idąc na ta wyprawe, ale czul w sobie wewnetrzna potrzebe wyruszenia. Czuł się tak, jakby był wybrany do jakiejs misji, ta myśl kompletnie opanowala jego umysl przez reszte drogi. Cztery miecze i fort Kaelden, czy tam znajdzie odpowiedzi na swoje pytania.
Mina najszybciej jak się da targ i wyszedl na bardziej opustoszale uliczki.
Jego cel, Polis, największe miasto świata, poczuł się wspaniale, tak naprawde zawsze marzyl o tym by podróżowac. Ale nigdy nie potrafił w sobie odnaleźdz sily by wprowadzić w czyn te marzenia. Teraz z każdym krokiem ku bramom miasta, czul w sobie narastajaca euforie. Wąskie uliczki dluzyły się nieznosnie, ale każdy krok prowadził do nieuniknionego celu, chyba już nic nie moglo by zwieść go z tej drogi.
Stajnia była otwarta całą noc, przywitał się wiec z wlaścicielem i ruszyl w poszukiwaniu swojego wierzchowca. W środku było mnóstwo roznorakich koni, w wiekszosci jeszcze spaly, ale jego kary ogier już nie, jakby z oddali wyczuwal swego pana.
Chwycił go za uzde i wyprowadził zza grody. Ujścil zaplate, jaka nalezala się jza półtora miesięczne utrzymywanie konia i wyprowadził go poza stajnie. Treaz przed nimi stała już tylko brama glówna. Brama na świat. I chodz niejednokrotnie już był tam, to jednak ta wedrowka w jakiś dziwny sposób ekscytowala go tak, jakby pierwszy raz miał wyruszyć poza bramy miasta. Zawsze gdy przez nie przejżdzal, to praktycznie wiedział co go tam będzie czekalo, ale teraz szedl w nieznane, miał cel, ale ten cel był dla niego czymś nowym, czymś co go jeszcze nigdy nie miało spotkać. To była dla niego nowa era.
- Wyjeżdzasz tak bez pożegnania – był już tuż przy bramie gdy uslyszal za plecami glos Gerloka.
Odwrócił się w jego strone.
- Domyslilem się ze cię jeszcze dziś zobacze, chodz miałem nadzieje że jednak unikne tego spotkania.
- Wybacz za wczoraj – jakby nie zwrócił uwagio na slowa młodzika gerlok – troche mnie ponioslo.
- Nic się nie stalo, w końcu zawzse miałeś odmienne zdanie odemie.
Obaj nieznacznie uśmiechneli się.
- Jak możesz, to przekaz karinie, żeby mi wybaczyla fakt, ze wyjezdzam bez pożegnania.
- przekaze – odpowiedział, a po chwili kontynuował – myślalem ze faktycznie cos czujesz do niej, ale teraz widze że jednak zachowales się jak prawdziwy najemnik. Dla nas nie ma milosci.
- Ja już nie jestem najemnikiem – odpoweidział – żegnaj – dodal po chwili i wskoczyl w siodło – mam nadzieje ze jeszcze się kiedyś spotkamy.
Obrucił konia i ruszył truchtem w kierunku bramy. Gerlok odprowadził go wzrokiem, gdy ten przyspieszał już na polanie. Nie jestem już najemnikiem, zastanowil się nad tymi slowami i uśmiechna się do siebie w momencie gdy zrozumial ich sens.

c.d.n
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Mar 29, 2004 10:26 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rozdział 4 " Nie jestem juz najemnikiem - poczatek wyprawy"

Twarz Kuntza Aulocka nie wyrażała zadnych emocji, była jak z kamienia. Wlaśnie przyszla do niego wiadomość ze jego cel wyjechal poza bramy miasta, spodziewal się tego i wiedział ze jego prawa reka Dieter wyśle za nim jakiegos czlowieka i nie mylił się.
Dieter odwiedził go przed połódniem w jego hotelowym pokoju, skrajnie ukryty,m w koncu korytarza. Aulock znał właśćiciela przybydku i zalatwił z nim fakt, by ten ulokowal go w mozliwei najbezpieczniejszym miejscu w budynku. Dlatego też Dieter nim doszedl do pokoju swego pana, musial przejść pietrem miedzuy wszystkie pokoiki, dalej drabinka na strych i tam odnaleźdz zsekretne drzwi tuz za góra róznorakich szpargałów i innych rzeczy i ubrań.
- Siadaj mój przyjacielu – powiedział Kuntz, wskazując krzeslo tuz przy komodzie, nad która widniało malutkie okno w pomieszczeniu, było jedynym otworem w pokoiku, z którego można było wyjrzec na ulice.
- Wysłalem za nim dwóch ludzi – mówil Dieter – jeden ma wrocić późnym popołódniem i przekazać mi wiadomośc gdzie ów Leokles będzie się poruszal, drugiemu nakazalem go śledzić caly czas.
- Mam nadzieje że nie poslales tam byle kogo, nie wiem kim jest ten leokles, ale na głupca to on mi nie wygląda, chodz mogę się mylić.
- O to się nie martw, mój panie, wysłłem tam mozliwie najlepszych ludzi.
- Tu we Fretown, nie ma dobrych ludzi, wszedzie tylko hulaki i zlodzieje, zapite mordy, którym bogactwo tylko w glowie.
- Zapewniam jednak że ci sa dosc dobzi – Dieter odpowiadal calkiem swobodnie, bez żadnego strachu na twarzy. Widac było ze zna się z Aulockiem nie od dzis i wie, kiedy jego pan jest zdenerwowany, a kiedy nie i kiedy może sobie pozwolić na wyzszy ton.
- Dowiedziales się coś jeszcze?
Dieter wziął kilka głebokich oddechow nim odpowiedzial
- To ciekawe – zacząl spokojnie – ale on tu miał kobiete.
- kobietę – zaciekawił się Kuntz.
- Tak. To była prostytutka z pobliskiego burdelu.
- mow dalej.
- A więc tak. Z tego co wiem, wynaja on ja sobie na caly okres swojego pobytu tutaj. Nie wiem czemu.
Kuntz Aulock zerwal się z łózka, i w zzamyśleniu spoglądal przez male okienko nad komoda.
- To może nam pomóc – powiedział po chwili – co jeszcze wiesz o tej dziewczynie.
Dieter wyprostowal się w krzesle i podrapał się po nosie.
- dziewczyna ma niewiejęcej niż dwadzieścia lat, jest calkiem ładna, chodz mi osobiście się nie podoba, ma krotkie blond wlosy i jest niewysoka...
- Dobra, dobra – przerwał mu – nie baw się w opisywanie tylko powiedz mi gdzie ja można spotkać.
- mieszka w malym hoteliku, naprzeciw tegoż burdelu, „U zakonnicy Joli”, wiesz gdzie to jest?
- Wiem – odpowiedział – mieszka z nia ktoś?
- Z nią osobiscie nie, ale obok mieszka ten drugi najemnik. Nazywa się Gerlok. Był przyjacielem tego Leoklesa, wszedzie się razem szwedali, oni i ta Karina, wczesniej był jeszcze czwarty, zwal się Ant Killer. Ale znikną jakos przed tygodniem, z tego co się wywiedziałem od ludzi, to jest on przybocznym gwardzista króla kropkolandii reda sztandara.
- Wysokie loty, jak na dwoch najemnikow i kurwe.
- Ano wysokie i mnie to zaskoczyło. Nie wiem dokładnie skąd oni się znali, chodz doszly mnie słuchy że razem walczyli pod Asjonzort.
- tam to i ja walczylem, dobra coś jeszcze?
- jeszcze jedno – potwierdził Dieter.
Kuntz spojrzal na niego w oczekiwaniu na odpowiedz.
- Byłem rano w sklepie u tego Helendorta
- Kogo?
- u tego, co zlecił do zadanie.
- Aha.
- powiedzial że zginełu mu kartka z ksiązki, chodz nie wie dokladnie czy ktoś ja ukradl, czy sama wyleciala. Zapytałem go co tam było napisane, powiedzial mi ze nie pamieta dokładnie, ale wie że chodziło o miejscowosc w Cheesworldzie i o jakis fort Kaelden.
- Mówi ci coś ta miejscowość.
- byłem u naczelnego geografa, ale ten nic nie wie, przegladalem mapy i tez nic. Ale wydaje mi się zę ten Leokles, chce odnaleźdz ten fort i pewnie będzie kierował się w stronę Cheesworldu, lepsze informacie będę miał późnym popołodniem, kedy wroci szpieg.
Kuntz przelecial wzrokiem przez całe pomieszczenie, by po chwili zwrocić go sporotem na swego rozmówce.
- A o mieczu, dowiedziałes się czegoś?
Dieter pokiwal przecząco głową.
- Sklepikarz nie powiedzial mi nic konkretnego, mówił tylko ze to antyk i ze on pasjonuje się w zbieraniu takich starych mieczy. Starałem się go podjeśc, ale to cwaniak, nie jest glupi, caly czas mnie zwodził i mówiL, ze ten miecz należal do jakiegoś bohatera imieniem Durstin, który zgladzil nim sto ludzi w jakiejśc bitwie. Ot takie pierdoły.
- Rozumiem. A teraz tak, czekaj na swojego szpiega i przygotujcie się do drogi, po za tym znajdz jakiś inteligentnych dwoch ludzi, niech porwa ta dziwke i wywioza z miasta, spotkamy się koło krzyza, na rozstajach drogi.
Dieter przytakna. Krzyż ten znajdowal się kilka kilometrow za miastem i dobrze pamietał to miejsce.
- I pamietaj – dodal Kuntz – powiedz im żeby nie spadł jej włos z glowy i teraz możesz już im powiedziec dla kogo będą pracowali, niech wiedza i będa gotowi na fakt, ze jeśli spieprza zadanie to ich znajde i stosownie ukarze.
Dieter nieznacznie wyszczerzył żeby. Domyśal się dlaczego Kuntz chce by tym razem wspomnaił jego imie, gdy będzie szukal ludzi. Wiedział że jego nazwisko przyciagnie lepszych najmników, chetnych do pracowania z zywa legenda podziemnego świata. A poza tym, sam Aulock będzie już poza murami miasta, a tam prawo nie doścignie go tak samo szybko, jak w jego wnetrzu.
- Dobra a teraz żegnam i powodzenia, spotkamy się przy krzyzu na rozstajach wieczorem.
Przytakna i wyszedl. Wiedzial że wieczorem ma być już na rozstajach, ale wiedział tez że wtedy jeszcze nie spotka się ze swoim panem, ten zwykł przyjeżdzać nieco później, gdyż nigdy nie lubił czekac na kogoś, w swym egoistycznym sposobie rozumowania, wolal by ktoś na niego czekał.
-----------------------------
W połodnie zostawił już miasto, daleko za swoimi plecami. Teraz jechał wzdłóz głównego duktu prowadzącego na pónoc. Co jakiś czas można było dostrzec wedrujących kupcow i zbrojnych rycerzy z Go znakami na zbrojach, tu armia Kropkowiczow się nie zapuszczala. Przypomnial sobie ten dukt w drodze z armią sprzymierzonych dziewiec lat temu, gdy ci szli na spotkanie wrogiej sile. Było to zaraz po oblęzeniu. Teraz było tu o wiele ciszej i spokojnie, a przychodzaca z wolna wiosna dala się odczuc poprzez poprawe temperatury. Co prawda było jeszcze chłodnawo, wszak panowal luty, ale w tych stronach wiosna przychodziła o wiele szybciej niż w innych zakątkach świata.
Wokół rozciagały się ogromne połacie zielonych łak i pastwisk, lasy były widoczne jedynie z oddali. Dukt był kamienisty i nad wyraz zadbany, był jednym z lepszych w krolestwie i najczęściej używanym przez kupcow handlujących z wielkich Cheesworldem. Co kilka kilometrow można było dostzrec roznorakie zajazdy, gdzie roilo się od strazników, rozkazem których było pilnowanie niemal każdego metra kamienistej drogi. Dukt po za tym ze był bardzo zadbany, był również uważany za jeden z bezpieczniejszych.
Leokles z nudow zaczepił się do grupki kupcow jadacych w jego kierunku. Kilkanaśie wozow zmierzalo wzdłóż duktu, na północ. Cześc z nich pochodzila z Cheeworldu i jechala akurat do Polis inni byli Goistami, albo Kropkowiczami. Nie unikali się jednak, w zawodzie kupiecki, najwidoczniej pieniadz był zawsze wyzej niż religia.
- Kiedyś zaprawde dobrze było mieć w tych okolicach zbrojna eskorte – jadacy na wozie kupiec zagadywał Leoklesa, który znudzony samotna wedrowka, chetnie sluchał opowieści kupca, na oko nieco starszego od niego, o dobre dwadzieścia lat. Jego woz jechal w środku, konowju, dzięki czemu nie musial on zwracać uwagi na ewentualne przeszkody, co pozwolilo bardziej koncentrować się na rozmowie – za czasow z przed wojny było tutaj nie bardzo bezpiecznie. Najpierw zakazano handlu z kropkowiczami, a potem to już wogole zakazano wjazdu do Fretown wyznawcom innej religji. Wiesz, nie to zebym miał coś przeciwko wieze, ale nie powinna ona mieszac się w sprawy czysto biznesowe.
Leokels przytakna, kupiec po chwili zapytal:
- A ty nieznajomy kim jesteś, wydaje mi się ze pochodzisz z Golandii, tylko mieszkaniec Fretown może się dorobić takiego rumaka, az miło popatrzeć na tego wspanialego konia.
- Jestem kropkowiczem – poprawił leokles.
- kropkowicz. Kiedys miałem krewnych w kropkolandii, chodz tak naprawde nie bardzo ich znalem. Pochodzili od strony mojego wuja, więc nie była to za bliska rodzina. Ona podobno pochodzila z Cheeworldu, a on był kropkowiczem
.- i co się z nimi stało?
- nie wiem, jeszcxze w czasie wojny mielismy z nimi kontakt, ale gdy ta skończyła się, ten zerwał się. A ty nieznajomy masz jakąś rodzine?
leokles zapatrzył się w horyzont i spluną za prawe ramie.
- Nie – odpowiedział spokojnie – a przynajmniej już jej nie pamietam.
- Wybacz, jeśli jestem zbyt nachalny, ale na kupca mi nie wyglądasz z pewnoscia, na pustelnika tez raczej nie, chodz ci już teraz tego duktu nie przemiarzaja, gdzie wiec zmierzasz jeśli można spytać?
- nic się nie stalo – Leo lagodnie spojrzał na kupca – zmierzam do Cheeworldu, do Polis. Mam tam kilka spraw do zalatwnienia.
- Czyli zmierzamy w tym samym kierunku, nienzajomy.
- na to wygląda.
- Byłeś już kiedyś w Polis.
Leokles pokiwal przecząco glowa.
- to piekne miasto, zupełnie inne niż Fretown. Jest bardziej nowoczesne, zresztą jak caly Cheesworld. Wiesz nie chce tu ujmować chwale twojego panstwa, ale faktycznie od Cheeworldu pachnie nowoczesnością. Na p[rzyklad Fretwon jest w dalszym ciągu otoczone murami, polis już nie jest, zburzono je i pozowolono spokojnie rozwijac się miastu, dzieki temu powiększyło się ono znacznie tworzac bogate skupisko ludzi. W Polis jest xzaprawde wszystko, praca, mieszkania, wszystko i miasto w dalszym ciągu się rozbudowuje.
- Wiesz – ciągnąl temat kupiec – nie zrozum mnie źle nieznajomy, Golandia to piekny kraj, nie wiem jak jest u was w Kropkolandii, nigdy tam nie byłem, ale wieze że jest podobna. U nas w Cheeworldzie wszystko jest nowoczesne, ale nie ma tak pieknych lasow i łąk, tej przestrzeni. Wasz kraj jest iście poetycki, mój to typowy kraj narastajacej z każdej strony cywilizacji.
- Zaciekawiłes mnie.
- Milo będzie zobaczyć twoją minę gdy przekroczymy granice, od razu poczujesz się jak bys był w innym świecie.
Przerwali rozmowe, gdyż powoli nadchodziła noc i trzeba było rozglądac się za miejscami na nocleg. Karawana wlasnie zatrzymala się koło jednego z zajazdow. Również Leo, miał ochpote przespać się, calodniowa wedrowka znacznie nadwyrężyła jego kości. A i kon czul się zmeczony, mimo że nie dane mu było zbytnio galopować.
------------------------
Kupcy, jak to kupcy, zawsze byli skąpi na wszelkie pieniądze. Leokles więc, chodz zajazd był nieduzy, a kupcow na pewno więcej niż dostepnych pokoi, znalazł bez problemów wygodn miejsce na nocleg. Wiekszosć kupcow chciala nocowac, na swoich wozach, chodz pokoi było jeszcze co niemiara i gospodarz zajazdu, by je zapełnić musiał zmiejszyć cene za nie. To zaciągneło jeszcze kilku skąpcow na gore.
Leokles chodz zmeczony nie mógl spać, pokój miał nieduży, a wlaściwie tak mały ze zmieściło się tu jedynie łózko i mala szawka z boku. Po przekręcal się troche z jednego boku na drugi, po czym podjął decyzje by zejsc na dół, do otwartej całą noc knajpy.
Nie zastal tam zbyt duzo ludzi, jedynie grupka ludzi przy jednym ze stołów, siedziala, jadla i piła, chodz alkochol wydatnie wpłyna już na nich. Poznawal co niekture twarzy z kupieckiego konwoju. Tuz przy barze, siedzal jeszcze jakiś mężczyzna, tego nie poznawał, poza tym nie wyglądal on mu na kupca. Podszedl wolno do lady i poprosił o kufel piwa, rozejrzal się w miedzy czasie w prawo i w lewo. Kupcy przy stoliku obok coraz glośniej wymieniali swe poglądy, najwyraźniej kłucili się na jakiś temat. Jednak nie daen było mu dowiedzenie się jaki.
Barman postawił przed nim piwo, leokles podniusl kufel i przechylil go, wlewajac w gardlo zloty płyn. Był calkiem dobre, nie wyczół w smaku zbyt wiele wody, a może po prostu był już tak zmęczony. Chcial isć spac, ale wiedzial że nie uśnie, a alkochol może wydatnie mu w tym pomóc.
- Kropkowicz – usłyszal glos. Zwrocił się w kierunku męczyzny przy barze, wpatrzonego w jego postać.
- Co?
- Pytam, czy jestes kropkowiczem – odpowiedział zpokojnie pociągajac z butelki, Leokles dostrzegl ze to butelka wina.
- To az tak widac – odpowiedzial już calkiem spokojnie.
- Pijesz piwo – odpowiedział mężczyzna – a piwo pije się jedynie na połódniu, tam gdzie leży Kropkolandia.
Młodzik uśmiechna się nieznacznie, wpatrzony w pułki pelne przeróznego alkocholu.
- Bystre spostrzeżenie.
Nastała dluga chwila milczenia i ciszy, zakłucana jedynie przelykaniem alkocholowych płynów.
- nie wyglądasz mi na kupca – zagadna ponownie stojący przy barze męzczyzna – bardziej na najemnika.
- Blisko, jestem żołnierzem armii kropkolandii – skłamał młodzik.
- Aha – odpowiedzial mężczyzna udajac że chwycił kłastwo, w końcu co by tu robił żołnierz Kropkolandii.
- A ty nieznajomy, kim jesteś? – zapytal po chwili młodzik.
- podróżuje tu i tam – W tym momencie przyłożył usta do gwinta butelki i lykna niedużego łyka.
Postali jeszcze troche w ciszy, po czym mężcztyzna obok dopił swoje wino i odlożył butelkę.
- Milo się rozmwaialo – dodał, gdy miłal leoklesa.
Mlodzik odprowadził go wzrokiem do drzwi wyjsciowych. Dziwny gośc pomyślal sobie i wtedy przyszło mu do glowy, ze ktos mu go śledzić. Przypomnial sobie o sklepikarzu, który tak chętnie chciał kupic od niego miecz i o tym ze mógl kogoś za nim wyslac, by ten mu go odebral. Przeanalizowal sytuacje, dopijajac piwo. By po chwili zamowić nastepne.
- Hej przyjacielu – usłyszal zza plecow, w momencie gdy przechylił kufel, nieco zakrztusil saie piwem, co spowodowało kaszel. Odwrócil się. Stal za nim ten sam kupiec, z którym gadał w dzień – widze że i ty nie możesz spać. Dziwna ta noc jakaś, ludzie w Cheesworldzie powiadają ze koniec lutego, to czas umarlych i ci których zabiłeś będą wracać by straszyc swoich morderców.
- Ciekawa historia – odpowiedzial młodzik szczerząc zęby – to by znaczylo ze dziś przyjdzie do mnie cały legion duchów.
Kupiec roześmiał się i zajał miejsce tuż obok młodzika. Zamówil butelke gorzalki i dwie szklanki.
- A wiesz dlaczego luty jest taki krótki? – zagadną, nalewajac w wodki i podsuwajac jedną ze szklanek swojemu rozmowcy.
Leokles pokiwal przeczaco glową.
- Bo kiedyś, może jak ci wiadomo Luty miał tyle samo dni co każdy miesiąc, czyli trzydzieści, a teraz ma dwadzieścia sześć. W Cheewordzie powiadaja że był kiedyś krol, to było wieki temu, a wtedy jeszcze nie było innych panstw poza Cheesworldem. I ten krol, to był nielada tyran i zabijaka, i świetnie wymachiwal mieczem. Wiele zginelo z jego reki. Poddani czy wrogowie, za kazde przewinienie karal śmiercią. I kiedys wybuchl bunt chłopski, tak naprawde to niewielu wiedzialo dlaczego, ale chłopi nigdy nie mieli dobrze u krola, zawsze ponizano ich podatkami i tym podobnym.
Kupiec przechylił butelke wina i ponownie wytarl rękawem, pozostalości na twarzy.
- Wiec wybuchł bunt – kontynuowal – Król wzią armie swoich żołnierzy i wyruszyl naprzeciw chłopom, gromiąc ich armie w jednej wielkiej bitwie. Zreszta to była rzeź, tamci nie mieli żadnych szans. Kosy i widly na zbrojnych rycerzy, Król wiec po bitwie wpadł do jednej z wiosek, do tej gdzie ow bunt się rozpocząl i wyciąl w pień wszystkich. Legenda glosi że gdy wszedl do jednej chaty na skraju wioski, a chlopi mawiali że tam czarownica mieszka. Jego ludzie bali się tam wejsc, ale krol powiedział, ze nie wiezy w takie glupoty i wejdzie do chaty.
Znowu przerwał i łykna z butelki., by po chwili mowić dalej.
- gdy wszedl do srodka, zastal czarownice gdy ta coś pikcila w kotle, podobno była ochydna i gdy krol ja zobaczył to az wzdrygna się, ale zachowal zimna krew, wyjął miecz i przyłozył go do szyi wiedzmy. Ta calkiem spokojnie, powiedziała, ze jeśli ja zabije, to będzie przeklęty na wieki. A był wtedy wlasnie koniec lutego. Krol nie przeją się groźba i dźgną wiedzme. Padla martwa niemal natychmiast. I tak minął rok i ponownie zaczął się luty i wtedy zaczely się dziac dziwne rzeczy w krolestwie, powiadano ze krol zaczyna wariować, a na zamku dzieja się dziwne rzeczy. Mowiono ze to zmarli przychodzą do niego i każą mu placić za grzechy.
Leokles z zaciekawienie sluchal opowieści kupca, zaskakiwal go on tym jak opowiada.
- I tak to się toczyło, przez lata, zawsze w lutym. Krol przez ten czas osiwial strasznie, ale w swym jeszcze logicznym rozumowaniu zauważył że duchy przychodzą zawsze pod koniec lutego, wlasnie dwudziestego szóstego. Tędy zarzadził by miesiąc ten skrocono o tyle włąsnie dni.
Młodzik parskna, jak chlopiec w czasie opowieści objazdowego bajarza.
- I co się stalo z krolem?
- Podobno zarzadzenie gówno dalo, a krol umarł w kilka lat później.
- Ciekawe opowiadanie – Leokles dopiero w tym momencie zauważył ze piwo mu się już skończyło, nie zastanawiajac się długo zamówił następny kufel – nie zastanawiales się nad kariera bajarza.
Kupiec wyszczerzył swe żółte żeby.
- Z tych dwoch zawodow, raczej na handlu się lepiej bym dorobił.
- W sumie racja.
Kiupca za ich plecami powoli rozchodzili się, prowadząc jednego ze swych druchów, najbardziej pijanego.
- A ty przyjacielu, dalej kierujesz się do Polis.
- Na razie nie zmieniam kierunku swojej drogi, więc miło będzie posluchac jeszcze twych opowieści.
--------------------------------
Obudził się rano, gdy slońce powoli wstawało. Kupcy również zaczli przygotowywać się do drogi. Ci co wczoraj balowali robili to w sposób owiele bardzie ocieżały, ale mieli jeszcze do pomocy synów i kilku parobków, którzy wyręczali ich w tej nieznośniej dla ich głów chwili. Jeszcze za nim slońce wstało na dobre konwoj ruszyl w dalszą droge. Mlodzik zostal w tyle, ponieważ wyruszył nieco później, miał ochote w spokoju zjeśc śniadanie, a i tak wiedział, ze konno szybko dogoni wolno jadący konwoj.
Jechal w spokoju i w ciszy majac przed oczami poruszajace się wozy, widział je, ale nie miał ochoty jeszcze przyspieszac, chcial podelektowac się nieco powietrzem i samotnością. Nie było mu to dane. Gdy truchtem przemierzal kamienisty dukt, tuz przed nim wyrosla postać jeźdzca. Wyraźnie czekał na niego, albo na kogoś innego. Jednak gdy rozejrzal się za siebie, okazalo się ze jedzie ostatni, z tego więc wywnioskowal, ze to wlasnie na jego osobe, czeka ów samotny jeżdziec. Gdy tak zbliżał się do niego, szybko poznal jego twarz. Był to ten sam mężczyzna, którego dzień wczesniej miał okazje poznac w barze.
- Witam ponownie – zagdna go nieznajomy, gdy młodzik był już dośc blisko.
- Witaj – odpowiedzial grzecznie leo.
- Wybacz ze wczoraj nie przedstawiłem się, zwą mnie Malcolm Gilespie.
- A mnie Leokles.
Przywitali się zwykłym machnięcie dloni, widac było ze Leokles nie ufa temu czlowiekowi, chodz podanie swego imienia, nie wydalo mu się niczym, co moglo by popsoc jego plany.
- Wiem – odpowiedzail spokojnie Malcolm, zaskakując tym swego rozmówce.
- jak to? – nieudanie zamaskował zaskoczenie.
- Wiem troche rzeczy na twój temat i wiem to co ty ne wiesz.
Nastala chwila ciszy, leokles nie wiedział czy cos powiedziec, czy z miejsca sięgać po bron. Cala sytuacja wydawala mu się bardzo, ale to bardzo nieciekawa. Wstrzymal odruch siegania, po bron, uważał że jeszcze zdąrzy to zrobić. Jednak od razu, odjechal nieco od jeźdzca i rozejrzal wokół.
- Z mojej strony nie masz się czego obawiać – odpwowiedział Malcolm, widząc zaistniała sytuację – ale sa ludzie którzy nie zycza ci najlepiej.
Leokels nie odpowiadal, tyko pytajaco spoglądal się w strone swego rozmówcy.
- Zapewne zastanawiasz się kim oni sa i kim ja jestem. Otóż zanim ci to wytlumacze, ty mi odpowiesz na moje pytanie.
- czemu miał bym ci ufać?
- Jak chcesz to nie ufaj – w jego glosie czuć było pewnosc siebie – ale moje informacje mogą ci się przydać.
Młodzik zamyślil się.
- Pytaj więc? – powiedział i spojrzal prosto w jego oczy.
- Ci ludzie szukaja miecza, podobno ty go masz. Chce wiedziec czemu ten miecz jest taki ważny?
- pewien sklepikarz u którego byłem, zaogferowal mi za niego duzo pieniędzy, uznajac ze to jakis znany antyk, po za tym nie wiem o tym mieczu nic, po za tym że swietnie tnie, a jego zelazo niemal nie rdzewieje. Kiedyś ktoś mi powiedzial że przepływa, przez niego magia, ale nie wierze w takie bajeczki.
Malcolm wzią kilka glebokich oddechów, nim odpowiedzaił.
- Zaprawde ciekawa historia, czyli ten sklepikarz uważa że jest on wart wiele pieniedzy - powiedział pan Gilespie i zamilkł.
- odpowiedzialem ci na twoje pytania - zagadną Leo, gdy cisza zbyt długo przedłużała się - teraz ty powiedz co wiesz.
Gilespie spluną za siebie, otarł rękawem usta i zaczął mówić.
- ten sklepikarz o którym wspomnialeś zwie się helendort i ma sklep o nazwie „ NAJLEPSZE KLINGI W KRÓLESTWIE”, czyż się myle?
- Nie – odpowiedzial Leo, potwierdzajac jeszcze odpowiedz kiwnieciem glowy.
- Więc ten sklepikarz chyba się na ciebie bardzo zdenerwował,że nie chciales mu opchnąć tego miecza, gdyż wyslał za toba najemnych zbirow, by zapewne odebrali ci owy miecz i chyba zabili, jak się nie myle.
- A ty, skąd to wiesz?
- bo ja jestem jedym z nich.
Leokels odruchowo siegną do rękojeści miecza.
- Spokojnie – ruchem dloni uspokoił go Malcolm – jestem wynajęty, ale nie bezpośrednio przez tego sklepikarza, tylko przez jednego ze zbirow, który te zadanie dostał.
Mlodzik nie zdejmowal reki z rękojeści.
- Czemu wiec mi o tym mówisz.
- gdyz chce się do ciebie przyłączyć.
Leokels parskną z cicha i puścil rękojeść miecza.
- A czemóż to mialbym z toba podrózowac, przeciez prawie cię nie znam, a poza tym dlaczego mialbym ci wiezyć.
- Znasz Kuntza Aulocka – Malcolm mówil spokojnie, w jego glosie nie było ni kszty zdenerwowanmia zaistaniała sytuacją.
- Cos mi mowi to imie, to płatny mordercy jak się nie myle, zabił niejakiego Damona Strena urzędnika państwowego, ale słyszalem ze on nie zyje.
- Żyje niestety i ma się calkiem dobrze, nawet dostal ciekawe zlecenie, na duże pieniądze.
Leokels od razu domyslył się że Malcolm mówi o jego osobie, jako o przyszlej ofierze slawnego Kuntza Aulocka.
- Ale dalej mi nie odpowiedzaiłeś czemu chcesz mi pomóc i dalej nie ufam tobie.
- Mam z panem Aulockiem na pieńku, kiedyś on zrobił cos mi, za co ja nie jestem mu wdzięczny i chce go zabić. Dlatego chce ci pomoc.
- Skąd mam wiedziec że mówisz prawde.
- Możesz nie zgodzić się na mojhą propozycje.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Nie Kwi 04, 2004 5:23 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dieter przechadzal się wzdłóż drogi, mijając co chwile wzrokiem krzyz. Była noc, ale księzyc świecił dosc jasno. Trójka jego ludzi, stala tuz obok. Herman opierał się o swego siwka, Valery przykucnowszy wpatrywal się w mrok. Ostatnim był Haas, którego zimna i pozbawiona wyrazu twarz ciągle skierowana była, w kierunku związanej i zakneblowanej dziewczyny, leżący w cieniu przy drzewie. Miejsce to jednak było na tyle widoczne, by każdy z obecnych mogł je widziec.
- A może by tak się zabawić, do chwili gdy przyjedzie szef – zagadna wreście Haas, którego wzrok powedrowal w strone Dietera.
- Wlasnie – zaciekawił się Herman – przeciez nic jej nie zrobimy, jedynie zabawimy się, przeciez to i tak kurwa, nawet nie poczuje, albo w prost przeciwnie, będzie jej przyjemnie.
- Nie – odpowiedzial spokojnie, ale stanowczo Dieter – pan kazal jej nie ruszać.
- daj spokój Dieter – Haas z wolna podszedl do dziewczyny i spojrzal jej prosto w oczy, jego dloń dotknela jej policzka. Dziewczyna odsunea od niej glowe – niebrzydka sztuka.
- Pan kazał jej nie ruszać – już glosnie i bardziej stanowczo ponowil rozkaz Dieter.
Haas odsuną się od dziewczyny i wstał.
- Co ty tak z tym panem, co to kurwa jaki twój krol jest. Przeciez nic się nie stanie i nikt się nie dowie.
- Właśnie – Herman stana obok swego drucha.
W tym momencie za plecami Dietera zarzal koń, z cienia wyszła postać Kuntz Aulocka. Dwóm niedoszłym gwałcicielom zrzedła mina, nie widzieli nigdy Kuntza, ale domyslili się ze to on. Mimo że nie wyglądal jak morderca, jednak było w nim cos co kazało im wierzyc, że on nim jest. A poza tym kto by jeździł tedy, nocą.
Konny powoli wjechal miedzy nich, rozglądajac się bacznie po twarzy każdego, ci również nie spószczali z niego wzroku. Nastała cisza, nieznocznie przedłużajace się nawet konie zamilły, jedynie słychac było rzężenie koników polnych, gdzieś w oddali i szum lasu.
- Macie dla mnie konia? – zagadna wreście.
- mamy szefie – odezwał się Haas – ale widzimy że szef sam sobie zdobyl, więc ten nie będzie potrzebny.
Kuntz spojrzal na związaną i zakneblowaną dziewczynę.
- Ona będzie na nim jechała – wskazal w jej kierunku – rozwiązce ją.
Może i nieco zaskoczeni, ale wykonali rozkaz bez gadania.
- Nie myśli sobie, ze to czyn dobrej woli panienko – zagadną do niej Kuntz – chodz prawda jest że nie lubie, gdy ktoś w mojej obecności jest ciagniety za koniem, Do tego taka ladna twarzyczka jak twoja. Nie chce tez by cos ci się stalo w drodze. Ale zapamietaj sobie ze z każda próbą ucieczki, warunki twojej podroży, nieco się zmienia i bynajmniej, nie na lepsze.
Spojrzała na niego zmeczonym i nieco metnym wzrokiem, ale nic nie odpowiedziała. Kuntz usmiechną się do niej calkiem miło, ale zaraz zwrocił się do kompanów.
- pakujcie ją na siodlo, i ruszamy, nie ma czasu
- Zaraz – przerwał mu Haas – zaraz zaraz, panie Kuntz, my tu z kolegą – tu wskazał na Hermana – chcemy omowić pewna sprawe. Szanujemy cię szefie, wierz nam, ale nie było mowy o dluzszej wyprawie, mowiliśmy jeno tylko o porwaniu.
- Oczywiście – Herman nie dal dojsc do słowa Kuntzowi – nie będzie to problemem, jeśli nasza zapłatapowiększy się nieco.
Aulock spojrzal na swego podwladnego.
- Dieter nie wspominal wam o podwyzce.
- Wspomnial. Ale z całym szacunkiem dla twego kompana, my chcieli byśmy uslyszeć do od ciebie, panie Aulock.
Kuntz usmiechną się calkiem przyjaźnie.
- Dostaniecie na łebka po dwieście florenów, czy to starczy.
Haas spoglądal jeszcze chwile na swego pracodwace, po czym krzykna do kumpla.
- Herman. Wskaż panience konia, ruszamy na wedrówke.
Sytuacja znaczniee, ale to znacznie rozluźniła się. Ruszyli niedlugo potem. Dziewczyna jechala w eskorcie Haasa i Hermana, ci widac ze znali się na pilnowaniu, nie dali jej zrobić żadnego gwałtownego ruchu. Zagradzając szybko możliwe chwile, w którym ta mogle zerwac konia i pogalopowac w ciemność. Za nimi jechał Valery, w ciszy, przyglądajac się jedynie kamiennemu duktowi. Na końcu podrózowali Aulock i Dieter.
- Ci ludzie – zagdną Kuntz – jesteś ich pewny.
- Nie wiezysz we mnie – zdziwił się Dieter.
Aulock spojrzal na nich, nieco podejrzliwie.
- Zawsze miałeś nosa do rekrutowania ludzi, ale od kad wrociłem do miasta, nikomu nie ufam, co wiesz jeszcze o nich poza imionami.
Dieter podrapał się po glowie.
- Ci z przodu, to Herman i Haas. Podobno bracia, ale nie chce mi się w to wierzyć. Kiedy pytalem o dobrych ludzi, w kazdej knajpie odpowiadali mi, o nich. Kiedy ich wrescie spotkalem, ci tylko spojrzeli na mnie z politowaniem i kazali „spierdalac”. Sytuacja zmieniła się w momencie gdy wspomniałem im twoje imie, choloernie się wtedy napalili, powiedzial bym nawet ze chyba jestes ich idolem.
Kunt parskną z cicha, Dieter kontynuował.
- Sprawdziłem ich dwoch, obaj walczyli pod Asjonzort, ale potem ich losy potoczyly się inaczej. Ten Haas był w przybocznej strazy samego cesarza Soldana, wyrzucona za niesubordynacje i znecanie się nad więźniami. Zaczal potem swoja działalnośc, jako zlodziej i płatny morderca, raczej nie tak slawny jak ty. Herman natomiast po Asjonzort, również zostal w woju, podobno do niedawan jeszcze slużyl, potem zostal jednak zwolniony, choolrea wie dlaczego.
- mamy pokój – wtracił Kuntz – po cholere wiec oplacać duża armię.
- być może – Dieter poprawił się w siodle – Ten Herman później przyłączył się do Haasa. W miescie obaj sa dosc dobrze znani, jak już wspomniałem, gdy tylko zapytalem o ludzi, od razu wspominali wlaśnie ich.
- A ten tam – wskazał na jadącego w ciszy konnego – o nim co wiesz?
- To Valery, mój szpieg. Malo gada, ale jest naprawde dobry. Znam go jeszcze z ostatniej akcji, jak ciebie nie było, skubaniec wkrecił się w ochrone jednego z bogatszych kupcow i wiedzial dokładnie gdzie, kiedy i z jaką ochrona będzie jechal. Dzięki niemu zgarnelismy z chlopakami calkiem niezla sumke. Można mu zaufać, to swietny fachowiec.
Starali się jechać, z dala od cieni drzew, gdy to było niemożliwe, skręcali na pola, a jeśli i to było nie do zrobienia, wtedy jeszcze ostrzej pilnowali dziewczyne, chwytajac ja za reke. Nie myśleli ze jest ona na tyle sprytna by ucieć, ale nie chcieli ryzykować gniewu swego pracodwacy, wszak nie tylko groziła im smierć z tego powodu, ale co gorsza, utrata reputacja, a ta dla nich była o wiele ważniejsza.
- A ten którego wyslałeś za nim, jak on się nazywał?
Dieter był pewien ze wie, już chcial mówić jego imie, al. Epoczoł w glowie pustke. Staral się skoncentrować, ale nie mógl sobie przypomniec tego imienia, miał to jak to się mowi, na koncu języka.
- Zapomnialem – wygarną zaskoczony sam z siebie.
Kuntz prychną.
- ty zapomnialeś, chyba nigdy ci się to nie zdażało, mam nadzieje ze nie będzie to zły omen – spojrzal przed sibie, widząc jak dziewczyna stara się wyrwać z mocnego uścisku swego straznika – Nie wazne imie, powiedz co to za koleś.
- To ciekawa postać, by go znaleźdz specjalnie udalem się do zamku, mam tam znajomego w dziale dokumentalnym. Figuruja tam nazwiska oficerów i szpiegow. Sa one ścisle tajne, ale znajomy winien był mi przysługie, więc skorzystalem z nich. Tak obejrzalem sobie szpiegow w stanie spoczynku i figurowało jego imie.
- Na razie nie jestem zadowolony.
- Spokojnie – ruchem dloni, uciszyl Kuntza, Dieter – Gosc podobno wylecial za alkochol.
- Alkochol – Niemal krzykną Kuntz – bierzesz mi do kompani pijaka, chyba faktycznie jest cos nie tak.
Dieter w spokoju przemilczal wywody Aulocka.
- Spokojnie panie – powiedzial, będąc pewnym że to koniec zdania – Tez chcialem już pominac jego, ale znajomy powoedzial mi ze musieli cos tam wpisac, to wpisali alkochol. Prawdziwym jednak powodem był fakt, ze ow człowiek, był świadkiem sceny zabawy jednego z wysokich generałów z młodymi chlopcami. Gdy zacząl generala szantażować, cesarz zaplacił stosowną sume za milczenie. Podobno bardzo cenil tego generala.
- Ceszarz Soldan? – przerwal Aulock
- Nie. Chodziło mi o uzurpatora.
Kunzt przytakną skinieniem glowy.
- Uzurpator bardzo cenił tego generala, wiec zapłacił i nakazal by ten zszedl ze słóżby. Szpieg podobno wzią pieniadze i już wiecej się nie pojawił. Tylko jak on się kurde nazywał?
- Nieważne, jak sobie przypomniasz to mi powiesz.
- Wtedy byłem pewein, że dla władzy to on na pewno pracować nie bdezie, wiec myślalem że będzie dobrym nabytkiem do twojej grupy.
- rozumeim
- Acha, i też bardzo naqpalił się dopiero kiedy powiedzialem o tobie, wcześniej nie chcail o tym slyszeć. Czyzby twoje imie było aż takie slawne.
Aulock spojrzal przed sibie i zamyślił się.
- być może – pwoeidzial do siebie.

-------------------------------
Jechali tak niemal przez calą nic, bez żadnego przuystanku, jeślichi ktoś chcial jeś, jadł w drodze. Swit już powoli nadchodzil, księzyć chowal się za chmurami, a na horyzoncie można było dojrzec pierwsze promienie slońca. Droga prowadziła akurat przez rownine, więc to zjawisko było dobrze widoczne. Powoli tez do zycia zaczely się pudzic owady i zwierzeta.
Kuntz Aulock, który przez cały ten czas jechal obok Dietera, teraz wyprzedził wszystkich i podjechal do Haasa i Hermana eskortujacych dziewczyne. Nakazal im, by ci zostawili go sam na sam z kobieta. Bez wahania wykonali rozkaz, zadowoleni przy tym, ze maja chwilę odpoczynku, od calonocnej straży.
- Jak ci na imie? – zagadna, widząc ze Haas i herman oddalili się od nich.
- Obchodzi cie to?
Kuntz zrobił powazna mine.
- Sluchaj, tamci zapewne nie byli zbyt gadatliwi, a nawet jeśli byli ich elokwencja a jestem tego pewien, nie była najwyzszych lotow. Więc jeśli dalej chcesz jechac w ciszy i niewiedzy to proszę bardzo.
- Karina – wyszeptała dziewczyna, przerywajac Aulockowi – Mam na imie Karina
- Milo mi Karino, ja nazywam się Kuntz Aulock.
- Slyszalam.
Kuntz wyszczerzył żeby w parodii uśmeichu.
- Pewnie dręcza cie pytania, więc jeśli masz ochote usłyszeć na nie odpowiedz pytaj.
- na początku żeby nie było, ż enie docenia – mówiła już pewnie, chodz nie potrafiła rozszyfrować czlowieka jadącego obok niej – dziekuje że nie daleś im mnie zgwalcić. Fakt że jest kurwą, nie znaczy ze lubię to robić o kazdej porze dnia i z kazdym.
- Rozumiem – powaga w jego glosie nie ustawala – Ale nie dziekluj za wcześnie, być może zrobie jeszcze coś co nie bardzo ci się spodoba. Otóż ja moja doroga Karino, nie lubie łaczyć pracy z przyjemnością. A może inaczej, uwazam ze praca nigdy nie jest przyjemnoscią. I tylko dlatego zabroniłem dotykać ciebie moim ludziom. Ale wiez też, ze jeśli przyjmuje zadanie, wykonuje je do końca. I jeśli zwiazane ono będzie ze zrobieniem twojej ladnej twarzycce krzywdy, zrobie to bez wachania.
Dzieczyna przelknela śline, starajac się ukryć strach w swoich oczach, nie udalo się, zauważył to bez problemów. Ten czlowiek naprawde był trudny do rozszyfrowania, i te jego obojetne spojrzenie. Była niemal pewna ze nie ma w jego slowach ani troche przesady, tylko zimna i szczera prawda.
- pytanie potrzebuje odpowiedzi, by dalej moglo egzystowac jako zwykły zbiór słów, wiesz kto to napisal.
Pokiwala przecząco glowa.
- to slowa radji’ego, poety zyjacego na przelomie siódmego i ósmego wieku. Był calkiem dobry, ale miał skłąnnosc do sentymentów. Więc idac tropem slów pana Radji’ego, czekam na pytania, by móc im ulzyc.
Dzieczyna zastanowiła się mocno, od momentu porwania nikt nie chcial jej wyjaśnic, w jakim celu zostala to zrobione,. Wiedziała ze nie jest to zwiazane z tym co zrobiła, nie przypominala sobie, by ktos się interesowal jej osoba. Na pewno nie jakiś cichy wielbiciel, takich ona nie maiła, a poza tym tak wielbiciel nie wysyłal by tak znanego płatnego morderce, do tak błachego zadania. Więc może leokles, on najbardzie mógl być z tym zwiazany, bo raczej na pomylke nie liczyla, a raczej nie chciała liczyc. Bo gdy by to była pomyłka stala by się w kompani zbędnym balastem, a takiego w co gorszych chwilach, zwykle się pozbywano.
- Czemu tu jestem? – to pytanie wydalo jej się najbardziej logiczne.
- Domyślalem się, ze o to zapytasz, w końcu o co można by na początku innego, zapytać – Kuntz pogladził swój duzy płaski nos – Powiem ci tylko tyle, ze jest to związane z niejakim Leoklesem. Zapewne znasz go.
Karina nawet nie drgnela, tylko czekala na kontynuacje, Kuntz spojrzal na nia, w momencie gdy skończył zdanie i nieco uśmiechną się.
- Nie musisz go kryć – powiedział po chwili – wiemy o nim nawet troche więcej niż ty, chodz to ty z nim spalas.
Nie zaśmiała się.
- Ma on coś, co my bysmy chcieli przejąć – kontynuował – przejac, ale i dowiedziec się o tym czymś przy okazji. Dlatego ty tu jesteś, masz być dla niego rzecza, która spowoduje że będzie on gadał to co wie.
- Skąd wiesz, zę dzięki mnie będzie gadał?
Kuntz wstrzymal nieco wierzgajacego konia, przestraszonego sfora ptakow, wylatujacych z pobliskich krzaków.
- Jak już mowiłem wiem troche na wasz temat – Koń spowrotem wrocil do spokoju – wiem że wynaja cie na cale dwa miesiace, to dla mnie nieco dziwne, a dla ciebie – nie czekajac na odpowiedz, mówil dalej – Wiem ze mieszkalaś u niego.
- Ale opuścił mnie – wtracila pewnie Karina – czy tak postepuje ktoś, z osoba na ktorej mu zalezy.
Kuntz uciszył się na chwile i spojrzal w niebo, wprost na wschodzące slońce.
- ładne – zmienił temat.
Karina nie odpowiedział. Aulock jeszcze kilka chwil spogladal w piekne dzielo natury.
- pann Karino – zagadną wrescie – być może się myle, być może nic go z panią nie łaczy. Ale pani jeśli chce uniknąc nieprzyjemnosci, musi to zmienić. Bo jak już wspomnialem, ja nie łacze pracy z przyjemnoscia, pani jest aktualnie w jej wirze, ale może pani z niego wypaść. Mi osobiscie się pani nie bardzo podoba, ale panowie Haas i herman nie wyglądaja na takich, którzy wybrzydzaja.
- czyli jest pan zwykłym rzezimieszkiem.
- ja bym to uja inaczej – nie zwrócił uwagi na ironie – nazwal bym się rzezimieszkiem z zasadami.
Żaden miesień na jego kamiennej twarzy nawet nie drgną.
- Mówiłem żeby pani mi za wcześnie nie dziękowała.
-----------------------------
Gdy Kuntz Aulock uznal rozmowe za zakończoną, odstapił znowu karine do pilnowania Haasowi i Hemanowi. Wstajacy świt sprawił że dukt stał się coraz bardziej niebiezpiecznym miejscem, dla takich jak oni. W dzien każdy odcinek patrolowała grupa strazników, majacych na celu dbac o bezpieczestwo i chwytac im podobnych. Z tego powodu Valery zapuszczal się na pare kilometrów przed nich i badal teren w poszukiwanie wszelkich zagrażajacych im niebezpieczenstw.
Do gospody, gdzie spotkac się mieli z drugim szpiegiem, dotarli jednak bez żadnych przeszkód. Na drodze nie stana im nikt podejrzany, a właściwie to nikogo nie spotkali. Wjechali tuz przed drzwi wejsciowe, Kuntz gestem nakazal calej grupię zsiąśc z konii.
- Wy zostajecie – wskazał na Haasa, Hermana i Valerego – Dieter idziemy – dodatkowo kiwną w jego stronę glową.
Otworzyli drzwi i weszli do środka. Od razu dopadl ich zapach piwa i jadła. Weszli wolno, rozglądajac się przy tym. Za barem nie stał nikt, jedynie jakaś gruba kobieta biegała ze scierką i wycierała stoliki, klnąc pod nosem, nie slyszeliu jaki sarkazm wychodzil z ust kobiety, ale co dało się zauważyc na pierwszy rzut oka, było ona zdenerwowana.
Kuntz ponownie skiną na Dietera, tym razem nakazal mu, by ten porozmawiaj z ta gospodynią, sam podszedl do baru i usiadl na jedyn z wysokich krzeseł.
- Dzieńdobry – zagadną przyjaźnie Dieter
- Czego – odpowiedziała, nawet nie odwracajac się w jego stronę.
- Nazywam się Dieter, i chciałbym zapytać, czy przypadkiem nikt nie zostawiał tu dla mnie zadnej wiadomości.
Kobieta spojrzala na niego chlodno, odrywajac się na chwile od wycierania zatłuszczonych stolików.
- Nie wiem, nie ja wczoraj stalam za barem, tylko mąż.
- A czy mogla by pani go zawołac, ja naprawde musze wiedzieć, czy ktos zostawił mi wiadomość.
- Mój mąz śpi, teraz raczej go niedobudze.
Dieter wyjął z sakiewki florena i polorzył go na stól, ten który gospodyni wycierała przed chwilą.
- Rozumiem ze to może być problem, dlatego chciałbym to pani, jak i męzowi jakoś wynagrodzić – wskazał na florena.
- Hmmm – prychneła kobieta i podniosła monete – zaraz zobacze co się da zrobić.
Dieter ladnie uśmiechna się, Kobieta wyprostowala się i ruszyla w strone lady, przy ktorej siedział Kuntz
- Podac coś panu – krzykneła w jego strone, będąc w pół drogi.
- Na razie jeszcze nie – odpowiedzial Aulock kiwajac przecząco głowa.
Usiedli razem przy barze. Po chwili stana przy nich zaspany mężczyzna, który wczorajszego dnia stal za barem. Pocierał palcami zaspane oczy i szedl niemal po omacku w ich stronę.
- Slucham – zagadną, przuyglądajac się od niechcenia ich twarzom.
- nazwyam się Dieter – zaczął z miejsca – proszę mi wybaczyć, ze pana budze. Ale czy przypadkiem, nikt nie zostawil tu wczorajszego dnia żadnej wiadomosci.
Gospodarz zamyślil się przez chwilę, jeszcze raz przetarł zamglone oczy i odpowiedzial lakonicznym.
- Nie.
Dieter chodz wyraźnie zaskoczył saie nie dal tego po sobie poznac, Kuntz spojrzal na niego podejrzliwie.
- A czy nie widział pan kogoś wyruzniajacego się z tłumu – Dieter wiedział że tym gościncem podróżowali glównie kupcy, wiec domyślał się, ze każdy, kto na kupca nie wygląda, będzie się nieco wyrózniał.
- A com pan myśli – oburzył się gospodarz – że ja zwracam uwage na ludzi.
Kuntz siedzial nie wzruszony, wiezyl w umiejetnosci swego czlowieka, więc w dalszym ciagu przeglądal zapas alkocholów stojących, na połkach, naprzeciwko. Dieter wyłozył z sakiewki florena i położył go tuz przed barmanem.
- Wiem że wielu ludzi tędy przejeżdza, ale czy nie mógl by pan sobie przypomniec, czy urzedował tu ktos taki poprzedniego dnia?
Gospodarz spojrzal najpierw na monete, potem na niego i odpowiedzial po chwili namysłu.
- Było tu takich dwóch. Chyba nawet ze soba gadali, potem jednak jeden się zmyl, a drugi siedzial dalej. Potem przyłaczył się do niego jakiś kupiec i obaj gadali. Nie wiem o czym, usługiwalem glownie kupcom, z tamtego stołu – tu wskazał jeden ze stołów, tuz przy kominku. Ten co odeszedł wczeniej miał chyba krotkie blond wlosy i brudke, a ten drugi był chyba brunetem, ale nie przyglądalem się mu bardzeij.
- To oni? – wtrącil Kuntz.
- Tak.A przynajmniej tak mi się wydaje.
Dieter ponownie zwrócił się do gospodarza.
- A nie wie, pan gdzie wyruszyli?
- Z grupa kupcow ruszyli w dalsza droge, glównym duktem. Pewnie do Polis zmierzają.
- dziękuje – dodal Dieter, uznajac ze gospodarz nie będzie w stanie odpowiedziec mu na wiecej pytać. Męzczyzna widząc że już nie jest potrzebny, odszedł.
- Sluchaj Dieter – Zwrócił się do niego powaznie Kuntz – weź Haasa i Valerego, i jeźdzcie za tymi kupcami, wypytajcie się ile można i wracajcie, być może coś wiedzą. Tylko zawiadom ich żeby nikt nikogo siła do gadania nie zmuszał, jedynie pieniedzmi. Nie chce mieć na karku milicji.
Dieter przytakna, skinieniem głowy.
- Ruszajcie natychmias, i jeśli nadejdzie sposobnosc, wracajcie jak najszybciej.
Dieter wstał i odkrecił się na pięcie, przy drzwiach jeszcze zwrócił się do swego pana.
- A co z dziewczyną?
- nakaż Hermanowi i tej dziewczynie by przyszli tutaj.
Dieter skiną glową i wyszedł, po chwili w progu ukazaly się wcześniej wspomniane osoboby. Herman trzymal dziewczyne za ręke, ale gdy przekroczyli prog , Karina wyrwala ja z uścisku, była wyraźnie zdenerwowana. Podeszła szybkim krokiem do Kuntza i wypaliła ze zlościa.
- panie Aulock, cała noc podrózuje bez kapieli i odpowiedniej toalety. Nie wiem, jak ty i twoi ludzie, ale ja lubie dbać o swoja higene, po za tym jestem glodna i chce mi się sikać.
Herman doskoczył do nich i uchwycił dziewczyne za reke, ta ponownie wyrwała się z uscisku.
- Uciszyć ją szefie – warkna nie na zarty.
Kuntz spojrzal calkiem spokojnie na dziewczyne, a potem na swego pod komendnego.
- Zostaw ją – odpowiedzial spoojnie. Po czym zwrocił się do barmanki, siedzącej niedaleko nich, tuz za barem. Kobieta ocięzale podeszła do nich.
- Słucham?
- jest tu jkieś miejsce gdzie dziewczyna mogła by się wykompac?
Barmanka spojrzala na kobietę.
- Jest – odpowiedziala, opierajac się o blat lady – proszę za mna?
Ocięzalym ruche wyszla zza lady, wskazując palcem na kobietę. Kuntz w tym momencie gestem nakazal Hermanowi, by ten udal się za nimi. Przeszli waskim korytarzem, tuz do drewnianych drzwi. Gospodyni otworzyła je, te zaskrzypialy, po czym odsloniła kotare. Ich oczom ukazalo się male pomieszczenie, w centrum którego stała balia z woda. Nieco nad nią, było male okno.
- Woda jest zimna – zagadneła Barmanka – ale po za tym jest wszystko co będzie pani potrzebne.
- dziekuje – dziewczyna spojrzala na wanne. Barmanka wyszła na zewnątrz zostawiajac ich samych.
- Czy mogę – powiedziala ironicznie spogladajac zimno na Hermana.
- Tylko nie probuj żadnych sztuczek – Pokiwal do niej palcem i wyszedł, zajmujac miejsce tuz przy drzwiach wejsciowych.
Kuntz zaczekal az barmanka spowrotem pojawila się za barem i zamówił jedzenie i butelke z winem. Sam usiadł prtzy jednym ze stolików, sprawdzajac uwczesnie czy jest on czysty. Właścicelka po chwili przyniosla zamówione jedzenie i wino. Aulock spokojnie wzią się za nie.
Dieter i jego ludzie powinni bez problemów dogonic grupke kupcow – pomyślał, zajadajac goracą fasole, z pajda czarnego chleba, wszystko popił czerwonym winm. Te nie było zbyt wytrawne, wlaściwie to w połowie było cieczone z woda, ale Kuntz przywykł już do takich knajp. Gdzie z powodow oszczednosciowych, barmani rozcieczali alkochole. Chodz takie wino, najcxzęściej podawali już dobrze podchmielony,m osobnikom, więc być może barmanka się zapomniala. Ale w natłoku mysli i z checi spokojnego zjedzenia posilku, przemilczal ten problem. Jes;li ten leokles jedzie z kupcami, to znaczy ze zmierza prosto do Polis, a to spowoduje że nie będzie problemu go dorwać, w kazdej możliwej sytuacji. Tuz przy granicy, na połnocy, jest gorzysty wawóz. Tam chyba będzie najlepsza okazja by go zlapac, chodz możliwe tez że opuścił już trakt, ten szpieg mógl mu przekaxzać informacje, jeśli zdradzil. Kto to może być.
W natloku mysli, nagle przypomnial sobie o dziewczynie. Czas niezosnie leciał, a oboje nie pokazywali się. Bez dluzszego zastanowienia wstał i ruszyl w ten sam waski korytarz, gdzie wczesniej znikneła cała trójka. Przy drzwiach dojrzal postać Hermana, bawiącego się kawalkiem sznurka.
- Co jest szefie? – zagadna, gdy spostrzegl idacego w jego kierunku Kuntza
- Kobieta, odpowiadała ci coś? – po raz pierwszy można było dostrzec na twarzy Aulocka grymas niepewności.
- Nic nie słyszalem.
Kuntz przyłozył ucho do drzwi, po czym zapukal lekko. Nic nie odpowiedział na nie. Zastukal mocniej.
- Kurwa mać – szepna do siebie Herman – chyba nie spierdoliła.
Kuntz spojrzal na chwile, na swego rozkmowce, po czym z bara uderzył w drzwi. Drewno wypadlo zza wiasow, tuż na kotare. Obaj wpadli do srodka.
Dziewczyna stala calkiem naga przy lustrze i czesala włosy, na widok obu męzczyzna odskoczyła, niemal nie wpadajac na wanne, i szybko chwyciła ręcznik, przykrywajac nim co bardziej wstydliwe cześci ciala.
- Co robicie! – krzyknela, gdy zaskoczenie minelo.
Kuntz oddychal głeboko, spogladajac na Karine.
- czemu nie odpowiadasz na pukanie – warkna nie na żarty.
- Nie slyszalam! – odpysknela.
Aulock popatrzył na nią jeszcze kilka chwil, po czym podniusl z podlogi, leząca suknie i rzucił jej pod nogi
- Starczy tej kapieli, ubieraj się i wychodz.

c.d.n.

p.s. ale sie dlugie robia te rozdzialy Smile
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Nie Kwi 04, 2004 9:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Radji zgadalbys sie z Sapkowskim albo cos Wink
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pią Kwi 16, 2004 8:46 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dieter z kompanami pokazal się w godzine póxniej. Gdy pozostala w knajpie trójka zdąrzyla zjeścc i odpoczywac przy stole. Przetarł czoło w potu i usiadl przy stole wśród nich. Haas i Valery pojawili się w kilka chwil później, po uwcześniejszym uwiązaniu koni.
- Dowiedziales się o czymś Dieter – zagadna go Aulock, gdy ten przysiadł się do ich stołu.
- Tak panie – odpowiedzial pewnie, wyraźśnie podekscytowany – spotkaliśmy kupcow kilka mil stąd, jechali głównym traktem wprost na Cheesworldu. Gdy zaczeliśmy wypytywac o tego Leoklesa, nikt nie był wstanie nam nic powiedziec. Mowili ze pilnują własnego nosa. Ale potem spotkaliśmy takiego jednego...
Przerwal, gdy w progu knajpy pojawili się Haas i Valery. Odruchowo spojrzeli w ich kierunku, jednak tylko na chwile. Nowi goście szybko zajeli miejsca tuz obok nich, po uprzednim zamówieniu jadła.
- Ten powiedzial nam że widzial tych gości, ale nie wie gdzie teraz są. Ale potem wskazal nam kupca, który podrózowal z tym Leoklesem, przez pół drogi. Więc podjechaliśmy do niego...
- i ? – wtrącil lakonicznie Aulock, Dieter zmruzyl oczy i zaczął mówić dalej, już z owiele mniejszą ekscytacją.
- Na poczatku tez nie chcial nic gadać.
- Chcielismy go nastraszyć – wtrącil z lekka ironią w głosie Haas, ale Aulock nie zwrocił na niego uwagi.
- Nie chcial gadac skubaniec – mówil dalej Dieter – ale kupiec jak to kupiec, rzucilo mu się pare monet i gadal jak najety. Mówił że podrózowal faktycznie z takim typem, co prawda nie znal jego imienia. Mówił że nie miał ochoty się przedstawiac, wydawalo mu się to dziwne, ale nie dopytywał się o dalsze szczegoły. Jak on to stwierdzil, Kupiec nie powinien wnikac w tożsamośc swoich konsumentow.
Kuntz wyszczerzył nienzacznie żeby, Dieter oparł łokcie o blat stołu i zaczął kontynuował.
- Ale po rysopisie który mi podał, jestem prawie pewien, że to on. Po za tym, jak mowił był jednym z dwóch zbojnych którzy tegho dnia, podrózowali z nimi. Ale o tym drugim zaraz. – uprzedził pytanie Kuntza, ostatnimy slowami.
- Więc obaj podrózowali cały dzień, ale rozstali się zaraz nad ranem. Podobno zjechał z duktu i ruszył na zachód, ale nie chwalił się mu w jakim celu, a i sam kupiec nie wie.
- A ten drugi gośc? – zapytał Kuntz.
- Nie jestem pewien, ale chyba to mój szpieg – powioedzial spuszczając zawstydzony wzrok na lade.
Herman parskną, Haas również szczerzyl żeby, patrząc na to co zrobi Aulick, ale ten ku ich zaskoczeniu zachowywal kamienna twarz.
- Nie odpowiedni dobór ludzi – powiedział wreście, ale równie spokojnie, jak poprzednio – Starzejesz się Dieter, albo nad naszym zadaniem czuwa jakiś fatum.
Dieter nie odpowiedział. Barmanka przyniosla nieco spoźnione piwo i zapowiedziala swym zaczepliwym tonem ze na jedzenie trzeba jeszcze poczekać. Haas za to poslał za nią wiązanke przeklestw, na co gospodyni jedynie prychnela i odeszła kręcąc grubym tyłkiem.
- Nie ma co się przejmowac paniowie – zaczął Aulock gdy Haas skończył rzucać sarkazmami – Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszlo, jedno tylko mnie dziwi, dlaczego z bezpiecznego szlaku, wiądocego na północ prosto do Polis, Nasz cel, chodz teraz już cele, wybrali droge na zachód.
- Nie wiem – spowrotem ozywił się Dieter – być może zmienili cel, albo co bardziej prawdopodobne zmienili kierunek przez wzgląd na to by zgubić nas.
- tez mi się tak wydaje, ale przez to nadciągną sobie drogi, bo przeciez drugi dukt który prowadzi do Cheesworldu jest kilkaset kilometrow dalej i trzeba przejsc przez Warcabników. Czemu nie poszli na wschód, tam jest więcej duktów. Jestes pewien co do słów tego kupca?
Dieter nie odpowiadal. Nastala chwila milczenia, dalo się uslyszec skrzypienie podlogi pod nogami barmanki.
- tam jest droga – odezwał się siedzący do tej pory w ciszy i ostrżacy nóz o pasek Valery.
Spojrzeli w jego strone, niemal wszyscy, nawet Herman i karina, którzy owe wiadomosci sluchali jedynie przelotem.
- To wojskowy dukt – Przerwal ostrzyć nóz i spojrzal na jego ostrze – Nie ma go na żadnej mapie.
- Możesz powiedzieć cos więcej? – Zagdna ostrzej Dieter, któremu nie podobala się wyzszosc w głosie Valerego.
Obaj spojrzeli na siebie zimno, ale szpieg widząc niepotrzebnie napięta sytuacje, spóścił wzrok. W końcu to był jego pracodawca w tej chwili.
- ten dukt powstal kilka lat temu – zaczął, jak by moglo się zdawac sluchaczom, nieco ironicznie. Ale szybko zmienił ton – Niewielu zna jego położenie, więc i niewielu z niego korzysta. Ja sam gio nigdy na oczy nie widziałem, ale kiedys widzialem wojkowe mapy i tam on był zaznaczony.
- pamietasz takie rzeczy – Kobiecy glos Kariny dziownie zabrzmial ws®od męskich basow.
- Tak – odpowiedział, nie odmawiajac ssobie przy tym mentorskiego spojrzenia, na kobietę – Mam świetna pamięc. No wiec dukt znajduje się o kilkanaście mil, od tego glownego i prowadzi prosto do granicznej twierdzy Ostenton. A stamtad niedaleko jest do głównego duktu.
- Czyli chcieli nas zgubić – Aulock wyprostowal się – jak już mówiłem nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu – widze Valery że masz glowe na karku.
- jeszcze jedno pytanie – zagadna ponownie, gdy mala euforia minela – jechales z tym szpiegiem, wiesz coś o nim.
- Nie wiele – Dieter pokiwal przeczaco glową – Malo się odzywał, a jak już cos mówił, to tak, jakby staral się coś ukryć. On jest nieglupi, mówil ze nazywa się Chasir, ale w to niechce mi się wierzyć.
- Nic mi nie mowi to imie – Aulock oparl się na lokciach.
- Chodz raz prawie by się zdradził, przynajmniej takie odnioslem wrazenie. W pewnym momencie zapytalem go czy przypadkiem zna Malcolma Gilespie. Na początki ucichł, ale potem odpowiedzial pewnie, ze nie zna.
- Malcolm Gilespie – zaciekawił się Kuntz – mówi mi cos to naziwsko – wyterzyl pamięć – ale nie mogę sobie...
Przerwala mu barmanka wlasnie podalająca jadlo dla Haasa, Valerego i Dietera.
-------------------------
Niczym pies uganiajac się za swoim ogonem, drzewa tańczyly wśród wichrow. Poranek chodz wietrzny, nie był zimny, czuć było zbliżająca się wiosnę. I chodz snieg jeszcze zalegał gdzieniegdzie zima powoli odchodziła, zostawiajac po sobie jedynie wspomnienie.
Za narada Malcolma zjechali z głównego duktu i udali się droga przez łaki, ku wspomnianego tajnego duktu. Leokles na początku bardzo nieufny swego towarzysza, zaczynal teraz patrzec na niego nieco przychylniej, chodz trudno było powiedziec, ze ufał mu. Dla jego bagażu doświadczeń zyciowych, ów przybysz był kolejnym elementem, któremu należalo się bacznie przyjżeć, by dopasowac go do odpowiedniej przegrótki.
Trzymali się drzew, silny wiatr utrudniał galop przez łaki, więc nie bardzo zapuszczali się w przestrzenie. Po za tym byli by widoczni, przez ewentualny, chodz jak im się wydawało niemozliwy pościg. Malcolm był już niemal pewien, ze Kuntz i jego grupa dowiedzieli się o jego zdradzie, ale i tak watpił by przeciwnik zorientował się gdzie jada. Ale obaj nie lekcewarzyli swych przeciwników.
- jesteś pewien, że ten dukt jest – Leo spojrzal za siebie, gdzie akurat jechał Malcolm.
- Jest na pewno – Pospieszył nieco konia, zrownując się z ogierem młodzika – Byłem tu niejednokrotnie, gdy trzeba się było przebic do Cheeworldu albo Warcabników niezauważenie, to ten dukt jest najlepszym dostepnym srodkiem na to.
- Dokąd on dokładnie prowadzi?
- W gory, ale tamtejsze ściezki sa teraz jeszcze nieprzejezdne, więc będziemy musieli skrecić, koło twierdzy Ostenton i spowrotem wrócić na głowny trakt.
- Ostenton – zaciekawił się Leokles – Ostenton – Zamyślił się w ciszy, kierując wzrok w ziemie.
- Znasz kogoś w Ostenton? – zagadna ponownie Malcolm widząc zamyslona mine mlodzika.
- Co jest ciekawego w Sotenton?
Malcolm zmruzył brwi.
- Ciekawego w Ostenton – powiedział do siebie, zastanawiajac się – Aha, to jest baza szarej Kompani – niemal wykrzykną.
- to dobrze się składa, panie Malcolm.
- A co znasz kogoś z Szarusow?
- Dziwnie się składa ze znam, ale wszystko w swoim czasie. Na tym dukcie o którym wspomnialeś pewnie nie ma knajp – Malcolm pokiwał przeczaco głową, Leo nie przerywal wypowiedzi – Więc będzie to miejsce w którym wyspimy się, dobze zjemy i zaopatrzym w potrzebne rzeczy.
Las kończył się i czekal ich calkiem sporaśny odcinek wolnego terenu. Wiatr wial już lżej, ale łaki były obrośniete wysoka trawa co spowalniało tepo ich jazdy. A już na pewno nie dawało mozliwości rozmowy. Jechali więc w ciszy, nim dojechali do nastepnego lasu. Tam zaciekawiony znajomosciami Leoklesa Malcolm ponownie zagadna o Szarą Kompanię.
- Iście to ciekawa znajomość musi być. Szara Kompania znana jest chyba wszedzie, a już na pewno w kazdym zakątku cywilizowanego świata. Jeśli można spytać skąd znasz kogoś od nich?
Leokles spoglądal na sarne, która najwidoczniej zagubiła się wychodząc niemal na skraj lasu. Ale szybko odpowiedział.
- Walczyliśmy razem, najpierw na murach Fretown, a wtedy jeszcze Gopolis, a potem pod Asjonzort.
- Przecież Szara nie walczyła na murach Fretown?
- Wiem, ale znajomi o których mowie, dołączyli do nich po bitwie pod Asjonzort. Szara doznała tam dośc duzyc strat i brali kazdego bersekera który chcial walczyć w ich szeregach.
- pamietam – stwierdził lakonicznie Malcolm i poprawił miecz przełozony przez plecy.
- Byłeś pod Asjonzort – zagadną w czasie wykonywanej czynności, po czym spojrzal na młodzika.
- Byłem i pod Asjonzort i pod Mazinqourt, ale pod Mazinqourt w ogóle nie walczyłem, wtedy byłem jeszcze młody i sluzylem jako goniec.
- ja nie byłem pod Mazinqourt – zamyślił się szpieg – byłem za to na Kropkowym Polu, naturalnie po drugiej stronie – dokończył z nieznacznym uśmieszkiem.
- Co za ironia – uśmiechna się również Leokles – A pod Asjonżort, po której stronie byłes?
- Twojej. Pod Asjonzort byłem już po waszej stronie. Ale w czasie szturmu moglismy się spotkać, jeśli twierdzisz ze byłreś na murach, to być może skrzyzowalismy z raz żelazo. Po jakiej stronie muru walczyłes?
- na polódniowym.
Malcolm zmruzyl oczy i spojrzal w ziemię, starajac sobie najwyraźniej przypomnieć.
- To nie mogliśmy się spotkac – powiedzial wreście – szturmowalem mur ze dzwadzieścia razy, ten dolny naturalnie, z gornym to będzie ze dwadziesiacia osiem, dziewięc, może trzydziesci. Ale moja kompania atakowala strone wschodnią. No chyba ze spotkaliśmy się na górnym zamku.
- raczej nie – powiedzial z nieduza drwina w glosie leo – jak bysmy się spotkali raczej nie był byś tu dziś ze mną.
Szybko pojął aluzje i parskna glośno.
Dorga która obrali prowadziła wprost do lasu. Chodz jak twierdzil Gilespie, nie był on trudny do przejechenie, po za tym szpieg znał tu leśne ściezki. Znaleźli wiec szybko jedna z nich i ruszyli w głąb lasu. Drużka nie była za szeroka, musieli z siąśc z koni i dalej ruszyć pieszo, jeden z drugim, trzymajac konie za uzdy. Tu już im nie przeszkadzal podmuch wiatru, ale szum drzew nie pozwalał na zbyt długie zdania. Wiec najczęściej odnosili się do siebie krótkimi lakonicznymi stwierdzeniami, glównie związanymi z przeszkodami na drodze i czasu jaki miał zxostac, jeszcze do konca.
Z powrotem na równine wyszli tuz w południe. Na niebie pojawiło się slonce, a nieznośnie dmuchajacy wiatr ucichł. Ruszyli na otwarta przestrzeń, wśród na szczęscie nisko rosnących traw. Tam ponownie mogli dosiąść i ruszyc truchtem w dalszą droge.
- Skąd pomysl by wojowac, źle ci było w domu? – zagadną Leokles, chcąc przerwac przedlużajaca się cisze.
Malcolm zwrocił wzrok w jego kierunku.
- Ciekawe pytanie – odpowiedział, po chwili namyslu – ale chyba teraz sam już nie znam na nie odpowiedzi. A może znam, tylko zapomnialem która odpowiedz była by prawdziwa. Ale tak naprawde, to chyba z ciekawości. Pewnie zxapyytasz jak mi było w domu, otóż nie miałem źle, a tak właściwie to miałem całkiem dobrze. Ale czlowiekowi glupie pomysly przychodza do glowy, a nim się spostrzeże i chce wrócić, to już za późno.
- Ale ty pewnie tez coś o tym wiesz? – dodal po chwili, z nutka ironii.
- Coś nie coś – odpowiedzial lakonicznie młodzik poprawiajac pozycje w siodle – tylko ja miałem zupełnie inne cele wtedy, a potem to jakoś się one pozmienialy.
- Ale czy kiedyś zalowales swojej decyzji?
Mlodzik zamilkl w zamysleniu, spoglądajac w horyzont.
- A widzisz – wcią się malcolm – zastanawiasz się, a ja powiem ci szczerze że niczego nie żałuje. Zawsze uważalem że przeszlośc należy zostawić za soba, a mi naprawde za młodu było dobrze, jak malo komu.
Mlodzik dalej milczal.
- Co prawda rodzicow moich nie pamietam – ciągną Gilespie – ale wiem ze zabili ich Kropkowicze. Potem przyjechal po mnie wój, to pamietam jak przez mgle, podobno miałem wtedy nie wiecej niż trzy lata – Nim Malcolm się spostrzegl wpadł w wir opowieści o swoim życiu – Wój był rektorem na Igelswardzie, nie wiem czy kojarzysz taka wyzsza uczelnia w Golandii, jedna z lepszych. Tam zamieszkalem.– leokles kiwna glowa, na znak ze wie o czym mówi jego towarzysz – Opiekowal się mna i zastapił mi obu rodzicow. Nie miał żony, chodz nie stronil od kobiet. Wiesz jak to uczony, każdy musi mieć świra na jakimś punkcie, mój miał na punkcie kobiet. Ale ślub zawsze uwazał za cos co niszczy milość, wiec zawsze grzalo go to.
Leokles parskną.
- Wychowywalem się tak pod jego skrzydlami, wśród innych rektorow i studenciaków. A ci byli całkiem spoko, szczególnie z ostatnich roków, tych to już jakby wszystko grzalo. Chlali, balowali i rwali panienki. Kiedy byłem starszy sam z nimi się zaczelem szwedać. Ale za młodu jedynie pojawialem się u nich i być może mi nie uwierzysz, ale co mądrzejszy to wieksza moczymorda.
Młodzik znów wyszczerzył zęby, Malcolm nie wzruszenie kontynuował.
- Wój zabieral mnie wtedy na polowania i uczył szermierki, po za oczywiście nudnymi lekcjami chemii, matematyki czy filozofii. Wszystko mi wkuwal do glowy, chciał bym wyrusl na doskonalego czlowiea. No i prawie mu się to udalo.
Przerwał na chwile uspokojając wierzgającego konia.
- Dorastałem wiec w spokoju i ciszy, w zamknietym kręgu studenckiego miasteczka. Wtedy dla mnie to był cały swiat, nie wychodziłem na zewnatrz nigdy sam, jedynie z wójem. Ucząc się tego co on mi pokazuje. Pierwszy raz opuścilem mury miasta samotnie gdy miałem szesnaście lat. Wtedy to świat pokazal się dla mnie ogromny i bardzo ciekawy. Ale nie był to jeszcze okres, gdy miałem opuścić mój zamkniety i spokojny światek. W wieku dojrzewania zaczely się dla mnie inne czasy. Chulanki ze studentami i kobiety. Lubili mie, byłem od nich młodszy, może dla tego, ale studenci mnie lubili, a balowali niemal co dzień. Nie mam pojęcia jak potem stawali się filozofami czy cyrulikami, oni się nigdy nie uczyli. Dla nich to był okres nieustajacej chulanki.
- A kobiety? – przerwał Leo – nigdy tam nie miałeś.
- Miałem. A jakże, a bo jedną. Chodz tak naprawdę, na żadnej mi bardzo nie zależalo, po za może jedną. Ale to były wysokie progi, owszem byliśmy razem, ale tylko na okres jej studiów. Była naprawde piekna – zaciąl się i zamyslił – chodz nie mogę przypomniec sobie jak wygladała.
Leokles wyszczerzyl żeby, chodz nie był to zbyt radosny śmiech. Sam nie pamiętal twarzy swojej pierwszej miłości, z ktorą tak związała się jego przyszłośc.
- Niewazne – powiedzial calkiem obojetnie Malcolm – chodzi mi o to ze tam uczyły się najcześciej dzieci szlachcicow i bogatych kupcow. A ona była corka jakiegoś magnata i była już komus przeznaoczona. Wiesz jak to jest w młodości, czlowiek glupi i byle co przewraca mu w glowie. Chodziłem wiec przybity jakiś czas, gdy ona odchodzila. Wtedy niewiedzialem ze już nigdy jej nie ujrze. Ehhh, stare czasy, teraz śmiać mi się chce, gdy je wspominam.
- I przez to poszedles do woja?
- gdzie tam, az taki glupi nie byłem. Zreszta woj. Mi zawsze wmaiwal ze lepiej być intelektualista niż barankiem prowadzonym na rzeź, i jeszcze jakiś czas zyłem według jego slów. Czas który odmienil coś w mich zyciu przyszedl gdy miałem dwadzieścia lat. Mailem właśnie zaczynac studia i cos mi odbilo. Do dziś nie wiem, skąd była taka decyzja. Wtedy nawet nie rozmawialem z wojem na ten temat, po prostu uznalem że tu mój czas przeminą. Więc spakowalem się i odeszlem.
- Iście orginalne zycie miałeś – Powiedział Leokles , widząc ze jego kompan nie ma nic więcej do powiedzenia – ale czy na pewno nie żalujesz, pzreciez mogłeś być kimś.
- Nie – odpowiedział, bez cienia wątpliwości – bo gdybym tam zostal, nie widzial bym tego co widzialem po odejściu.
- Nie zobaczyłes tez tego, co bys zobaczyl gdybyś został – dodal ironicznie Leokles.
Malcolm parskna z cicha, nie zwracajac uwagi na drwine.
- Być może. Ale zawsze uważalem ze dochodzi taki okres życia, ze cos trzeba zakończyć. A tam, wydawalo mi się ze nie ma już nic, godnego uwagi, ze koniecznie sa zmiany, chodz na poczatku, żalowalem swpojej decyzjii, teraz mogę z czystym sumieniem powiedziec, ze postapiłem dobrze.
--------------------------
Popołódniu zjechali z otwartych pol i łak i z powrotem ruszyli cieniami drzew. Nie przeszkadzal już wiatr, nie martwili się również ewentualnym niebezpieczeństwem. Jedynie slońce zaczyło coraz mocniej prażyć. Droga teraz ciagneła się lagodnie w dół i jak mówil Malcolm miał się tak ciągnąć az do wspomnianego przez niego wcześniej duktu. Do którego zostało nieco ponad dwie godziny drogi. Uznali wiec że najwyzszy czas dac odpocząc i sobie i koniom, obrali wiec jak najlepsze miejsce tuz na skraju drzew i przybrali się do jedzenia. Zapasy mieli jeszcze z knajpy w ktorej mieli okazje nocowac poprzedniej nocy.
Zimne i nieco gumowate mieso oraz już lekko stwardnialy czarny chleb, nie były może wspanmialymi daniami, ale na ich glodne żeładki w całosci wystarczaly. Gdy tak siedzieli i zajadali w ciszy, Leokles ponownie zagadał malcolma, tym razem zaciekawił się jego ostatnim zawodem, po za tym jeszcze nie bardzo ufał swemu kompanowi i starał się dowiedzieć o nim jak najwięcej. Czy Malcolm był faktycznie tym, za którego się uwazal, albo był genialny w sztuce kłamania, do tego wlasnie chcial dojsc młodzik i do tej pory mu się to jeszcze nie udawało. Jednak z każdym nieudanym krokiem zlapania swego rozmówcy na klamstwie, młodzik zaczynal bardziej mu ufać.
- Byłem szpiegiem w wywiadzie Golandii – odpowiedział spokojnie, przerywajac jedzenie – U was być może nie ma jeszcze takiej funkcji jak wywiad, albo nie jest tak rozbudowana jak u nas. To miedzy innymi dzięki naszej pracy w tamtym okresie Golandia podpisała sojusz z Cheesworlcem, przeciw Warcabnikom.
Leokels wyraźnie zaciekawił się, chowajac w miedzy czasie reszte jedzenie do torby.
- To była calkiem inteligentna mystyfikacja, wymyslona przezemnie. Kilka miesięcy wczesniej kiedy tylko Giolandia i Warcabnicy prowadzili ze soba wojne, wprowadziliśmy szpiega do Warcabnikow. Szybko awansował i niedlugo potem był już prawa reką glówno dowodzącego. Od tej pory był podwójnym agentem. Za moim pomyslem nakazalem, by przesłal od dowódcom Warcabników wiadomosc, ze na okres wojen Cheesworld udostepnil Goistom trzy twierdze graniczne. Oczywiście Warcabnicy mieli się wkurzyć, ale ich dowódca nie był głopi, nakazał sprawdzić czy słowa naszego agenta sa prawdziwe. W tym celu wyslał na tamte tereny odzial zwiadowczy i tu po raz kolejny zadziałał nasz wywiad. Oczywiście wiedzieliśmy o czasie w jakim ten konny odzial będzie wjeżdzal na teren Cheesworldu, więc za pomoca kilku swoch ludzi i wynajetych najemników z Cheesworldu, wycielismy prawie co do jednego owy podjazd.
Malcolm łykna z mianierki.
- Oczywiście – ciągnął – nasi ludzie byli przebrani w barwy Golandii. Wtedy to dowódcy armii Warcabnikow byli już pewni, ze twierdze zostaly oddane w ręce wroga. Ale nie wiedzieli co z tym fantem zrobić i wtedy znów zadziałałem ja i mój szpieg. Nakazalem mu, by ten podszeptal i wodzowi plan. Miał on polegać na tym, ze ich odzialy zdobęda obie twierdze i wytną w pien wszystkich jego mieszkancow, no bo przeciez to sa wyłącznie Goiści. Ale niech konstrukcje zostawia nietkniete. Bo wtedy będzie okazja zwrócic twierdze za odpowiednia oplata.
- I to wystarczyło/ - wtracił ciekawsko Leokles – nawet jakby zdobyli i wybili w pień ludzi, to i tak Cheeswrold był wtedy po zakończonej wojnie ze Sienta, a poza tym był zaangazowany w tlumieniu powstań na północy i zachodzie, w takim wypadku zapewne skończył by sprawe polubownie.
- Skończył by – potwierdził Malcolm – ale dwoma z trzech twierdz kierowali wtedy dwaj synowie uwczesnego krola Cheesworldu. A o tym wiedzieliśmy tylko my. Teraz pojmujesz dlaczego z taką zajadłosciakrol zarządal wojny z Warcabnikami.
Leokles przytakna.
- A twój szpieg – zapytał po chwili młodzik – po takiej farsie, musial być stracony.
- Został stracony, chodz już tuz przed akcja nakazalem mu wycofac się. Nie posluchał i dla dobra misji czekał prawie do końca. Nie zdązył.
- Znałes go?
- To był mu najlepszy przyjaciel – odpowiedzial spogladajac przed siebie, w sobie tylko znany punkt. Nastala chwila niezrecznego milzenia, przerywana szumem lasu.
Jeszcsze chwile odpowczywali i ruszyli w dalszą droge. Leokles zauważyl jednak ze jego kompan sprytnie omina temat, opowiadajac ta hisorie. Chodz nie był pewien czy specjalnie, czy tylko prztypadkiem. Nie czekajac zbyt długo ponownie zagadna go o jego szpiegowska kariere.
- Wybacz – odpowiedział ku jego zaskoczeniu, gdy zapytał go o to czemu zrezygnowal z tak lukratywnego zawodu – nie odpowiedzalem ci na twoje pytanie, nie chce bys pomyśal że specjalnie owijam w bawelne.
Leokles zaskoczyl się bystrościa swego rozmówcy, ale było to już nie pierwszy raz, wiec nie dal po sobie poznać swego zdziwnienia.
- Jeszcze w Cheeswordzie, tuz przed wojna domowa i bitwa pod Asjonzort, byliśmy świadkami zabawy główno dowodzącego Genmerala Dmitrija Chocicanowowa z młodymi chlopcami, najczesciej sprowadzanymi w pobliskich wiosek, w celach to niby szpiegowskich. Dwoch z trzech moich towarzyszy zostało straconych już w obozie, ja zdązyłem zbiec, oczywiście wieść szybko dotarał do uzurpatora. A wtedy był to jego ulubiony general. Szybko wiec się ze mna skontaktowali, nie wiem czemu mnie nie zabili. Dali mi dosc sporo pieniędzy i nakazali zniknąc pod groźba śmierci. Wyjechalem wieć miasta i zylem z dala od wielkich skupisk ludzi. Wrociłem tez na chwile do Igelswardu, ale tam nie miałem już czego szukać.
- Po co wiec jeszcze walczyłeś pod Asjonzort? – Mlodzikowi wydawalo się że zaskoczył swego kompana, ale ten ku jego zaskoczeniu odpowiedzial od razu, bez cienia zdenerwowania.
- Nigdy nie zgodziłem się z tym, co mi zrobili, rysowala się przedemną wielka kariera w wywiadzie, a tu przez takie coś wylecialem. Chcialem jeszcze na koniec spotkac się z moimi oprawcami i okazja się przydazyła, chodz osobiscie ich nie zatłukłem.
- A w nowej armii, czemu nie zostaleś. Mogłes awansowal u Soldana.
- miałem w dokumentach napisane „Zwolniony za alkocholizm” – odpowiedzial ironicznie.
Leokles w mig pojął jego slowa.
Na swojej drodze natrafili na jezioro, którego Gillespie się nei spodziewal. Początkowo, ku niezadowoleniu Leoklesa, Gilespie myślal że się zgubili, ale szpieg szybgo przypomnial sobie pobliskie okolica i owe jeziorko, które za czasów kiedy on tu podróżowal, było bardzo małe. Teraz widocznie musialo się znacznie powiekszyc, albo zostalo powiększone sztucznie. Tuz przed nimi stalo drewniane molo z kilkoma lutkami przymocowanymi don, ale były zbyt male przy przepłynąc na nich jezioro, razem z końmi. Więc doszli do wniosku, że lepiej będzie ruszyć wokół. Wśród akompaniamentu rechoczących żab i bzycząch wazek, pognali konie, do marszu.
- A ty Leoklesie – Malcolm odgonil wpatrzona w niego ważke – powiedz cos ciekawego o sobie, na razie gadamy tylko o mnie.
Mlodzik, chodz chciał dalej wypytywac, by nie wzbudzić podejrzeń, ze niby specjalnie stara się go wprowadzić w bład. Zacza opowiadać swoja historie. Nie kłamal zbytnio, bo sprawy o których mówil nie były z pewnoscia wazne w tej chwili. A mowił o swej przeszlości, o wojnach które stoczył i o czasach kiedy walczyl jako najemnik. Tak zeszlo im się dobre półtorej godziny.
Była jeszcze zima, wioec dni były krótkie, słońe szybvko zaczelo zachodzić wraz z końcem popołódnia za linie drzew. A do duktu, przy ostroznych rachunkach było nieco ponad godzine. Wstrzymali się wiec z dalszą gadka i już nieznacznym galopem ruszyli w owym kierunku.

p.s.
wybaczcie, ale tylko upojenie alkocholowe powoduje że moja dusza jest sklonna wypuścić na światlo dzienne to coś.
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Sob Kwi 17, 2004 2:50 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Przybij piątke Radji Wink
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Kwi 26, 2004 1:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Do duktu dojechali w towarysztwie ostatnich promieni slońca. Pół mrok już wolna okalał ziemie. Ale myśleli by jeszcze przejechać pare kilometrow „nową” drogą. Trakt nie wyglądal najlepiej, widac było ze nie dbano o niego nalezycie przez wiele lat. Można by powiedziec że był on uzywany ostatnio w czasie wojny z Warcabnikami, czyli dobrze ponad dziewiec lat. Mocne slońce popołódnia spowodowalo ze śnieg stopnial, a cala droga była mocno zablocona, do tego znajdowala się neico poniżej poziomu trawy, więc wszystko z tamtąd spłyneło wprost na nia.
Wokół nie było nic, po za łakami i lasami.
- Nie najlepsza ta droga – zagadną Leokles, obierzdzajac dużą każuże w jej centrum.
- Nie mówiłem, że to będzie wspaniala droga, mowiłem tylko ze tutaj jest – odpowiedział Malcolm mijajac kałuze z drugiej strony.
Spoglądajac co chwile na ziemie pod nogami koni, jechali wolno przed siebie. Co jakiś czas trzeba było minąc dużą kałuże wody, albo błota. Poczatkowo nie szlo im to najlepiej, konie zakopywały się w blocie i mijalo zwykle kilka chwil nim na powrot szły dalej, jednak z czasem opanowali sztuke poruszania się po grzazkiej ziemii.
- Droga jak droga – Malcolm ledwo wymanewrowal konia, omiajac błoto – ale przybajmniej tutaj bezpiecznie.
- Mam nadzieje.
Jak na ironie tuz przed koniem Leoklesa świsną bełt. Wierzchowiec mlodzika stanął deba, na dwóch tylnich kopytach, zwalajac jeźdzca i galopując przed siebie. Malcolm odruchowo siegną po miecz.
- Nie ruszajcie się mości panowie – krzykna ktoś z krzakow po ich prawicy – Ten bełt ma nie trafic, ale nastepny pośle wam prosto w dupe.
Ktoś glupawo parskna z krzaków po ich lewej stronie.
- Pan na ziemii niech wstanie – ciągnąl glos z prawej – A pan na koniu niech zejdzie z konia i odlozy miecz.
Leokles wolno wstał, podnoszac ręce tak by napastnicy je widzieli. Malcolm w tym czasie przelożyl spowrotem miecz przez plecy i stana obok swojego konia.
Krzaki po prawej zaszeleścily i po chwili wyszedł z nich jeden z napastników. Miał wycelowana w ich stronę kusze, a ubrany był w srebrną kolczuge z godlem Golandii wychawtowanym na bluzie pod nią. Obaj odetchneli z ulgą, teraz nie wojna wiec nie maja co obawiac się wojska, chodz dukt który podrózowali jest tajny, zawsze mogli powiedziec że wpadli na niego przypadkiem. Chodz z drugiej strony mężczyzna z kusza, mógł równie dobrze ukraść posobna bluze z martwego wojskowego. Jednak kilka nastepnych chwil odpowiedzialo im na te pytanie.
Tuż za plecami tego z kuszą, z krzaków po ich prawej i lewej stronie, wyszlo kilka postaci. Było ich teraz pięciu, z czego dwie kobiety i trzech mężczyzn. Wszyscy mieli podobne uniformy i kolczugi, jednak w ręku nie mieli kusz tylko krotkie miecze.
- Zboje – Jedna z kobiet, o krotkich blond włosach zwrocił się do mężczyzny z kusza.
- Nie wiem jeszcze – odparł.
Dziewczyna przyjzala się im wnikliwie, poczym krzyknela ostrym ,chodz nieco piskliwym glosem.
- Co tu robicie, gadać szybko!
- Tylko przejeżdzamy – odpowiedzial calkiem spokojnie, niemal drwiąco Leokles.
- Skąd znacie ten dukt – blond wlosa jakby nie usłyszala odpowiedzi, krzykneła ponownie.
- trafilismy na niego przypadkiem – odparł ponownie Leokles.
Dziewczyna zmieszała się.
- Co z nimi robimy?– szepnela do tego z kuszą, ale na tyle glośno że obaj złapani ja usłyszeli.
- nie wiem – odparł – może poczekajmy na konwoj. Tylko niewiadomo czy jeszcze ktos tu z nimi jest.
Dziewczyna ponoiwnie spojrzala na nich zimno.
- jesteście sami – walnela.
Cóz za absurdalne pyanie, pomyslał ten z kuszą, ale nic nie dodal, dziewczyna dowodziła ta grupą.
- Tak – odkrzykna Malcolm. Mlodzik z ledwościa powstrzymal się od śmiechu.
Blondyna znowu szepneła cos do kusznika, jednak tym razem na tyle cicho że nie usłyszeli. Po chwili on jej odpowiedzial i ponownie ona jemu. Nastala chwila ciszy, po ktorej kobieta krzykneła tak samo glośno jak wcześniej.
- Czekamy na glówna grupe.
Mlodzika i Malcolma usadowili pod drzewem, a pilnowalo ich dwoch z mieczami, którzy nie spuszczali ich z oka. Początkowo myśleli żeby wiac, ale zmienili zdanie widząc ze ten z kuszą co raz na nich zerka, a w ich oczach, był on naprawde dobrym strzelcem, albo strzał ten był tylko przypadkiem. Woleli jednak nie ryzykować. Z tego co usłyszeli, można by wnioskowac, ze to straz przednia jakiejś grupy kupcow i ze maja rozkaz zatrzymywac kazdego napotkanego. Za niecale pół godziny mieli się przekonać, kogo przyjdzie im spotkać.
Trzy wozy jechaly w kolumnie, jeden z drugim. Były dosc wysokie, mialy nieco ponad trzy metry i były prowadzone przez dwa konie, przy kazdym. Wokół jechali zbrojni, odziani podobnie jak ci którzy zaskoczyli ich wcześniej. Na oko było ich nie więcej jak trzydziestu, jechali w parach. Malcolm dla którego sprawy woskowe nie były obce, od razu dostrzegł typowy szyk, dla konwojetow, polegajacy na pilnowaniu wozow grupami. W taki sposób ze każda grupa miała wydzielony wóz, który w razie ataku mieli bronic. Nie pozwalalo to na zbyt duże rozproszenie się odzialów w ferworze walki.
Na głóśna komende jednego z zołnierzy, konwoj zatrzymal się, a z grupy wyjechal jeden z konnych i podjechal do męzczyzny z kusza. Malcolm i Leokles nie mogli dostrzec jego twarzy, ukrytej w cieniu drzew. Męzczyzna coś szeptal do swego podkomendnego, po chwili ten który sluchal odpowiadał. Czynność ta ponawiala się jeszcze kilka razy. By po jej zakończeniu męzczyzna z konwoju spojrzal na nich badawczo. Leokles mogl teraz dostrzec cześc jego twarzy, wyglądal na starszego od tych, których widzial wczesniej, miał ostro zakończony wąs, duzy krzywy nos i był calkiem łysy.
- Wstancie – krzykna do nich cięzkim i stanowczym głosem. Nie zastanawiajac się dlugo wykonali polecenie – Dokąd zmierzacie.
- przed siebie – walna zawadiacko Malcolm, który w dalszym ciagu nie mógl dostrzec twarzy swego rozmówcy. Leokles uderzył go lokciem.
- Idziemy na połnoc – zacząl mlodzik, po uciszeniu kompana – do Ostentonn – Nie chcial kłamać Leo, bo i nie było po co.
Łysy przyjrzal się im doladnie, szczególnie Malcolmowi i przez długa chwile nie odpowiadal nic. Szpieg wodzil oczami po ciemności starajac się uniknac jego spojrzenia.
- Ja cie znam – wypalił wreście całkiem spokojnie, ale brzmialo to nieco w taki sposób jak by nie była do dobra nowina dla nich – Ty jesteś Gilespie – rzucił.
Malcolm wzruszyl ramionami, nie wiedzial co o tym myślec, miał wielu przyjaciów, ale i duzo wrogow. Nie odpowiadal więc nic. Łysy postapil jeszcze kilka kroków w ich kierunku.
- Malcolm Gilespie – Niemal krzykna, a był to krzyk z nieco maskowana euforią – Kope lat.
Szpieg spojrzal w jego twarz, widoczna już calkiem dobrze w tle nieba i świecacego księżyca w bieli.
-Alaster Dikendorf – powiedzial calkiem spokojnie, bez wiekszego entuzjazmu – miło cię widzieć.
Wszyscy byli wpatrzeni w postacie obu rozmówcow, więc nikt nie mógł dostrzec jak Leokles wydyvcha powietrze czujac narastajacą ulge.
----------------------
Konwoj przejechal jeszcze niecała mile i zatrzymal się w możliwe najlepszym miejscu na nocleg. W czasie jazdy nie było czasu na wypytywanie o drogę, Alaster jezdził wzdłóz konwoju i caly czas w niepewnosci rozglądal się za najmniejszym chodzby szmerem, czy innym niepewnym ruche w rozlegajacej się wokół drogi gestwinie drzew, krzewów i innej roślinnosci. Wyraźnie czuc było nerwy wśród wszystich konwojętow. Gdy przejechali niedlugi odcinek, zjechali z drogi na dobre kilkadziesiąt metrow i zatrzymali się na duzej polanie tuz na skraju lasu. W kilku miejuscach dalo się dostrzec, czarna sadze po ogniskach i wygniecione w trawie doły po kołach i kopytach końskich. Było pewne ze ktoś tu obozowal, nie wiedzieli tylko czy przyjaciel czy wrog. Ale o to ani malcolm, ani Leokles się nie przejmowali, doszli do wniosku, ze w razie niebezpieczeństwa, warto będzie się zerwać. Teraz trzymali się grupy na wyraźna prośbe, a może rozkaz Alastera i było i to troche na reke, ale nie chcieli nastawiac karku, dla krolewskiego konwoju.
Zołnierze pozśiadali z koni zaczeli zajmowac się wyznaczonymi zapewnie już duzo wczesniej zajęciami. Częśc przygotowywala ogniska, inni zajmowali się konmi, jeszcze inni patrolowali pobliskie zakamarki. Było pusto i cicho.
W miedzy czasie Leokles zdolal zagadnąc Malcolma o znajomosc jego i tego Alastera.
- Znam go z woja, wtedy zwykły szarak, ja byłem już w tajnych sluzbach – odpowiedział. Obaj wlasnie pozbyli się koni, oddajac je pod opieke jednego z zołnierzy – Ja tam go znalem średnio, lepiej znali go moi kumple. Widac awansowal od tamtego czasu nieco.
- konwojowanie byle wozow z zywnoscią nazywasz awansem – stwierdził cynicznie leo.
- Wiesz, gosciu nie był wcale taki głupi, ale pochodzil z chlopskiej rodziny, a taki to już problem by awansować i tak dla niego to już było dobrze. Po za tym to spoko był z niego koleś
- Aha – wtracił po chwili szpieg – I nie wspominaj przy nim nic o jego chłopskim pochodzeniu, jest strasznie wrazliwy na tym punkcie.
- A co mi zrobi.
- po prostu nie mow, jesteśmy tu goscmi...
- I ty to mowisz – przerwal młodzik z lekka ironią w glosie – jeszcze niedawno sam cię powstrzymywalem bys nie palna głupstwa.
- Wybacz, ale nie lubie jak byle kto mnie zatrzymuje.
- ja tez nie.
Przeszli pare kroków i zajeli miejsce tuz przy jednym z wozow. Stojący nieco dalej młody straznik łypal na nich zimnym spojhrzeniem, jakby chcial powiedziec by obaj wynosili się z jego terenu. Ale nic nie mówił, więc obaj uznali że można spocząć w tym miejscu.
- nie wiem czy będziemy tu tacy bezpieczni – zaczal młodzi, opierajac się o wóz – widziałes jacy tu wszyscy nerwowi chodza, ty lepiej wypytaj o to swego kompana, bo on chyba, bierze nas jako zołdakow, do tego swojego konwoju.
- Spokojnie, wypytam gdy znajdzie się chwila czasu.
Dosc szybko rozlozyli oboz mlodzi wojacy, tak jakby byli do tego stworzeni, widac rygor w armii nie zmiejszyl się za bardzo w czasach pokoju. Powstały trzy ogniska, przy jednym siedzieli zwykli szeregowcy, przy drugim przednia straz, a przy trzecim oficerowie, do tego tez byli zaproszeni dwaj goście. Wozy ustawiony tak by niewial w ich strone wiatr z otwartej przestrzeni, czyli po drugiej stronie ich obozowiska, zakrywajac widok na pola.
Przez kilka chwil jedli i pili wino, nie odzywali się do siebie, albo zadawali krótkie pytania, na które odpowiadało się kiwniecie glowy, albo prostym „tak”, „nie”, „niewiem”. Powazna rozmowe z Alasterem zaczeli gdy częśc wojaków rozlorzyła się do snu, a nieliczni zaczeli rozmowy i ciche popijanie wina, by poczuc lekkie upojenie ułatwiajace sen na twardej i wilgotnej powierchni. Również pozostała przy ognisku numer trzy, trojka ogrzewała się winem w ten sposow, umilajac dodatkowo czas rozmową.
- Nietrudno to zauwazyć – odparł Alaster, po uslyszeniu pytania odnosnie ich nerwowego zachowania – widzisz, od kiedy głowny szlak do Cheeworldu stal się az tak dobrze strzezony, wszystkie szumowiny i zbuje przenieśli się tutaj.
Malcolm popil wina, kilka kropel zciekła mu po brodzie.
- Przeciez to konwoj krolewski, atakowali by konwoj krolewski.
- Sa zdesperowani, wiec atakują wszystko, by przezyc.
- A po co wieziecie broń do ostenton, przecież tam stacjonuje szara kompania i ten teren jest ich lennem.
Alaster przyją butelke i powoli skierował jej gwint do swojego otworu gębowego. Staral się to robic z taka gracja i perfekcyjności, zwracajac uwage na każdy swój ruch, jakby chciał uczknać kilka sekund, nim odpowie na zadane pytanie.
- Tajny pakt z szarą, niedawno zawarł Cesarz Soldan – odpowiedzial, z udawanym spokojem.
Butelka jeszcze raz przeszla prze cala trujke i wrociła do rąk dowodcy konwoju. Leokles w zamyśleniu uderzal kijem w palenisko, rozwalajac rozgrzane do czerwonosci drwa, Malcol nie dawal za wygrana.
- Masz wokół siebie trzydziestu zbrojnych z mieczami i z kuszami, przeciez żaden zdrowo myslacy zbój nie zaatakuje takiego konwoju. To samobujstwo.
- Długo cie nie było malcolm – odpowiedzial bez zastanowienia, ale zatrzymywal się miedzy zdaniami, jakby szukal nastepnych wyrazow – teraz grupy takie sa lepiej zorganizowane i pewniej działaja. A ja tu mam samych żołtodziobów – teraz widac było ze zlapal rytm, bo mowil już pewnie i szybko – zredukowali zawodowe wojsko, a do konwojów poprzyjmowali gowniarzy. Bo to teraz są równouprawnienia, ze nie tylko szlachcice do woja, a ino jeszcze chlopstwo. Bo wiecie ze teraz to licza się już talenty. I naschodziło się tego buractwa, a żeby to jeszcze inteligentne było, to sami widzicie kto dowodzi moją grupa szpiegowska, jakaś durna wieśniaczka. Dali jej kusze, hełm, kolczuge i miecz, a mnie kazali nauczyć walczyć. Durna ta władza.
Ognisko dogaszalo, więc Leokles ruszył po drewno ułozone przy wozach. Miną śpiących przy ognisku numer jeden i doszefdl do wozu. Na jego widok, przysypiajacy już straznik oparty o woz, zerwal się wypręzył dumnie. I nawet gdy dostrzegł sylwetke młodzika, a nie swego dowódcy, nie zmienił pozycji. Leokles uśmiechna się pod nosem i podniusl kilkanascie desek, ruszajac za chwile na powrot. W oddali uslyszal skrzypnięcie drewna, nawidoczniej straznik ponownie spoczął.
Gdy powrocił z miejsca dorzucił drwa do ognia i przysłuchal się tematowi rozmowy. A ten już nieco się zmienił. Szybko więc przysiadł i odebral butelke z winem, która podał mu Malcolm, wzią i łykną. Akurat rozmawiali o starych czasach, chodz jak dostrzegl młodzik, szpieg starał się inetligentnie sprawić, by dowodca konwoju wygadał się z prawdziwymi celami. I udało mu się to po niecalych dwudziestu minutach i pięcio krotnym okrązeniu butelki z winem wokół.
Przysuna się do nich i zacząl szeptem
- Sprawy poufne panowie, wiecie jak jest – wyszeptal – wam powiem, boście przyjaciele i druchowie mi, że chcecie w konwoju mi pomóc. Bo to panowie znowu polityka, nikt jeszcze o tym nie wie, a szpiedzy donosza ze Warcabnicy się zbroja. Od, na razie jeszcze na otwarta wojne się nie zapowiada, ale cesarz woli zabezpieczyć twierdze na północy, a i Ostenton zadeklarowalo pomoc i ze szarusy twierdzy nie oddadza, ale pod warunkiem ze w zywnosc i w broń zaczniemy ich zaopatrywać.
- No a z tymi zbujami, co? – Zapytał Malcolm, równie cicho.
- Mowią tez że Warcabnicy wysyłają tu najemne odziału, wlaśnie tu do tych lasow, by takie konwoje jak nasze likwidowali.
- przeciez to tajny dukt, skąd by o nim wiedzieli?
- Tego nie wie nikt. Być może jakis podwójny agent, a może jeszcze kto inny, czart go tam wie. Sam diabel może. Panowie mnie się nie mieszać w sprawy polityki – odpowiedzial już glośno, oddalając się od ogniska i łykajac kilka solidnych lyków – powiedzialem co wiem.
Malcolm wyszczerzyl żeby i odebral butelke, dopijajac resztki które były w srodku. Alaster siegna po nastepną. Ale leokles nie przezwyczajony do spozywania wina zrezygnowalo z niej i ułożył saie do snu. Pozostala przy ognisku dwojka pogawedziła jeszcze trochę, do czasu az resztki czerwobnego płynu spłynely przez ich gardla.
--------------------------
Ruszyli nad ranem. Kiedy słonce ledwo wylanialo się zza lini drzew. Było zimno i wial lekki wietrzyk, co uprzykrzalo nadchodzaca szybko konieczność marszu. Jedynie co moglo podnieść morale grupy był fakt że wczorajszy gorac i chlód wieczora utwardzil droge, jaką przyjdzie im się za kilka chwil poruszać. I jak się później okazalo, nie pomilili se, dukt miał być twardy jak skała, chodz troche nierówny.
Mlodzi żołdacy szybko pozbierali się, nieco starsi maruderzy, poociągali się trochę, i dzięki swojemu niebywalemu doświadczeniu, unikali porannych zajeć związanych z zaprzeganiem koni i rozpalaniem ognisk na poranny posiłek. Który był jako iście w warunkach polowych, szybko i niechlujnie rozpoczety i skończony. Gdy slonce pojawilo się na niebie i było widoczne przez wszystkich obecnych konwój z wolna ruszyl w strone duktu, na który wrócił w pare chwil później.
Leokles i Malcolm jak zwykle wbili się w srodek, miedzy pierwszym, a drugim wozem. Po wczorajszych nowościach, woleli być ostrozniejsi i nie wychylac zbytnio nosow ze swoich bezpiecznych pozycji.
- Rozleniwilem się troche – Młodzik ziewna dlugo i przeciągna się niedbale.
Gilespie skomentowal to tylko drobnym uśmeiszkiem.
- Myślisz ze ten twój znajomek mówil prawde, naprawde zaczyna się nowa wojna? – zagadna ponownie Leokles podjerzdzajac blisko do szpiega.
- Z tym że może być wojna – odpowiedzial pół szeptem, takim samym jak jego rozmowca chwile temu – to nie mogę się nie spierać. A już na pewno nie w chwili gdy chodzi o narod Warcabników.
- Wiem ze to zawsze było wojownicze plemie – wtrącil Leo – ale myślisz ze chcieli by lamać warunki stałego pokoju. Źle im jest, od dziewięciu lat wszyscy się tylko bogaca i bogacą.
- Nie mowie że na pewno, ten żołdak zapewne niewiele wiecej wie niż my, o tym jakim celu ten konmwoj jedzie. Ja po prostu nie neguje faktu ze taka sytuacja jest możliwa – przerwał na chwile, pocierajac jedno oko, w które najwyraźniej coś wpadło – Kiedy byłem w wywiadzie, takie rzeczy były na porzadku dziennym, to co ci opowiadalem było tylko jedno z prowokacji, jakimi się zajmowałem. A po za tym takich wywiadowczych grup jak my było o wiele więcej i kazda miala róznorakie cele. Od mordowania niewygodnych ludzi, po podburzanie buntow chłopów do prowokowania wojen wielkich krolestw. Ty nawet nie wiesz jakie grzeszki my mamy na sumieniu.
- My?
- Wybacz „oni”.
- Ale to i tak nie zmienia faktu, że rozpoczynanie wojny w takim momencie z Golandia jest zupełnie absurdalne. Przeciez dopływ z handlu jaki mają wszystkie najwieksze panstwa kwartetu jest niewyobrazalny. Może nie tak wielki jak mają wyspy Sienty, ale duzo bardziej przewyzszajacy ich dochody z czasów z przed wojny. Chodzi mi o zdrowe logiczne rozómowanie.
- Masz rację, z tym nie mogę się nie zgodzic. Ale czy możesz wykluczyć fakt, ze do wladzy tam mógl dorwac się ambitny władca, który w swej niewzruszonej wielkości zapragnie nowych podbojów.
- Racja.
- No! – niemal wykrzykna Malcolm, ale za chwile uciszyl glos – Dopuki ten ustroj się nie zmieni, doputy nie będzie świata bez wojen. Ale ty chyba powinieneś być z tego zadowolony.
Leokles uśmiechna się kacikiem ust.
- Być może, jakbym zechcial jeszcze walczyc najemnie.
- Eee, przesadzasz. Więc co będziesz robił kiedy już dotrzesz do celu który sobie obrales? Romantycznie polegniesz gdzieś na jakimś polu chwały?
Młodzik nie przeja się ironią.
- Dobre pytanie – odpowiedzial – I powiem ci szczerze że nawet się nad nim bardzo nie zastanawialem. Ruszylem w swiat by cos zmienić w swoim zyciu, nie być już płatnym morderca, ze tak się wyraze. Jak to ktos mi kiedys powiedzial, ze życie najemnego zołnierza to ciułanie. Walka do momentu utraty sił, albo zwyklel przed wczesnej śmierci. Ale nie kierowalem się prawde mowiąc tymi slowami, jak teraz o tym mysle i przypominam sobie tamten wolny czas we Fretown, to z czystym sumieniem mogę powiedziec, ze chcialem coś odmienic w moim zyciu. No ale ty coś o tym wiesz, tez zachcialo ci się zmian.
- tak – odpowiedzial pewnie – ale moje zmiany były konstruktywne i mialy jakis cel. Ja nie obralem sobie drogi przed siebie, tylko cos sobie zalozylem. Chcialem zostać kims, za pomoća tylko i wyłacznie swojej osoby.
Leokles już w połowie wypowiedzi swojego drucha, miał w glowie riposte, ale wyczekal az ten skończy i zapytal:
- Więc co teraz tu robisz?
- To co tu robie – odpowiedzial bez chwili zwlekania – jest wymuszone sytuacja w jaką zostalem wmieszany. To ze podruzuje z toba, nie jest spowodowane moim jakims szukaniem sensu istnienia. To zwykła i zimna zemsta kieruje teraz moimi krokami. I nie wmawiaj mi ze nigdy nie byles ogarnięty mania zabicia kogoś za coś.
- Co tam słychac panowie – Łysa aerodynamiczna łysina Alastera pojawiła się tuz obok obu jeźdzcow – widz eże prowadzicie jakąś ciekawą dyspute, więc nie wiem, czy przypadkiem nie będę w niej przeszkadzał.
- Nie - odpowiedział szpieg całkiem spokojnie.
- A może mógłbym w czymś pomóc?
- Już doszlismy do porozumienia – odezwal się równie spokojnie Leokles – ale dzieki.
Alaster tlyko wzruszyl ramionami.
- Zaraz zaczna się gory – powiedzial po chwili – myśle ze już tego dnia dojedziemy do Ostenton, jeśli nic nie stanie nam na przeszkodzie, to na moje oko, wieczorem będziemy na miejscu.
- Myślisz ze coś może stanac nam na drodze? – Szpieg zrobil powazna minę.
- Nie wiem. Wyslałem odział na dlugi zwiad – nagle przerwał, jakby oczekiwal od swych nmowych kompanow, pozytywnej albo negatywnej oceny swego rozkazu, ale nie doczekujac się go, więc kontynmuowal – Powinni wrocić za jakieś pół godziny, wtedy będzie wiadomo czy ktoś na nas czycha.
- jestes pewny tej babki, która dowodzi nimi. Sam mówiłes ze rozumu u niej tyle co kot napłakal.
- Wiesz – Alaster zrobil dziwny grymas – może i rozumna to ona nie jest za bardzo, i mieczem wymachuje tez jak by zboze młuciła. Ale nie można jej zarzucić tego, ze w roli szefowej konnego zwiadu zachowuje się lepiej niż dobrze, chodz nie pisata i nie kumata.
- no to faktycznie rownouprawnienia w armi narobiły się – wtrącił drwiąco Leokles.
Niebo już dobrze pobłekitnialo, a biale chmury tworzyły na nim roznorakie i niezrozumiale wzory. Tak jak mówił dowódca konwoju wjechali w gory, trakt teraz co chwile prowadzil w gore, by zaraz ponownie opadal lekko ww doł. Nie były to jeszcze uciązliwe podjazdy, ale jak twierdził Alister, to był dopiero poczatek. W oddali az po horyzont wznosiły się gory, chodz jeszcze nie bardzo widoczne dla oka, to jednak prezentowały się pieknie, w połączeniu z błekitem nieba. Leokles w ciszy fascynowal się tym pięknem, nigdy jeszcze nie dane mu było zwiedzic ich. Wyjechal więc nieznacznie przed wszystkie wozy i wpatrywal się w nie. Malcolm nie zwracal uwagi na kompana, tylko ciągle rozmawiał z Alasterem.
- A w wojsku, jakie zmiany zaszly teraz Alaster, w czasie pokoju. Mogłbyś coś nie cos wspomniec, wszak od Asjonzort zupelnie nie mam styczności z wojna i armią.
- Zmiany zaszly i to spore – potwierdził dowódca konwoju – jak już wcześniej wspomnialem stworzyły się równouprawnienia. Ale nie tylko, w ogóle wszystko się zmieniło, poczawszy od zwykłych zołnierzy po generałów.
- A cos mi się obilo o uszy, że nowy cesarz zmienił zupełnie kadre na najwyzszych stanowiskach.
- i to jeszcze jak! – niiemal krzykna – Polecieli prawie wszyscy dotychczasowi generalowi którzy byli lojalni Uzurpatorowi i Chocianowowi. Na najwyzszych stanowiskach obsadził swoich ludzi.
- Kogo?
- niejaki Eliasz De Cansteliach.
- Znam – odpowiedział zupełnie spokojnie – a przynajmniej pamietam jak zaczytal. Był prosto po szkole oficerskiej, nieglupi gość, ale cholernie arogancki i pewny siebie. Szybko awansował.
- Ano szybko, szybko, teraz jest pierwszym generalem armii.
- A Sonberg, trzymaja jeszcze tego emeryta.
- Chyba nie, bo o nim ni słychu.
- Szkoda. Rowny był z niego gość. Ale opowiadaj dalej o tych rewolucjach w wojsku.
- Za uzurpatora był prosty podział. Konnica, miecznicy, pikinierzy i koniec. Wszystko to razem zmieszane mialo za zadanie dzialac w kazdym terenie. Soldan stworzyl specjalne jednostki, które skupialy się na walkach w danym terenie. Na przykłod powstalo kilka jednostek znajacych się na obronie i one w czasie wojny obsadzają najważniejsze twierdze. Jest tez specjalna armia do szturmów. Tak jak i do walk gorskich, w lesie i na płaskim terenie. Naturalnie każda jest przeszkalana w podstawowej formie, tak że może walczyć wszedzie. Ale po zakończeniu podstawowych cwiczeń, dana jednostka zostaje już tylko szkolona do jednego zakresu dzialań.
- Ciekawe – odpowiedział – I jak to się sprawuje?
- Wydaje się ze dobrze, skoro kontynuuja te nowatorskie formy przekształcania armii. Ale i tak zapewne wszystko zweryfikuje wojna.
- Ano prawda – odparł Malcolm w zamyśleniu, po chwili dodal – tak mi wpadlo do glowy, te reformy mogly też spowodowac ze to któryś z naszych przywodcow, może wzburzac te konflikty.
- to znaczy?
- Chodzi mi o to że skoro ktoś zrewolucjonizował armię, to może tez zechciec ja wykorzystac w boju, wiesz, sprawdzić jak ona funkcjonuje. Przeciez na taką armie musialo iść sporo pieniedzy, a po co na coś wykladac pieniadze skoro się tego nie uzywa.
- Sugerujesz że cesarz... – urwal nagle.
- to nie musi być cesarz, to może być jakiś wysoko postawiony general, który własnie tworzy sprytny plan, wplątania Golandii do wojny z Warcabnikami. Wiesz, no bo jeśli ataki tych leśnych grup o których wspomniałeś będą się ponawiac, to może dojśc do otwartego konfliktu. Oczywiście do tego potrzebna jest zgoda Cesarza, więc ow nasz sprytny generał stara się ja siłą uzyskać.
- Ciekawe – Alister pomasowal się po brodzie – nad takim rozwiązaniem się nie zastanawialem.
- oczywiście to jest tylko i wyłacznie taka możliwośc, nie twierdze że to prawda.
- mimo wszystko – Alister caly czas patrzyl przed siebie w zamysleniu – to bardzo ciekawa mozliwość.
Dukt znowu ruszyl ku gorze, tym razem było nieco bardziej stromo niż poprzednio, ale konie nie wykazywaly zmeczenia. Po prawicy można było wlasnie dostrzec jeden z najwiekszych szczytów gór granicznych „Sine”. Obaj rozmówca nie zadowolili jednak swym wzrokiem pieknego pomnika natury i w dalszym ciągu zajęci byli rozmowa. Fascynacja nowa teza szpiega, już minela Alisterowi, więc ponownie wrócili do tematu wojska. Malcolm zaciekawił się odzialem w którym przyszlo im podrózować.
- Nie jest to może elita – stwierdzil z małym zażenowaniem dowódca konwoju – ale znaja się na swoim fachu. Ja i mója grupa szkolona była jako odzialy do walki w lesie...
- A nie do konwojowania – wtrącił nieco drwiaco szpieg.
Alister nie zwrocil jednak uwagi na ironie i kontynuował.
- jak pewnie zauważyłes sa uzbrojeni w krotkie miecze i małe kusze, przystosowane jak raz do leśnych potyczek. Ten odzial stanowi tylko część siódmego plutonu, który sklada się z około sześćdziesieciu osob. Grupy takie jak nasza maja za zadanie walczyć z zaskoczenia i atakowac straz tylnia obcych wojsk i dalekie podjazdy zwiadowcze. Dlatego mamy konie, wrazie jakiegoś pościgu, ale nawet one są przystosowane do poruszania się w lesie.
Szpieg pokiwal głowa z podziwem.
- Ciekawe koncepcje jak widze, ta reforma może nie być taka glupia.
- Bo nie jest, co prawda potrzeba by było je sprawdzić w warunkach bojowych.... – przerwal bo właśnie wrócił oddzial konny, na cxzele którego galopowala kobieta, dobrze już znana przez Malcolma i leoklesa. Zatrzymała grupe na trawie obok duktu i zaczela się rozglądac w poszukiwaniu Alistera, gdy dostrzegła wolnym truchtem wjechala miedzy wozy, po uwczesnym rozstapieniu się jadacej tuz przy wozach strazy.
Zasalutowala jak należy z pelną gracją godna zawodowemu zolnierzowi Denetorów i krzykneła znanym już Malcolmowi glosem:
- Kapitanie melduje że na drodze w odleglości kilku kilometrow nie ma żadnego, tego no, zadnego zbuja.
Szpieg opuscil głowe i przykrył ręka, nie chcial by dziewczyna widziala uśmiech na jego twarzy.
- melduje tez że nie natrafiono na żadne przeszkody, typu, no te pułapki i drzewa.
- To wszystko kapralu? – zapytał spokojnie dowodca gdy dziewczyna umilkła.
- Tak! – odkrzyknela.
- Weź teraz swoich ludzi i jeździe w odleglosci nie wiecej jak sto metrow od nas, rozumiemy się.
- Tak!
Dziewczyna ponownie podjechala do swojej grupy. Malcolm zdołał usłyszeć jak pani kapral wykrzykuje w nieboglosy rozkazy swoim podkoendnym.
- Jestes Kapitanem – zdziwil się szpeig – wiec czemu nosisz....
- Ta idiotka myli stopnie, na początku ją za to rugowalem, ale dalem sobie spokój, niech mnie tytułuje jak chce.
Malcolm usmiechna się kątem ust, prychajac przy tym nieznacznie.
- A teraz wybacz przyjacielu, ale musze zrobic obchud grupy, więc musze opuścić twoje towarzystwo.
Malcolm nie odpowiedzial, tylko pozegnal swego, byłego już rozmówce skinieniem glowy. Nie było dane mu jednak dlugo jechać w samotności, bo w chwile później dołaczył do niego Leokles.
- Znudzily się już krajobrazy? – zagadna go nieco zaczepliwie, młodzik tylko wyszczerzył żeby.
- Nieco.
- Slyszales nowiny?
- Slyszalem, trudno był nie usłyszeć. Ale myślisz że ci zwiadowcy godni są zaufania.
- To zalezy.
- Od czego?
- Do tego jakiego przeciwnika będą mieli przed sobą – zwrocił wzrok na szczyty gor.
Młodzik nie odpowiadał.
- Wieczorem powinniśmy być w Ostenton, wreście poznam twoich kumpli.

c.d.n. wkrotce.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Wto Maj 04, 2004 12:18 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

roździał 5 "Ostenton"

Było popołudnie a dukt zaczą ostro zchodzić w dol gdy przed ich oczami ukazala się warownia Ostenton, pieknie prezentująca się mając w tle szczyty gor. Widok z miejsca w którym się znajdowali był iscie imponujący, chodz sama konstrukcja może nie była dzielem architektonicznym. Grod był połozony na skale i teraz dopiero można było dostrzec fakt, dlaczego ow nigdy nie był ani oblegany, ani szturmowany. Pierwszym waznym powodem było to, ze nie była to zbyt wazna budowla, a po drugie jej naturalne fortyfikacje skalne, na której stala, były ze strategicznego punktu widzenia prawie nie do zdobycia. Pólnocną i zachodznią stronę okalala lita skala o wysokości dobrych piećdziesięciu metrow, i szturm na te części twierdzy był niemożliwy. Od połódnia gdzie była jedyna brama wiazdowa, zbocze było tylko nieznacznie pochylone, droga tamtedy prowadziła przez duże trawiaste pole i jeśli komus przyszlo by do glowy atakować, to była by chyba najleplepsza mozliwość ku temu. Jednak stało tam najwięcej wiezyczek obronnych. Tam i na murze zachodnim gdzie moznosć szturmu była tylko nieznacznie trudniejsze, ze względu na dość duzą , ale trawiasta pochylość terenu.
- Ostenton – powiedział Alister wskazujac twierdze wysunietą przed siebie reką – Przez Warcabnikow nazwana jest Skalnym mikrusem. A to dlatego że w cieniu ogromnych gor wygląda jak cos naprawde malego.
Nikt nie skomentował.
Jeszcze dobra godzine trwalo, nim wozy podjechaly pod brame główną. Na wiezyczka ustawionych po obu stronach bramy, stali żołnierze, nie byli to jednak bersekerzy, jak zauwazył Leokles. Potem dopiero dowiedzial się że gród ma własna zaloge obronna, a bersekerzy stacjonuja tam tylko jako jednostka rezerwowa, przy ewentualnym szturmie.
Alister wyjechał przed wozy i coś krzykna do żolnierzy na wieżach, ci mu odpowiedzieli. Po chwili wrócił wśród swoje szeregi, a zamknieta do tej pory brama powoli zaczela się otwierać. Gdy jej drewniane wrota uderzyly o mur, woźnice pognali konie i wozy ruszyly przed siebie, przy ciągłej eskorcie żołnierzy.
Tunel pod murem był dluzszy, niż zwykle, im podobne. Swiadczyło to o tym, ze mur jest dość gruba konstrukcją. W innych twierdzach, budowano waskie, ale wysokie fortyfikacje, tu było odwrotnie. Jeszcze kilka chwil jechali w ciemności, nim wjechali do wewnatrz.
Kilku zołnierzy powitało ich przy bramach, zerkali na nich powściągliwie, starajac się ocenić swych nowych „gości”. W tym momencie z szerego wozow wyjechal Alister. Zsiadl z konia i podszedl do żoldaków. Zamienili kilka słów po czym Alister nakazal rozladunek. Konwoj miał zostac w mieście cała noc, więc po wszystkich zadaniach grupa rozeszla się w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Leokles i Malcolm uznali ze jest to najlepszy moment do poszukania dwóch znajomych młodzika.
O szarą kompanie zagadneli już owych wojaków, których spotkali zaraz po dostaniu się za mury miasta. Ci bez wahania odpowiedzieli, że Szara stacjonuje po drugiej stronie miasta, ale nie jest aktualnie w komplecie, gdyz jej częśc ruszyła w pole. Leokles staral się dowiedziec przynajmniej, czy jego rozmówca wie o których bersekerow im chodzi. Opisal wiec ich, starajac się nie pominac żadnego szczegółu, chodz z tym było trudno, zwazywszy ze nie widzial ich, dobre kilka lat. Zołnierz i tak nie miał zielonego pojęcia, o których szarósow im chodzi, chodz wspomnial że zna, co niektórych. Dodal jeszcze na koniec, by nie szukali w barakach, tylko w knajpach znajdujących się w północnej części miasta, gdyz dziś Szara ma wolne, a takie dni na ogół bersekerzy spedzali na zabawie i popijaniu. Obaj podziekowali i ruszyli w głab miasta.
Ostenton było naprawde pieknym miastem, i chodz mrok zaczą już z wolna okalac ziemie, to dalo się dostrzec bogactwo i przepych panujący za murami. Ludnośc miasta nie liczyla więcej jak dwa tysiace ludzi, z czego około jednej czwartej stanowił garnizonu tu stacjonujacy i bersekerzy. Reszta ludnosci to na ogół ich rodziny, albo bogaci kupcy, ktorxzy za emeryture obrali sobie własnie ta część świata.
Ruszyli wiec główna ulicą, która wczesniej wskazał im straznik. Dukt był naprawde zadbany i stawiał za przykład, niemal kazdej uliczce Fretown. Cala powiezchnia była płaska niczym klinga miecza, tworzona z taką perfekcją, ze żaden kawalek układanki nie miał prawa wystawac chpodzby na centymetr inaczej w stosunku do swoich „towarzyszek”. Wokół, na szerokości calej ulicy stały domy, ale jakże różnorodne i piekne. Z charakterystycznymi dla Ostenton wysokimi spiczastymi dachami, podobnymi do szczytów gorskich. Domy te były głównie drewniane, chodz zdarzalo się dostrzec male dwu pietrowe kamieniczki. Ale i te były urzadzone z pelna elegancja i przepychem
Po kilku minutach doszli do wielkiego placu, wokół którego, jeden obok drugiej pietrzyły się budynki mieszkalne i male sklepy pod nimi. Zaskakiwalo to, ze nad żadnym z nich nie wisiał szyld, a towar, jaki tam sprzedawano można było dostrzec, tlyko przez szklane wystawy. Na środku placu stał duży na kilka metrow pas zieleni, gdzie rosly najruzniesze rośliny i drzewa. Zasadzone były tak ze rosły jeden obok drugiej wszystkie chyba możliwe gatunki roślinności gorskiej. Nie mieli czasu na dluzsze przyglądanie się temu zjawisku i szybko ruszyli dalej, zostawiając zieleń za soba. Nie chcieli by tu na ulicy zastała ich noc.
Gospode dostrzegli już z daleka. Huk i zgiełk tam panujący uslyszec można było w promieniu dobrych kilkudziesięciu metrow. Nim jeszcze do niej dotarli, byli świadkami wynoszenia z knajpy jednego z bersekerow, który najwyraźniej zbyt szybko przecholowal z alkocholem. Niosło go dwoch innych bersekerow, najwyraźniej byli jego znajomymi, albo pomogli koledze po fachu. Leokles starał się przyjrzec trzem twarzom, i mimo że panowal już półmrok z cała pewnoscia uznal że żadna z tych postaci nie była mu znajoma. Nie ociągajac się dlugo weszli do środka.
Knajpa, zreszta jak i cale miasteczko urzadzone była bogato i z przepychem, chodz teraz gdy niemal pekała w szwach od natloku roslych szarósow, nie dalo się dostrzec wielu z jej pieknego wystroju. I co obaj stwierdzili już w progu, była o wiele bardziej wszechstronniejsza, niż wygladalo to z zewnatrz. Sam bar stal naprzeciw drzwi wejściowych i prezentowal się bardzo dobrze biorac pod uwage ilośc serwowanego tam alkocholu i szybkość ich podawania połączona z niemal cyrkowa zrecznościa trzech barmanów. Tuż obok gral zespół, czterech męzczyzn i dwie kobiety grali glosno, potęgując jeszcze panujący wewnatrz halas.
Postąpili kilka kroków rozglądajac się bacznie po twarzach, ich wejście nie zrobiło absolutnie żadnego wrażenia na pijanych wojakach. Jedynie moment gdy przeciskali się miedzy stolikami, tracajac co chwile kogoś, mogli zwrócić jego wzrok na swoja postac. Najczęściej jednak tylko chwilowy, zakończony słowem „przepraszam”. Przebili się az pod sam bar, młody szczuply barman spojrzal na nich przyjaźnie, szczerząc białe zęby.
- Co podac! – wykrzykną?
- Dwa piwa! – odkrzykna Malcolm. Leokles w dalszym ciagy przewracal oczami po calej sali, starajac się znaleźdz znajome twarze. Chodz powoli obawial się że nie uda mu się.
- Jakie! – Odkrzykna barman.
Malcolm miał piwo które ubustwial i zapewne znajdowalo się ono w menu tej knajpy, ale chcial jak najszybciej się napić, więc odkrzykna tylko:
- Jakie kolwiek!
Gdy Malcolm czekal na swój trunek, Leokles klepna go po ramieniu i krzykna że „zaraz wróci”. Szpieg nie bardzo doslyszal, więc chciał poprosić by jego rozmówca powtórzyl pytanie. Ale widząc ze ten odchodzi, zamkna sprawe. W końcu gdzie tutaj mieli by się zgubić.
Mlodzik ruszyl przed siebie, przeciskajac się miedzy stolikami i mijajac przechodzących obok bersekerow. Caly czas nie spuszczal wzroku ze stolika, ustawionego tuz w rogu. Nie był pewien, ale twarz postaci tam siedzacej przypominala mi Szwagiereczka. Przy stole, tuz obok niego siedziala jakas czarno wlosa dziewczyna. Przeszedl jeszcze kilka kroków, ledwo wciskajac się miedzy dwa krzesła, których aktualni wlaściciele starali się jak najbardziej wcisnac w stół, by przepuścić młodzika. Postać która przykula jego uwage, nie zwracala zupełnie uwagi na to co się dzieje wokoło. Wymieniali tylko uśmiechy z czarnowlosą i co chwile dotykali się ustami, w krotkich, chodz raczej nie bardzo namiejetnych pocalunkach. Oboje wyglądali na już nieco podchmielonych. Leokles miną jeszcze ostatni stolik i niemal wskoczyl na chyba ostatnie wolne miejsce w tym barze. Zrobił to w momencie kiedy pocałunek pary ktorej się przyglądal przedłużył się znacznie.
- Tu jest zajete – powiedział całkiem spokojnie męzczyzna wzięty za Szwagiereczka, nie odrywajac wzroku z dziewczyny.
Wtedy młodzik był już pewien że to jego przyjaciel, no chyba ze ktoś mógł być bardzo podobny do niego. Jednak nie odzywal się tylko cały czas wpatrywal się w nich. Teraz dopiero dostrzegł wyraźniej przyjaciułke Szwagiereczeka. Była młody, na oko nie maiła więcej jak dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Była również calkiem ladna, spodobala mu się na pierwszy rzut oka, chodz nie widział jej calej twarzy a jedynie proil, a ten miala można by powiedziec „boski”.
- Chyba się nie zrozumieliśmy – ostrzej ponowił pytanie zmieniając tylko jego forme. Teraz już oderwal się od slodkich ust dziewczyny i spojrzal prosto w oczy, natretnego, jak mu się wydawalo gościa.
- przepraszam – odezwal się młodzik, glosem nieco ironicznym – ale czy tak się wita starych kumpli.
Szwagiereczek zamilkł, spoglądajac w twarz swego rozmówcy. Jeszcze kilka chwil to się przedlużało, Leo zaczą się obawiać ze może źle trafił, ale berseker uśmiechna się do niego po chwili, tak szeroko że młodzik mógl by przysiąść że zobaczył wszystkie jego żeby, od jedynki po szostke.
- kurwa mać!!! – wykrzykną. W tym momencie i dziewczyna obdazyła Leoklesa miłym i ładnym usmiechem – gdzieś ty się kurwa podziewal stary druchu.
Młodzik uśmiechna się kącikiem ust.
- bywalo się tu i tam, jak to najemnicy.
- Miło cie widzieć – dodalo nie zwracajac uwagi na jego slowa – co cie tu sprowadza.
- Tak wstąpiłem, na kawe – zakpił Leokles, Szwagier ponownie wyszczerzył zęby.
- Sam tu jesteś?
- Z kumplem, ale raczej nie znasz – odpowiedzial – a gdzie się podzial Polkolordek?
- Wyszedl z odzialem, kilka tygodni wczesniej, jakieś interesy, nie wiem. Bo wiesz co bogatsi kupcy biorą nas jako eskorte. Rozumiesz.
Leo przytakną.
- Acha, przepraszam – dodał – to jest Anastazja – wskazal na dziewczynę, która skloniła nieco glowę w powitalnym geście. Młodzik również przywital się w podobnym stylu. Widocznie oboje nie znali dzentelmieńskim i panienskich zwyczajów, nakazujących pocalowac dame w reke.
- Akiedy wroci polko?
- Jutro.
Leokles przytakną.
Własnie do stołu pzepchal się Malcolm, niosacy dwa kufle zlocistego płynu. Przy ciasnym przejsciu, miedzy dwoma roslymi bersekerami, omal nie splamił jednego z nich. Ale udało mu się dobrnąc do stołu, z nienaruszonym stanem trunku. Postawił kufle na stole i przywital się z pozostałymi, zachowując przy tym dzentelmeński zwyczaj calowania nowo poznanej panny w raczkę.
- czekaj zaraz załatwie ci miejsce! – krzykna Szwagier i szepna kilka słów kumplowi obok. Ten jak zauważył młodzik szepna nastepnemu, a następny nastepnemu. Tak ten gluchy telefon doszedl az do lady baru., skąd na powrót zamiast szeptów, w rękach każdego z wojaków, przesuwal się maly taborek. Po chwili doszedl do rąk szwagierczka, a ten podal go szpiegowi.
- A te miejsce, nie jest przypadkie zajęte? – zagadną Leokles
Berseker pokiwal głową ze śmiechem na ustach.
- nie jest i jest – odparl – bo jest dla przyjaciół, a nie jest dla obcych.
Leo uśmiechna się kącikiem ust.
I tak, gdy wszyscy zajeli miejsca wokół stołu. Zajęto się popijaniem piwa i rozmowami. A tematow było sporo, naturalnie głównie miedzy starymi znajomymi z murow Fretown. Dziewczyna nieco zaczeła się nudzic, wiec siedzący również cicho szpieg, staral się ja zabawiac jak tylko mógl i wychodziło mu to calkiemi nieźle. Na tyle nieźle że dziewczyna ponownie rozpromieniła się, szczerzac swe bielutkie żeby w pięknym uśmiechu. A nad tym by te uśmieszki nie były zalotne czuwał Szwagiereczek, zezując co chwile na Anastazje. Rozmowa nie trwala za dlugo, bo nadszedł czas na zabawę. Rozsunietu wszystkie stoły na bok, a kapela zaczeła grac muzyke do tańca. Oczywiście nie było aż tak dużych dziewczat dla rosłych szarósow, więc te tańce z siegajacymi do piersi kobietami były dość zabawne. Ale w przypływie alkocholowego uniesienia, nikt nie zwracał na to najmniejszej nawet uwagi.
I tak bawiono się do rana, ku zadowoleniu dwu podróznych, którym ten spokoj i luz był bardzo potrzebny, biorąc pod uwage niepewnosc ostatnich dni, która ich zewsząd doganiala. Tu wreście mogli poczuć się w pełni bezpieczni, bo jak zapewnił Szwagier, nikt obcy nie ma prawa przebyć bram tego fortu.
-----------------------------------------
Zabawe skończono nad ranem, wtedy tez Leo i Malcolm, którym w glowie już niexle szumialo, doszli ledwo do swoich hotelowych pokojów, które zamuwili jeszcze w trakcie trwania zabawy. A pokoje te znajdowały się nad barem, w którym toczyła się impreza. Doszli tam i ulożyli się spac.
Obudził ich szwagier, w południe, by zaprosić ich na nieco spuźnione śniadanie i dla zaaplikowania lekarstwa na kaca, w postaci kufla zlocistego napoju „bogów” jak tu w Ostenton nazywano piwo. Leokles bez ociągania zszedl na dół, nie czując nawet dużego bolu glowy. Wszak był jeszcze w transie alkocholowych wypraw we Fretown, gdzie do niedawna spedzal swoje wakacje. Z Kariną, Gerlokiem i Antem. Gorzej było ze szpiegiem, nie przyzwyczajonym do zbyt częstych hulanek. Stwierdził on że nieco się sźni, na te „śniadanie”.
Berseker z mlodzikiem, sami więc ruszyli na dół, by powywić się i powić, a przy tym zamienić w spokoju i ciszy kilka słów. Knajpa wyglądała już calkiem ladnie, biorac pod uwage że wczorajsza zabawa mogla nieco przypominac wieś, przez która przeszło tornado. Widocznie ci od sprzatania szybko się uwineli, co było dla młodzika niebywalo, a dla bersekera normalnoscia. Naprawde podobalo mu się w tym forcie, wszystko tu wokół pachnialo bogactwem i nowoczesnością. Sugerowal się tym ze może dlatego, ze niedaleko jest Cheesworl, który w stereotypowym sposobie jego myślenia i z tego co słyszal, był postrzegany jako kraj niezmierzonej zewsząd technologi.
Przysiedli przy jednym ze stolików, na eleganckich zdobionych krzesłach, którym dzień wcześniej na imprezie, nie sposób było się przyjzeć. Menu, tym razem zabieralo o wiele wiecej, niż jedynie alkochol. Zamówili więc i popijajac już wczesniej przyniesione do stołu, zaczeli rozmowe.
- Wziełes się za podrywanie młodych panienek, Szwagier – zagadną ze smiechem leokles.
- Chyba czas się ustatkować – odpowiedział z podobnym humorem w glosie.
- To ty chcesz się z nia hajtać, hehe. To się kurde porobiło. Wiesz nie mowie nie, bo ladna dziewczyna i widac niegłupia, ale nie spodziewal bym się tego po tobie.
- I tak bywa.
- A skąd się znacie?
Szwagier odłożyl piwo, gotując się na dłuzszy dialog.
- Kiedys, jakieś pięc lat temu, konowjowałem pewnego kupca. Jakoś tak się dziwnie zlozylo, że jeden kumpel wycofal się z konwoju, bo choroba go dopadla. Więc ja ruszyłem w drogę z tym kupcem. Drugiego dnia napadli na nas rabusie, nawet nie wiem kto to był. Ale glupi nie byli, mieli widac dobry plan, chodz chyba nie spodziewali się ze kilku bersekerów będzie konwojowalo powozy. Może i widzieli nas, ale mimo to skoczyli. Rozegrala się walka, kilku z konwojetów padlo, przy ostrzale z kusz, ale bersekerzy się trzymali, tlyko jeden z moich ludzi padł, ale nie był martwy. Później skoczyli na nas, było ich ze dwudziestu. Tłukliśmy się ze dwadzieścia minut. Kiedy dostrzegłem, że jeden dostał się na wozy. Pewnym ciosem powalił woźnicę i zamierzal się na ów kupca, o którym wspomnialem wczesniej.
Mlodzik przytakna, na znak ze rozumie o kogo chodzi. Szwagier kontynuował.
- Udało mi się dosięgnąć gościa nim ten, przeszył kupca. Chyba obciełem mu glowe, jednym uderzeniem. Kupiec zamkna oczy i zemdlał, a starcie skończylo się kilka chwil później.
- I...? – spojrzal na niego pytajaco młodzik. Berseker łykną z kufla.
- Kiedy się dowiedział o tym ze mu życie uratowałem. Podszedl do mnie i powiedział że w nagrodę, za uratowanie mu zycia, daje mi jedną ze swoich córek. Wspomnial że ma trzy, ale dwie najstarsze były już zamęzne, więc ofiarował mi najmlodsza, wtedy czternastoletnia dziewczynę. Szybko odmówiłem, tlumacząc się ze na cholere mi czternastoltnie bachor, co będę z nią robił, przeciez na wiesz co, to zamłoda. A i ja lubiłem jeszcze poszaleć.
No to on mi na to, ze rozumie sytuacje i ze przywiezie córkę do Ostenton, gdy ta będzie dorosła. Na to się jeszcze zgodziłem, chodz nie od razu, cały czas mi wmawial, ze ladna jest, ze uroda po matce która kiedyś wielu adoratorow maila i tym podobne. Ugielem się po dobrych trzydziestu minutach. Ugadaliśmy się, ze przywiezie ją gdy ta skończy osiemnaście lat.
Leokles zaciekawił się historyjka, na tyle, ze już niemal zapomnial o kuflu piwa który stal przed nim.
- Mijały lata – ciagną berseker – i jak to w szarej, tu się troche powalczyło, tam pobalowalo. Co tu dużo mówić, dzialo się, potem nadeszły lata bez wojen, wiec zarabialo się głównie na konwojowaniu i handlu. My szarusy zawsze sobie poradzimy. Wiec jak jak ju z pomnialem minely cztery latka, a ja już calkiem o sprawie zapomnialem, gdy nagle zjawia się owy kupiec z młodą dziewczyna. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o sprawie sprzed czterech lat. I tak jak obiecywalem wtedy, a ja nie zwykłem zrywac umów, przyszedlem powitać moja przyszła żone. I nie powiem, ale jej urodą byłem zachwycony od samego początku.
Opowiesc nagle przerwał barman przynosząc jadlo. A były tam jajka sadzone, bekon i chleb. Leokles chwycil za widelec i skosztowal troche porannego posiłku, Szwagier zrobił to samo, lecz po chwili zaczą kontynuować.
- Wiec przyjechali, ale zauważyłem ze dziewczyna nie była zbytnio zadowolona z tego spotkania, mnie to co prawda było bez róznicy, ale jej ojciec strasznie nalegał by jego corka wyszła za mnie za mąż. Po za tym, jak się poźniej dowiedziałem, dziewczyna miała jakąś miłość tam, gdzie mieszkała. Ot zwykłe młodzieńcze zauroczenia. Wiesz pewnie jak to jest.
Mlodzik przytakna, popijajac piwem jedzenie.
- Sytuacja stala się więc patowa, bo nie chcialem brac na siłe, ze tak się wyraże, bo dziewczyna od razu mnie znienawidzi, a i kupiec nie miał ochoty odstawać od swojego postatnowienia i slowa które mi dał. Wiec zaproponowalem sytuację polubowną, ustaliłem ze dziewczyna pomieszka u mnie przez rok, a potem ewentualnie zostanie dłuzej, albo wroci. Wszystkim spodobala się moja umowa i tak Anastazja miala pozostać u mnie przez rok. Oczywiście na początku raczej nie obdarzyła mnie wielka sympatia, ale już po miesiącu wszystko zaczelo się zmieniać i doszlo do sytuacji, jaką widziales w knajpie. Na dzień dzisiejszy uwazam ze żeniaczka będzie najlepszym dla mnie krokiem. Dorobiłem się pieniędzy i wychulalem się przez te lata, więcej raczej już mnie nie spotka.
Leokles popatrzyl na niego i uśmiechna się zagadkowo, po chwili podniusl do gory kufel i krzykną.
- Zdrowie! I zycze najlepszego.
Przechylili kufle, wlewajac w siebie ich zawartość.
- Gdy jechalismy tutaj – zagadną Leokles, ale przerwal widząc ze na schodach pojawił się Malcolm. Obaj spojrzeli na niego i uśmiechneli się nieco ironicznie. Szpieg wygląda;l na ledwie żywego, zstapal na każdy stopień tak, jakby mialo mu to sprawiać największy problem w zyciu. Szedl powolutku, trzymając złaczone kolana. Twarz miał blada niczymy trup, a oczy podkrążone tak ze można by było postawić przed ich białkami jakiś niedużej wielkosci przedmiot. Gdy już postawil noge na drewnianej podlodze, odetchną z ulga, jakby udalo mu się zrobić rzecz nie bywała i z wolna ruszyl do stoliku, gdzie obaj siedzieli. Nie odzywal się do tej pory nic, do momentu gdy opadl bezwładnie na krzesło.
- Piwa – zarzartowal Szwagier.
Szpieg spojrzal na neigo nijako, jakby chciał zapytać czy ma się śmiac, czy płakać.
- nie martw się stary – xzagadną ponownie berseker, starajac się tym razem podeprzeć na duchu Malcolma – kac to normalna rzecz, jedni mają go większego – tu wskazał nma szpiega – a inni mniejzego – machna głowa w stronę młodzika i wskazał na własna osobę – ale to niezmienia faktu że zle samopoczucie minie wraz z nasataniem kolejnego wieczoru.
- Miło wiedziec – odpowiedział chrypowato, a glos jego był tak zniekształcony, ze gdyby nie wiedzieli że dzien wczorajszy spedzil na zabawie, to by mogli sadzić że szpieg popadl w jakąś chorobe.
Jeszcze chwile popatrzyli na niego, śmiejąc się w duchu i wiwatujac w glowie że to nie ich spotyka tak niemiła rzecz, poczym Leokles ponownie zagadną o temat, który przed chwila przerwal mu widok jego kompana.
- Dowódca tej eskorty mówił nam że tu, na tym tajnym dukcie panuje jakaś napieta sytuacja. Ze ponoć wojna z Warcabnikami się szykuje i że ktoś tu podjudza jakieś spory.
- tez to slyszalem – odpowiedział calkiem spokojnie berseker – pierdolenie jak dla mnie, zupełne banialuki. Co roku, gdy jakiś konwój zostaje napadniety, to gadaja ze ktos tu podjudza konflikty i ze niedlugo jakiś spór o granice wybuchnie. Niby po co?
- I ja to zauważyłem.
- Ale podobno teraz w Goladni zmiany w armii – wtrącił Malcolm, którego pijacka chrypka już nieco podupadla – ponoc cala armia zostala przez Soldana zrewolucjonizowana. A na jej czele stoi Cansteliach, znasz to nazwisko?
- Oczywiście – odpowiedzial berseker bez cienia watpliwości – mieszkamy tu w gluszy, ale nie sa nam obce sprawy wielkich mocarstw, a nawet wprost przeciwnie, bardzo się nimi interesujemy, wszak my zyjemy z wojny.
- Tylko ostatnio nie ma wojen – szpieg starał się wyprostować w krześle, przelamując bol w krzyżu, który zapewnie nabawił się w czasie wczorajszej zabawy.
- Wojny zawsze były, sa i będą. Może nie takie, jak ta z przed dziewięciu lat, ale konflik zawsze będzie panowal nad nami. Wracajac do tematu, to raczej nie mam ochoty oceniać, tego co się naprawde tutaj dzieje. Ale nie wydaje mi się by te plotki o domniemanej probie rozpoczecia kolejnej wojny miedzy najwiekszymy panstwami kwartetu, sa raczej bezpodstawne. Chodz mogę się mylić, ale na usprawiedliwienie swojej sugestii chciałbym dodać, ze posiadamy tu calkiem dobry wywiad. Który dobrze orientuje się w tym co się dzieje w okolicach Ostenton. I zapewniam was, ze nie sa to byle żółtodzioby, jak ci z konwoju, z którym przybyliscie.
Szpieg nie odezwal się, chodz bardzo chciał i być może znalazl by jeszcze coś do dodania. Ale nieznośna susza w gardle zupełnie odebrala mu mowe, i podchodzacy do ich stolika barman, mógł jedynie dzieki swojemu niebywalemu słuchowi i umiejętnosci logicznego rozumowania kłoptliwie brzmiących słów, dojsc do wniosku ze jego gośc ma ochote napić się wody. Niezwlocznie udal się więc do baru, by spełnic zamówienie.
- A co z Polkolordkiem – zmienił subtelnie temat Leokles – zdarze się z nim przywitać.
- To zalezy. Na rózne przygody mogli natrafić w czasie drogi. Według planu mieli być dzisiaj o świcie, ale nie słyszalem by ktos przejeżdzal bramy miasta. A już na pewno nie grupa polkolordka. No ale być może będzie przed wieczorem.A cha, bo nie zdążyłem zapytac wczoraj, tak ze z ciekawosci zapytam, co cie sprowadza do Ostenton?
- Nic powaznego. Pewnie nie uwiezysz w historyjke, ze chcialem cie odwiedzić – tu młodzik spojrzal na Szwagiereczka, który uśmiechal się kacikiem ust – wiec zmierzamy do polis, czyli do Chessworldu. Mam tam mała sprawe do zalatwienia, z tym oto jegomoscie – wskazał na szpiega.
- Coś zwiazane z pieniedzmi, czy najemną slużbą.
- Coś w tym rodzaju? – młodzik nie miał ochoty mówić bersekerowi calej prawdy na temat jego wyprawy do polis. Wiedział że i tak nie zrozumie jego dziwnego zapalu, tak samo snó i magii wiszącej nad ta sprawa. Tak samo jak nie potrafil pojąc tego Gerlok. Chodz czy tak naprawde ktoś racjonalnie myslący móglby pojąc to wszystko, nie widząc w szczegółach calej sprawy. Szwagiereczek zreszta nie naciskal za bardzo.
- Eh życie najemnika – zagadną po chwili szarus – raz na wozie, raz pod wozem, może starczy mi już tych wojen.
- Być może, te twoje rozwiązanie jest calkiem dobre. Masz pieniadze, piekna kobiete przy boku, czemnuz więc by się nie ustatkować. Tez o tym myślalem, i wiedz ze w czasie ostatniego pobytu we Fretown, tez miałem kobiete. I to calkiem ladną.
- I co? Zostawiłes ją pewnie tak samo nagle jak ją spotkaleś – w glosie bersekera nie dalo się ukryc nutki ironii.
- nie zupelnie, chodz fakt, zostawilem ją we Fretown, ale gdy zalatwie cała sprawe chciałbym ją odszukac, tam w w wolnym miescie jest dzieki czemu rzyc, szczególnie w jego centrum. Mysle ze i ja bym potrafił się usatkować.
- I ja tak mysle. Pamietasz naszą rozmowe z przed dziewięciu lat?
- Jakbym mógl zapomniec – odpowiedział mlodzik, wspominajac głównie cyniczne slowa bersekera, który zapowiedzial że nakopie mu do dupy, gdy ten zechce zostać najemnym zołnierzem.
- Ale się przez ten czas pozienialo – Szwagieg przypral sentymentalny wyraz twarzy.
- Co to to na pewno.
- Macie tu wywiad! – wyskoczył nagle Malcolm glosem już calkiem sprawnym, a powiedzial to tak glośno, że zwrócił uwage, nie tylko dwoch rozmówców, ale i stojącego za lada barmana.
- Tak – odpowiedzial calkiem spokojnie berseker. Obaj wpatrywali się w jego stronę zaciekawieni dalszym rozwojem tematu.
- Do czego zmierzasz? – zagadną młodzik, gdy cisza po lakonicznym stwierdzeniu bersekera przedlużyła się znacznie dluzej, niż obaj sluchacze by tego chcieli.
- Nie wiem czy pamietasz Leokles – zagadną do swego kompana – ale nie jestem przekonany czy nmie ciągnie za nami Aulock.
- Kto? – zaciekawił się Szwagier.
- Kuntz Aulock – odpowiedzial szpieg.
- Chyba jeszcze o czymś nie wiem.
Mlodzik spojrzal najpierw na szpiega, potem na bersekera i zacząl mu opowiadać historie o pościgu i o calej drodze od Fretown tutaj. Oczywiście na pytanie w jakim celu obaj sa ściganie przez tego Aulocka, Leokles powiedział ze przez fikcyjny dlug, jakoby ja i mój przyjaciel – tu wskazal na szpiega – mielibyśmy zaciągnąc u niejakiego sklepikarza. Który to sklepikarz zatrudnił tegoż Aulocka do sciągnieca go z nas, a przy tym pozbawienia nas zycia. Dodal jeszcze że ow Aulock to poszukiwany przestepca.
- to było tak od razu! – niemal wykrzykną Szwagier – oczywiście ze mamy tu wywiad, ale aktualnie chyba jest w murach miasta. Wiem ze raz w tygodniu wyjezdza na jeden, czy dwa dni w celu oceny sytuacji po naszej stronie granicy i w okolicach Ostenton. Ale teraz jest w mieście i raczej nie będzie problemu by sprawdzili oni caly dukt w taki sposób by nie dalo się wykryć celu w jakim ten dukt przemierzaja. To profesjonalisci.
- Dobrze by było – stwierdził szpieg.
- Ale co byscie chcieli zrobić później. Wiecie mogę wzxiąść maksymalnie dwóch bersekerow, jeśli chcilei byscie ich zabić, ale jeśli ta grupa jest tak mocna jak mówiliście, to może być problem, nawet dla moich ludzi.
- A ta grupa konwojetow – wtracil Leokles – jest jeszcze?
- Słyszalem ze maja wyruszać z rana, ale coś im się popieprzylo, chyba młodzi zabalowali i nie byli ich w stanie dobudzić, więc zostana chyba jeszcze jeden zień. Heh, co za wojsko, kurwa żeś mac – zakończyl prychajac i szczerzac drwiaco żeby.
- to się dobrze składa – odpowiedzial szpieg – Ten konwoj jak się niemyle jedzie z twierdzy Stoon, niedaleko Fretown. Więc jestem niemal pewien wiedzą o osobie Kuntza Aulocka. Więc trzeba tylko szepnąć kilka słów dowodcy ow konwoju i wexmie swoich ludzi. Raczej nie oprze się możliwosci awansu i uzyskania dosc dużej kwoty pienięznej która jest nagroda za glowe tego Aulocka.
- Czyli widze że wszystko jest już w pełni obmyslone – rzekł szwagier wstajac z miejsca – teraz ide zalatwić sprawe z wywiadem, z czym co was zapewniam nie będzie najmniejszego problemu.A wy pogadajcie z tym konwojetem.
Przytakneli. Gdy berseker odchodzil młodzik dokonczyl piwo jednym haustem i włożyl do ust ostatni kawalek chleba.
- No to bierzmy się za to! – powiedzial do szpiega.
------------------------------------------------
Słońce oslepiło ich żółtawym blaskiem, gdy staneli w progu knajpy. Oboje odruchowo zasłonili oczy reka, ale po chwili źrenice przywykły do oślepiajcego z poczatku światla. Leokles przeciągna się niemrawo i rozejrzał się wokół. Ostenton właąciwie nie było inne w ciągu dnia, a zreszta czy mogło by być inne. Wokół jedynie namnozyli się ludzie, których wczorajszego wieczora nie było zbyt wielu. Teraz za to ciągneli po obu stronach kamiennej drogi i jej środkiem. Obaj raczej nie zrobili na nich wiekszego wrazenia, widocznie widok dwoch obcych, nie był dla nich czymś nowym, a może przywykli do bezpieczenstwa panującego w mieście od czasu, gdy w jej murach pojawiła się Szara Kompania.
A Szarusy trzeba przyznac znacznie, ale to bardzo znacznie roznili się od typowego stereotypu najemnego żołdaka. Który nie zawachal by się przed mordowaniem, grabieniem, paleniem czy gwalceniem, wszystkiego co przed nim moglo by się napatoczyc, chodz by nawet to było dziecko. Duza w tym zasluga była dowodzvcow szarej, którzy to zawsze wylaniali się z raczej bogatych i inteligneckich swer, w którym nalezyty pożadek był podstawa do funkcjonowania, tak samo swojej osoby, jak i ludzi którzy byli pod nim. Po za tym dowodzenie w Szarej nigdy nie odbywało się reką dyktatorska, chodz nie zmienialo nic faktu ze w czasie bitwy dowodztwo obejmowal jeden czlowiek, ale decyzje w czasie „pokoju” były podejmowane przez grupę osob najbardziej doświadczonych, albo z najwyzszym stopniem w hierarchi bersekerskiej. I tak Szara uznawana była przez ludzi za jednostkę honorową i ceniona nie tylko przez wzgląd na wielkie umiejętności i doświadczenie na polu boju. Trzeba tez dodac, ze rekrutacja do Szarusow, chodz z pozoru nonszalancka, okazala się bardzo skuteczna przez wzgląd na kary, jakie mogly spadać na ewentualnych winowajcow. I tak, zupełnie inaczej niż w zwykłej armii, żołnierzy nie karano za male wystepki ( chodz raczej i te malo kto popelnial), ale za naprawde powazne rzeczy, które ktoś się dopuścil, a kary mogly być bardzo surowe. Taki system spowodowal ze żaden żołnierz z tej elitarnej jednostki od wielu już naprawde lat nie popełnił żadnego powazniejszego wykroczenia, które miało by negatywne dla niego skutki. Ludzi fascynowal jeszcze fenomen, który opieral się na fakcie ze jeszcze nikt nie staral się obiąć pelnej wladzy nad ta znakomita silą. Że jeszcze nikt w historii trwania Szarej kompani nie staral się podwazyc niepiśmiennego ich kodeksu. Ale to pozostanie chyba do śmierci tajmnica która nikt nie potrafil by zgłebić, pomijajac może subiektywne opinie postronnie patrzacych na to ludzi.
Szpieg staral się z największych sil przypomniec sobie slowa dowódcy konwoju porucznika Alastera Dikendorfa, w których to wspominal o miejscu odpoczynku, jego i jemu podwladnych żołnierzy. Wczorajszego dnia puscil te slowa mimochodem, myślac ze raczej nie będzie mu śpieszno z powrotem spotykac się z nim. Teraz jednak klną pod nosem, wyzywajac obraźliwie „ironię losu”.
- Spokojnie Malcolm – zagadna go leokles, widząc narastajaca w jego glosie irytację – zagadniemy strazników pilnujących bramy, nawet jeśli nie bea ci sami, to jednak powinni wiedziec gdzie tamci nocują.
- Wiem kurwa, wiem – mówił jakby do siebie szpieg – ale tak nie musieli bysmy nadciągac sobie drogi, bo być może skręcili bysmy w ta uliczke – tu Malcolm wskazał dłonia małą uliczkę, ustawioną prostopadle do ich głównej drogi, która się poruszali – i zaraz byli bysmy na miejscu.
- Mamy czas, nie musisz się tak wkurwiać – odpowiedzial Leo, lecz zaraz ucichl przypominajac sobie, ze szpiega od rana meczyl kac, a po jego wyglądzie raczej nie wydawalo mu się ze już miną. Jednak Malcom wlasnie w tym momencie się uspokoil, i już w calkowitej ciszy staral się nie wspominac wczorajszej rozmowy z Alasterem.
Cała droga uplynela im raczej w spokoju, Leokles znowu miał okazje podelektowac się widokiem orginalnych szpiczastych dachów domów w Osteton, a szpieg mogl pooddychać świezym powietrzem, tak mile wpływajacym na jego nieznośny bol glowy.
Do bramy wiazdowej doszli po pół godzinie. Mlodzik nie poznawal ztraników, nie tyle przez wzgląd ze ich tu nie było, o tyle ze wczorajszego dnia nie przyglądał im się za bardzo, a jeśli już zobaczył czyjąś twarz, to na dzień dzisiejszy już jej nie pamietal. O wiele inaczej widzial sprawę szpieg, w jego starym fachu trzeba było pamietac twarze, więc z doświadczenia i przyzwyczajenia, jego umysl niemal jakby by na obrazie, zapamietal twarze strazników.
- ten był wczoraj – stwierdzil, wskazując ruchem dloni, na wysokiego barczystego męzczyzne, uzbrojonego w krotki miecz przy boku. Podeszli don i zagadali go, ten chodz nie był zbyt miły, od razu można było dostrzec w jego slownictwie idealistyczne poglądy na temat slużby wartowniczej, jednak powiedzial gdzie są. Chodz raczej nie zrobił by tego gdyby nie zacząl żartowac z niego drugi strażnik, stojący po drugiej stronie bramy. Najwidoczniej ten idealistyczny ton nienaganbnego wartownika, przydarzal mu się nie pierwszy raz. Ku ich zadowoleniu okazalo się że konwojeci nocują na rogu muru południowego, czyli tego przy którym się znajdowali i wschodniego. Skręcili więc w jedną z uliczek, ciągnacych się wzdluż muru i ruszyli na spotkanie. Ta droge wskazał im ow strażnik, który naigrywal się z idealisty.
Droga była pusta i mineli ja prawie w ciszy, zamienajac tylko co chwila kilka lakonicznyh słów.
Miejsce które im wskazano było nie duzym jednopietrowym barakiem, raczej slabo zadbanym, jakby był opuszczony. Szpieg, który miał okazje kilkakrotnie odwiedzić Ostenton, za czasow z przed wojny, powiedział, ze był on uzywany kiedyś przez straż graniczna i ze teraz najwidoczniej stal się „hotelem” dla takich wlasnie konwojetow. Nie namyślajac się za dlugo weszli do srodka.
Już w progu dopadl ich zaduch, smrod potu i niemytego ciala, jak i również nie pranej garderoby. Nosy jednak szybko przezwyczaiły się do tego odoru. Ruszyli wzdłóż baraku, rozglądajac się po łużkach rozlożonych niemal jedno przy drugim, jak w szpitalu polowym na tyłach jakiejś bitwy. Wewnątrz nie było zbyt duzo ludzi, którzy najwidoczniej rozeszli się po mieście. Można było tylko dostrzec pojedyńcze postacie rozlozone na swoich wyrkach, oczywiście jak to w wojsku, nie było żelaznych podziałów damsko meskich. Co pokazala jedna kobieta, która nie krepując się machala, wcale nie brzydkimi piersiami, nie zwracajac na siebie najmniejszej uwagi.
Przeszli caly barak wzdłóż i ku swojemu zdziwnieniu i podirytowaniu nie spotkali w nim Alastera.
- Czego tu szukacie! – odezwała się ta wz piersiami na wierzchu, podchodzac do nich. Dopiero teraz dostrzegli że to owa nierozgarnieta wiejska dziewucha, dowódzczyni zwiadu. Szpieg z trudem ukryl grymas uśmiechu, na jej widok.
- Wiec czego tu szukacie – dodala już ciszej, co chyba zdarzylo się po raz pierwszy od kad ją widzieli. Była bosa jak zauwazyli i miala na sobie jedynie skurzane spodnie. Podchodzac do nich zamachala tymi swoimi ladnymi jedrnymi i calkie duzymi wiejskimi cyckami.
- Szukamy Alastera – odpowiedzial szpieg – nie wiesz gdzie on jest.
W domu obok – odparla dziewczyna - Tam gdzie nocowala kadra oficerska.
Dziewczyna poznala ich i dlatego bez wiekszych klopotow podala im miejsce pobytu jej dowódcy.
- Dziekuje – dodal na koniec Malcolm i sklonil lekko glowe, dziewczyna odpowiedziala podobnym gestem i po odwroceniu się na pięcie odeszła na swoje miejsce bajecznie falując swoimi kraglymi piersiami.
Leokles jeszcze zdołal popatrzyć na jej wcale nie brzydki, chodz może nieco przy duży jak na jego gust tyłeczek. I w kacowym wzroscie potencji zamarzył sobie popieścic ten kawalek damskiego ciala. Z marazmu jak ze pieknego brutalnie wyrwal go szpieg, który już szedl z powrotem w strone drzwi.
Obeszli baraki i doszli do malego domku, stojacego zaraz za barakiem. Było to nieduze jedno piętrowe mieszkanko, raczej slabo zadbane o płaskim dla odmiany słomianym dachu i dwoma małymi okienkami po obu stronach drzwi. Nie zastanawiajac się dlugo zapukali i odsuneli się od drzwi jak by miało ich z tatad dosiegnąć coś zlego. W progu po chwili pojawiła się postać Alastera.
- witam panów – powiedzial calkiem spokojnie.
Stojący bliżej drzwi szpieg nieznacznie skłonil glowe.
- możemy porozmawiac? – zagadną.
- Oczywiście, ale nie tutaj. Wyjdzmy raczej na zewnątrz w srodku nie ma nic ciekawego do zwiedzania. Aż dziw bierze ze te ladne miasteczko posiada w swoich murach tak ochydne domostwo. No ale wole spać tutaj niż z cała ta halastrą – tu wskazał Alaster barak, i miał na myśli swoich podkomendnych – bo to skurwysyny wczoraj się pochlali i dlatego jeszze dzień musze tu ślęczyć, a potem będę się musial gesto tlumaczyć gdy wrocimy – dowódca konwoju zacząl coraz bardziej się unosić – ale zapewniam was, ze na miejscu, ci którzy byli najbardziej pijani poniosa konsekwencję.
- spokojnie panie Alaster – wtrącił leokles z nieznacznym uśmieszkiem na twarzy – akurat się dobrze składa bo my do pana z calkiem ciekawą propozycją.
- dokładnie – dodal szpieg, widząc ze jego kompan już skończył – nasza propozycja w tej sytuacji może być dla pana zbawienna.
Alaster spojrzal na niego pytajaco, po czym nakazał im poczekac i sam znikną w drzwiach. Po chwili wylonił się z nich ponownie, i bez slowa wyszedl zamykajac za soba drzwi. Cała trojka ruszyła bez celu wzdłóz muru, a leokles i szpieg przedstawili mu w miedzy czasie całą sytuacje.
- Ale panowie jeszcze nie wiedza ile jest tam osob, w tej grupie tego zloczyncy Aulocka – alaster jednak nie dokońca był pewien i nie dokońca miał ochote ryzykowania zdrowia swoich ludzi dla całej sytuacji. Oczywiście z drugiej strony ujecie Kuntza Aulocka było by czynem który być może dalo by mu awans, a już dawno zamknelo oczy jego dowodcow na jedno dniowe spóźnienie.
- co do tego ze jest ich czwórka – odpowiedał szpieg – jesteśmy pewni na dziewięćdziesiąt procent. Po za tym jak już wspomniałem zostal wyslany teraz zwiad, by to sprawdzić.
- A ile ludzi by was satysfakcjonowało?
- jak najwięcej, chodz biorac pod uwage że jest ich nie duzo, to wystarczy nam około dziesięciu, ale takich którzy nieco znaja się na swoim fachu.
Alaster poklepal się po łysinie. W glowie dalej biły się myśli i niepewność.
- A kiedy mieli bysmy wyruszyc?
- myśle ze zwiad wroci popołódniu, wiec pewnie ruszyli bysmy przed wieczorem, tak by zastac ich, gdy ci będą noclegować. Wtedy będzie jeszcze wieksza szansa że nikt nie zginie, a i będzie możliwość wyłapania ich wszystkich i nie dania zbiec nikomu.
- Zgoda! – wykrzykną Alaster – ale pod jednym warunkiem.
Obaj zamienili się w sluch.
- Tego Aulocka chce mieć żywego.
Leokles spojrzal na malcolma, czekajac na jego sprzeciw. Ale twarz szpiega była niezmienna, z zupelnym spokojem odpowiedział.
- Jak sobie zyczysz.
Leoklesa ciekawilo czy Malcolm kłamał, czy mówil prawdę o tym że będzie dązył do schwytania kuntza, a nie jego zabicia. Przeciez w czasie wedrowki stwierdził że chce się zemścić na jego osobie. A teraz z pelnym spokojem stwierdził że odda w rece konwojętow zywego Aulocka. Szybko jednak odpedzil te nieprowadzace do żadnego sensownego faktu myśli, ale wrocił do nich po chwili. Przeciez i tak ow Aulock po zlapaniu zostanie zapewne wbity na pal za swoje zbrodnie i to zapewne nawet bez żadnych sądow. W sumie śmierć to smierć, ale odebrać sobie przyjemnośc odebrania mu zycia z wlasnej reki. Tego nie pojmował. Albo ten Malcolm ma coś innego w zanadrzu, albo opowieść o szukaniu zemsty była tylko przykrywka, dla możliwosci wyruszenia z nim w drogę. Ale na razie nie odzywal się wogole. Nie wiedzial wszak do czego naprawdę zmierza jego „przypadkowy” kompan.
- Będziemy u ciebie popołudniu – dodał na odchodne szpieg i obaj puścili się waska uliczką w stronę głownej drogi. Alaster powedrował z powrotem do siebie.

c.d.n. wkrotce Smile

p.s. chyba tylko jeszcze ja udzielam sie na tym forum.
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Sro Maj 05, 2004 12:51 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ja tez Razz tak sie wciagam z twoje opowiesci radji, ze z wrazenia nie wiem co napisac Smile oby tak dalej Razz
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pią Maj 14, 2004 4:44 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Po powrocie szpieg raczej nie myslal o nastepnych ekskapadach, tylko powedrował na gore do swego pokoju, by tam w spokoju i na leząca uporac się z kacem. Leokles tymczasem powedrowal w ulice miasta, od samego początku nie mogl się doczekać by w samotności odwiedzic kilka tutejszych sklepow, chodz po prawdzie nie miał pojuecia co tam morze być. Mlodzik zreszta miał w sobie chęć poznawania nowych miejsc i zachwycania się nowymi kulturami otaczajacego go świata. I chodz jako najemnik miał duże pieniadze, to jednak nigdy nie zapuścił się by je poznawac. Być może było to związane z tym, ze nie miał z kim podrózować. A według niego podroze w samotności były bardzo, ale to bardzo nudne.
Do hotelu wrocil popołódniu, gdy stana w progu baru od razu dostrzegl postać szwagiereczka, przy jednym ze stołów. Czym predzej więc usiadl koło niego. Berseker popijal piwo i w zamyśleniu oglądal obraz, zawieszona na ścianie, tuz obok okna. Obraz przedstawiał mężczyzne stojącego na malej drewnianej łodzi. Scena rozgrywala się na spokojnym morzu, a w tle figurowal piekny zachód slońce, którego krwiste promienie roświetlały wodę. Wyglądalo to przepieknie, a sam obraz dosć ironicznie wyglądal obok gor, które można było dostrzec za szybą okna.
- I jak Szwagier – zagadną go młodzik, wyrywajac bersekera z zadumy – wiesz coś.
Szarus oprzytomnial zaraz i spojrzal na młodzika przecierajac szczypiace oczy.
- mam trochę wiadomości – odpowiedzial i ucichł jakby czekal na pytanie Leoklesa. Ale widząc ze ten milczy ciągną dalej, to co wiedział.
- Niestety, a może to dobrze, ale trafili na wasz ślad i kierowali się drogą tuz do twierdzy. Chodz nie wiadomo czy wiedzą ze jesteście wewnątrz. Z tego co słyszalem są jakieś dwie godziny drogi stąd i jeśli wiedza ze jesteście tutaj, zapewne będą chcieli mijać fort szeroko i wejsc prosto na dukt wychodzący do głownego traktu na Cheesworld.
- czyli, jeśli chcemy ich dostać, musimy czym predzej wyruszać.
- W sumie tak – odpowiedzial calkiem spokojnie – Jednak nie musisz się przejmowac ze ich zgubimy. Bo wcześniej nakazalem by częśc grupy wrociła i przekazala nam wszelkie dane, a druga część została i sledziła ich. Rozumiesz, więc teraz ich na pewno nie zgubimy.
- To i tak nie zmienia faktu, ze musimy wyruszac natychmiast.
- Co to to tak. Acha i jeszcze jeden problem, niestety nie będę w stanie wziąśc ani jednego bersekera, więc mam nadzieje z e zalatwiłes z tamtych kolesiem, wypożyczenie jego ludzi.
- Załatwiłem – odpowiedział i już chcial wstawać, ale berseker zatrzymal go chwytajac za rabek od kurtki.
- Poczekaj – powiedział, leokles usiadl ponownie – mam jeszcze coś co moglo by cię zainteresować. Dopiero teraz przypomnialem sobie, ze jest jeszcze coś, co nie zgadzalo się z opisem sytuacji podana przez twojego szpiega.
Leokles spojrzal na niego pytajaco.
- Bo w tej grupie nie jedzie pięc osob, tlyko sześć. Niewiele brakowalo a wzią był ich, za nie tych których wy szukacie. Dopiero po relacji jednego z moich ludzi, który zapewnil mi ze jeden z nich, jest z cała pewnoscia Kuntzem Aulockiem, byłem pewien ze to ta grupa. No ale to że jest ich sześciu kompletnie mnie zaskoczylo. I z tym co slyszalem od swoich ludzi to, to ze ów szosta osobą jest jakas kobieta, i to nie żadna wojowniczka czy jak to tam je nazwać. Była podobno nie uzbrojona, a i suknia raczej nie była przystosowana do podrózy, bardziej przypominala suknie balowa, która ktos u dołu zerwał, by ułatwić jej jazde konną.
- Nie wiesz jak ona wyglądała? – zapytal po chwili, a w glowie zaczely mu platac się mysli. Mogl jedynie się domyślac kto moglby być owa kobieta, ale tez z drugiej strony, mogla to być kazda inna kobieta. No ale jeśli takowa miała by jechać z wlasnej woli, to czemu w takim ubiorze... Karina?
Berseker pokiwal przecząco glową, w momencie gdy usłyszał pytanie i po chwili zwrócił się ponownie do młodzika, ściszajac glos do szeptu.
- Sluchaj Leo. Nie chce tu się w nic wtrącac, być może się myle. Ale czy jestes pewien tego Malcolma. Wiesz, być może to błachostka, bo mógł się pomylic, chodz z drugiej strony, nawet jeśli jest podwojnym agentem..., ale to on przeciez nadal nam ten plan. Cholrea nie wiem, być może się myle, przepraszam – strasznie się zmieszał, nie to ze nie ufal Malcolmowi, chodzilo raczej o brak zaufania do kogo kolwiek. Szwagier na ogół skupial wokół siebie, pewna wąska grupe osob w pełni zaufanych i naprawde wiele musialo minąć by ktos nowy, do tej grupy mógl się przyłączyc.
- I ja od początku nie mogę powiedziec z w pełni ufam, temu mojemu dziwnemu kompanowi. Ale, chodz probowalem odnaleźdz w nim chodz trochę falszu, nie udawalo mi się to przez cała droge. Ona albo jest faktycznie tym, za kogo ja go uważam, albo jest bardzo, ale to bardzo inteligentny.
- A ja ci mówie leo, ty uważaj na niego, a szczególnie teraz, gdy spotkamy się z tym Aulockiem. Myśle że teraz nastapi apogeum, jeśli nie wyda go to, znaczy że możesz być co do niego pewien, chyba ze jest jeszcze coś o czym nie wiem.
Młodzik wyprostowal się w krześle.
- Raczej nie.
- Ale po cholere była by ta cala maszkarada ze szpiega i innymi pierdołami. Jeśli miał by cie zabic, to zrobił by to w momencie gdy spotkaliscie się po raz pierwszy. Po co to wszystko było tak odwlekane, czy ty cos przedemną nie ukrywasz młody, bo cos mi się tu cholera nie kalkuluje. Teraz twierdzisz ze sam mu nie dokonca ufasz, ale przecie z nim podrózujesz i jak się zdziwileś jak ci wspomnialem o piątej osobie. Ty nie powiedziales mi wsztystkiego Leokles, dalej cos ukrywasz, a ja nie mam pojęcia dlaczego mamy zabić tamta grupe.
Mlodzik uśmiechna się kącikiem ust i odpowiedzial calkiem spokojnie, ale cały czas półszeptem.
- Masz rację, ze nie o wszystkim ci mówie, chodz cala ta tajmnica i tak wyda ci się błacha i smieszna i raczekj nie będzie w niej nic, owianego tajmniczościa, zresztą dla ciebie starego pryka było by śmieszne posłyszczec jakies glupoty związane z magią i innymi glupotami – Leokles tuszował prawde nie ze względu na to ze nie ufal besrekerowi, ale chcac jedynie uniknąć wspomnienia o tym, ze cala sprawa i tak wydaje się niedorzeczna, ale faktycznie, przynajmniej po częsci był winny swemu przyjacielowi chadz polowe tajemnicy.
W oka mgnieniu sięgna więc po miecz i polozyl go na stole, naprzeciw nich, prostopadle do wzroku.
- to jest cala przyczyna – wskazal ręka na katane – To jest własnie glupia przyczyna tego sporu. Chodz nie powiem ma on jeszcze nieco głebszy podkład, ale to nie ulega faktowi ze jak nie wiadomo o co chodzi, chodz o pieniądze i tu jest cały świat pochowany. Ten miecz jest wart tyle, dla tego Aulocka ze gotow jest mnie dla niego zabić. Bo ostatnio zauwazyłem ze kilka osob ma na niego chetke.
- No a ten Malcolm, skąd ta nieufnosc.
- Widzisz, jak już wspomnialem, zawsze gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniadze, chodz może nie takie jakie widzimy na ogół. Tylko zupełnie inne. Takie których wielkość jest dla nas niedostrzegalna.
Szwagier nie bardzo wiedzial do czego zmierzał leokles, co młodzik szybko dostrzegł, zapobiegajac nastepnemu jego pytaniu.
- Ide z tym mieczem do Cheesworldu, do pewnego człowieka, który może coś mi o nim opowiedziec. I chce mu zadać pytanie, dlaczego on jest taki wazny – Leo czuł ze rozplątuje mu się jezyk, wiec szybko się opamietał – nie odpowiem ci na to pytanie, co w nim jest, nie mam zielonego pojęcia. Ale by się o tym dowiedzieć musze pozbyc się Aulocka i chce byś mi w tym pomogł.
Szwagier wyprostował się w krzesle i spokojnie opadl na oparcie.
- Ni cholery, nic z tego nie mogę pojąć – odpowiedzial – Ale wierze że masz w tym swój cel, ze nie chcesz mi powiedzieć, co jest grane z ta twoja tajmnica, bo nie chce mi się wierzyć, ze mowisz mi cała prawde. Pomoge ci, bo jesteś moim przyjacielem, a swego czasu byłes mi druchem na polu bitwy, I już niejedno razem przezyliśmy. I dla tego ci pomoge, ale na tego swego towarzysza to ty uwazaj, z nim cos jest nie tak.
Mlodzik pokiwal głowa.
- Nie jestes glupi, to wiem, widać zes się domyślił ze nie mówię ci calej prawdy, ale wierz ze to sa wazniejsze jej szczególy, reszta jest cholernie absurdalna.
- Dobrze więc. Skończmy ten temat – powiedzial być może troche oschle, ale nie czul się jakoś pokrzywdzony, przez leoklesa – Być może kiedys dowiem się jego sedna. Ale teraz budz tego swojego kompana i wyruszamy, czas na nas.
-------------------------
Malcolm nie spal już, gdy leokles zapukal do jego drzwi. Odkrzykna tylko ze zaraz do nich dołaczy i niech poczekaja na niego przy wyjsciu. Obaj więc czym predzej wyszli na zewnatrz. Szpieg pojawił się po chwili. Cala trojka ruszyła do bram. Młodzik zagadna w czasie drogi bersekera, o Polkolordka, ten mu odpowiedział że jego odzial jeszcze nie wrocił. Leo bez zastanowienia tylko przytakna. Potem omawiali już tylko swoją akcje, na razie tylko powiezchownie, wiedzieli ze przyjdzie na to czas, gdy spotkaja się z Alasterem i jego ludzmi.
Spotkali się z nimi, po niespelna pół godzinie. Alaster już wybral ludzi, którzy mieli wziąśc udzial w akcji, było ich dziesięciu, tak jak radzil szpieg i byli oni podobno najwyzszej klasy, a przynajmniej najwyższej z mozliwie teraz dostepnej. Leokles dostrzegl wśród nich kusznika który tak celnie strzelal ostatniego razu przy ich pierwszym spotkaniu, pamietajac belt który tylko centymetry mina leb jego konia. Innych na pewno już wczesniej widzial, ale nie kazda twarz poznawał. Nie było wśród nich krzykliwej pani sierżant zwiadu która ladnie świecila nagimi cyckami przy spotkaniu w barakach. Młodzik uznal to za dobrze i źle, chodz bardziej dobrze bo raczej nie spodziewał się dostrzec owej pani jeszcze raz nago, w czasie akcji.
Tuż przed brama przyszlo im omówić plan dzialania. Wlasciwie to opieral on się jedynie na slowach jednego ze szpiegow,Merciana, który dołaczyl do nich tuz przed bramą. Omówił im on wszystko co widział, zaraz przed swoim odjazdem i dołączył się do nich jako przewodnik. Tak pietnastoosobowa grupa, po uwczesnym podjęciu ze stajni koni, ruszyla na akcje.
Prowadzil Mercian wraz z kilkoma konwojetami, którzy wypatrywali tych którzy pozostali, by przekazać im dalsze informacje odnosnie grupy Aulocka. Za nimi jechala reszta grupa, ustawiona w szyku raczej luźnym. Tak jak by nie spodziewali się zadnych ataków. Ani Malcolmowi, ani leoklesowi, ani tez Szwagiereczkowi ten stan nie przeszkadzal, wiec Alaster nie zmienial rozkazow i wszyscy jechali niczym na szkolny piknik.
Ostenton zniknelo im z pola widzenia.
- Ile osob miałeś okazje spotkać, kiedy ten czlowiek Aulocka cię zwerbował – zapytał Leokles, starając się ponownie zlowić chodzby cień kłamstwa który dalby mu odpowiedz na pytanie które dreczy go od momentu gdy go poznał. Czy jest on tym za kogo się uwaza?
- Co masz na myśli? – odpowiedzial pytanie, calkiem spokojnie.
- Chodzi mi o to, ile osób spotkales z tej grupy Aulocka, po uwczesnym dołączeniu do niej.
Malcolm zamyślil się,
- Rozumiem ! – odpowiedzial szybko, uprzedzajac ponowne pytanie mlodzika myslącego ze jego kompan ponownie nie zrozumiał sensu pytania.
- Było ich pięciu jak się nie myle – odparł po chwili – To znaczy czterech bezemnie naturalniue, ja byłem piąty.
- pamietasz ich imiona – wtrącił Szwagiereczek, jego niski bas calkiem ładnie zgral się z rzeniem konia jednego z konwojetow i odglosem sowy, gdzies z lasu.
- Oprucz Aulocka – Szpieg najwyraźniej znal ich imiona gdyż mówil szybko – był tam gość imieniem Valery, tego akurat znam najlepiej, po za tym jeszcze niejaki Haas i Herman, podobo dwaj bracia, chodz ja w to wątpie i ten Dieter, który mnie werbował.
- Widze że znasz ich imiona – Szwagier staral się wtrącic w gierke która Leokles prowadził już od dawna – ciekawy jestem czy przypadkiem nie zainteresuje cię fakt, ze ich jest pięćcioro.
- pięcioro – walna szpieg, zaraz gdy uslyszal slowa bersekera – o tym mi nie było wiadomo.
Albo ma umiejętnosci iście aktorskie w udawaniu kogoś innego, albo faktycznie zaskoczyl go ten fakt. Pomyślal Szwagier. Chodz z drugiej strony czemu miał by kłamac co do liczby osob, a szczególnie jeśli chodzi o jakąś kobiete, nawet gdyby ten szosty był beresekerm z Szarej Kompanii, to i tak nie robiło by to róznicy, gdyby naprzeciw miało stanąć pietnastu chlopa.
- Tak było ich pięćcioro i dziwie się ze ty o tym nie wiedziales – odpowiedział berseker nie bez ironii.
- Wybaczcie jeśli wprowadziłem was w bład – odpowiedzial calkiem spokojnie Malcolm, jaki romawaili o pogodzie i damskicgh dupach – ale nie byłem pewien ile osob miał wziąśc Aulock na te misje. Spotkalem się z nimi owszem, w kanjpie, takiej jednej mordowni we Fretown. Ale było ich pięciu, to znaczy ze mną było pięciu. To ze dołaczył do nich ktoś jeszcze, o tym nie miałem najmniejszego pojęcia.
- Nie to zebyśmy cię o cos podejrzewali – skłamał Leokles, widząc ze rozmowa zchodzodzi na niezbyt dobtry ton – pytamy tylko, bo nie wiemy kim jest ta osoba, która do nich dołacztyła. Być może móglbys sobie przypomnieć czy o czymś jeszcze nie wspominal ten Aulock, o kimś?
- Wiem ze mnie nie podejrzewacie – skłamal szpieg, udajac ze wierzy w to że to było tylko zwykle pytanie – a co do twojego pytania, to nie mogę na nie odpowiedziec. Ja po prostu nie miałem wtedy styczności z tym Aulockiem, anwet go na oczy nie widzialem.
- Powiedzialeś ze widzialeś – Szwagier brna jednak przed siebie, w chęci uzyskania chodzby dowodu na kłamstwo malcolma.
- nie powiedzialem tego – glos szpiega nawert na chwile nie podniusl się. Dalej mowil spokojnie i cicho, ze można by dojsć do wniosku ze z nich drwi – Spotkalem się z nimi wszystkimi i z tym Dieterm w knajpie. On nam omówil plan i nakazal jechac mi i temu Valeremu za tobą. Więcej nic nie wiem.
Szwagier zamilkl już teraz i uspokoil natlok mysli i nowych dowodow które iluzorycznie mogly by obciązyc szpiega.
- Sluchajcie panowie – powiedział Malcolm starajac się przezwycięzyć to trudne i cięzkie milczenie, które teraz zapadło – możecie mi nie ufać – tu gestem powstrzymal Leoklesa który chcial cos powiedzieć – możecie mi nie ufać – ciągną – nie znam was ani troche, wy nie znacie mnie, i nie mogę dac wam zadnego dowodu na to ze jestem tym kim jestem. Ale uweizcie wrescie ze jestem tu tylko przez wzglad na Aulocka, chce by skończył tam gdzie jego miejsce, czyli na szubienicy, albo na palu. Nie pytajcie o przyczyny, być może znajdzie się czas bym wam o nich opowiedział, ale nie teraz. Bo teraz chce dopaśc Aulocka. Chce go dorwać, rozumiemy się. Więc albo pojade dalej sam, a wy wracajcie sobie do Ostenton, albo pojedziemy wszyscy i dorwiemy skurwiela.
Nikt nie powiedział jużnic, a dziwnie krepujące milczenie przerwal widok jeźdzca wychylyajacy się zza okrytego lasem zakrętu. Konny na widok grupy pogalaopowal w ich kierunku.
- To mój szpieg – odpowiedzial Szwagier wpatrujac się w postać jeźdzca. Po czym cala trójka wysuneła się na przod kolumny, gdzie był już też i Alaster.
Popatrzyli jeszcze chwile jak koń którym jechal czlowiek Szwagiereczka zwinnie galopował, tak cicho ze można by pomyśleć ze rumak skrada się do nich. Nie minelo duzo czasu jak jeździec stal przed nimi. Był to maly chudy mężczyzna z ostrym wasem i krotkimi plowymi wlosami. Miał na sobie lekkie ubranie i wygladal bardziej na kogoś kto wybierał się do gospody, niż na zołnierza. Ale ubior jego był gdzieniegdzie przybrudzony co znaczylo ze raczej nie oszczedzal go, w czasie wykonywania roboty.
- Nareście jesteście – powiedział tak ze można by dostrzec w jego glose zniecierpliwnie – moi ludzie sa o mile stad i pilnuja tamtych.
- Zatrzymali się – zagadną Malcolm.
- Tak – odpowiedzial kierując na chwile wzrok na szpiega, potem wiódl oczami po calej czworce – Zatrzymali się jakąś godzine temu, na otwartym terenie tuz przy tym samotnym drzewie – spojrzal na Szwagiereczka, i gdy zobaczył że ten przytakuje ruchem glowy na znak że wie gdzie to jest, zaczął kontynuować – ten cały Aulock nie jest glupi, nie zdziwił bym się ze specjalnie obral takie miejsce, by nie dać się nagle zaskoczyc i w razie pościgu mieć otwarta droge ucieczki. Tu stepy ciągna się kilometrami.
- A ta dziewczyna? – zapytal Leokles z zainteresowaniem.
- Acha ta dziewczyna, to znaczy ze już wam powiedział mój czlowiek o niej – mlodzik przytakną – ona jakos do nich nie pasuje, raczej jestem pewien ze nie jest z nimi, na pewno nie pracuje dla nich. Raczej wyglądala mi na zakladniczke, niewiem, nie jestem pewien, nie mielismy okazji zbyt blisko podejść, a w momencie gdy się zatrzymali, byli zbyt daleko nas, by cos uslyszec. Nawet Less, mój człowiek, nie mógl nic odczytać z ruchu warg.
- Co ty na to leokles? – zapytał szwagier
- Nie wiem – odpowiedzial, po czym zwrocił wzrok w strone wywiadowcy – Będzie możliwośc zalatwić ich tak by jej nie stalo się nic?
Pytany usmiechna się drwiąco kącikiem ust.
- Z pozoru nie pilnuja jej zbyt mocno, ale tlyko z pozoru. Znam się na ludziach i wiem ze tamci to nie byle amatorzy, to zawodowcy i to nie ci z dolnej pólki. To czy uda nam się załatwić ich, bo w to mimo wszystko nie watpie, ale czy ona przezyje, to zalezy od niej, jeśli nie jest glupia, jeśli nie wpadnie w panike, to może przezyje.
Leokles przytakna.
- Znasz sytuacje Zimmer – zwrócił się do wywiadowcy po imieniu Szwagier – co wiec proponujesz?
- Zastanawialem się nad tym w drodze powrotnej i doszedlem do pewnych wniosków – widząc ze nikt nic nie mowi kontynuował – na początku planowalem by podzielić się na dwie grupy. Jedna która maiła by za zadanie ostrzelać ich z kusz, a druga w miedzy czasie ruszyła by do ataku. Ale jeśli ta dziewczyna ma przezyć to odpada, chyba ze macie w grupie jakies dobre oko.
- Mam takiego jednego u siebie – wtracił Alaster – z trzystu kroków trafia sarne z kuszy. Mozę się przydac, specjalnie go wzielem na taką ewentualnosc.
- Widac niezle oko – odpowiedział Zimmer – ale jeden to za malo, chodz z drugiej styrony, lepszy jeden niż zaden
Alaster przytakną z duma, że mógł wyróznić jednego ze swoich ludzi i przy okazji wtrącić się do rozmowy.
- masz coś jeszcze w zanadżu? – zagadną Szwagier ponownie.
- Myślalem jeszcze by podzielić się na dwie grupy i obejsc wroga z dwóch stron. Jedni by poszli prosto duktem, a drudzy ruszyli by ruszyli ze mna, przez las. Znam te drogi, więc prędko bym doszedl na miejsce. Ty byś Szwagiereczek poszedl z ta pierwsza grupą, bo znasz miejsce o którym ci wspomniałem – spojrzal na bersekera, ten ponownie przytakną że wie na pewno – Na początku jednak nie wiedzialem jaki znak dac, do wspolnego ataku, myślalem wlasnie o ostrzale z kusz, ale że tego nie można zrobić, wiec myślalem że na nic będzie ten plan. Ale z tym snajperem – spojrzal na Alastera dumnie pręzocego się w siodle – to ten plan nabiera sensu.
- Wiec co to za plan? – Szwagier zacząl się niecierpliwić przy dlugim wstepie Zimmera.
- czyli tak – Zimmer chcial postawić sprawe jasno – dwie grupy, jedna z tobą Szwagie, druga ze mną. Ja biore kusznika. Jedziecie i ukrywacie się w jakimś miejscu, aby takim byscie mogli swobodnie obserwować cale pole, ja pęwnie dojade później, bo mam dluższą drogę i nieco trudniejszą, nie wychylajcie się więc do momentu az dam znak.
- Strzal z kuszy – domyślił się Malcolm
- Tak, jeśli ten snajper jest taki dobry, jak o nim mowisz – spojrzal na Alastera, który przytakiwał – to będziemy mieli jednego z glowy, najlepiej żeby to był ten Aulock, bo wydaje mi się że jak go zalatwimy od razu, to reszta się posypie.
- I co po tym znaku? – zapytał Szwagier
- Atakujemy razem konno, musimy wykonac szarze i starać się dopaść wszystkich. Niech nikt nie ogląda się na nikogo tylo szarżuje przed siebie, rozumiemy się. Zaskoczenie.
- A jeśli nie dadza się zaskoczyc? – Zapytal Malcolm, który nie \bardzo podzielał entuzjazm innych, odnosnie tego niepewnego planu
- Improwizujemy – Zimmer uśmiechna się krzywo
Malcolm parskna, ale nie powiedzial już nic.
- jeżeli nikt nie ejst przeciwnko, to zabierajmy się do roboty – zakończył Szwagiereczek spoglądajac na grupe, za swoimi plecami – berseker zwrócił się do konwojęta – podziel grupe tak, by do mnie trafili najslabsi. Wydziel pieciu, ty Leokles i ty Malcom jedziecie ze mną – dodał, zwracjac się do nich.
Leokles przytakna, Maslcolm nie drgną nawet, bo i po co, nie miał nic do sprzeciwu.
Alaster szybko podzielił konnych. Sam dołaczyl do Zimmera. Po chwili na dukcie stały dwie osmioosobowe grupy.
- Sluchaj Szwagier, do tego miejsca jest mila, wiec nie oszczędzajcie koni, tylko galopujcie do tego miejsca, gdy zostanie już nieduzo zwolnijcie.
- Nie martw się o mnie?
Zimmer uśmeichna się kacikiem ust.
- Nie martwie się, ale wiedz ze nie atakujemy byle durnia, ten Aulock to neglupi koleś.
- Spokojnie i powodzenia zycze – dodal na koniec i obrucil konia.
- I nawzajem – odkrzykna Zimmer, Besreker podniusl reke na dowod że slyszal.
Zimmer jeszcze popatrzyl jak pierwsza grupa coraz bardziej maleje mu w oczach.
- Ruszamy panowie – obrucil konia do reszty – my mamy dluzszy odcinek.
------------------------------
Grupa szwagiereczka na miejsce dotarla niespełna dziesięć minut później. Tak jak sugerował Zimmer, początkowo jechali galopem, ale później zwolnili, a tuz przed samym omawianym wcześniej miejscem do przodu puscil się sam szpieg i mlodzik, którzy mieli za zadanie ocenić sytuację. I tak jak mówił Zimmer, faktycznie polane zajmowała grupa pięciu konii i tylez samo jeźdzcow, wśród których, w co obaj nie watpili była dziewczyna, ubrana tak jak ją opisywal Zimmer. Jednak ziemie już zakrywał półmrok i odleglosc była za duża, by móc dostrzec czy ta kobiety, była faktycznie Kariną. Gdy doszli do wniosku, ze już nic więcej nie dane im było dostrzec obaj powrocili do reszty.
Gdy wrocili, spostrzegli ze grupa powiekszyła się o dwoch nastepnych konnych. Byli to ludzie Zimmera, którzy zostali, by pilnowac grupy Aulocka.
- Nie ruszaja się wogole z miejsca, jak by byli pewni ze nikt ich tutaj nie dostanie – powiedzial pierwszy z nich, mężczyzna w srednim wieku, gładko ogolony, z blond włosami. Ubrany był bardzo podbonie jak Zimmer. Nazywal się Suarez.
Drugi męzczyzna był dużo młodszy i był ubrany calkowicie na czarno. Zza ramienia wystawala mu rękojeść szabli, o szerokiej klindze. Takie szable uzywali tlyko i wyłacznie ludzie pustyni, którzy mieli brązowy odcien skury. Młodzik przed nimi miał biała skure, więc nie mógł być jednym z nich. Musiał te szable kupić, albo ukraść. „Mlodzszy” mal na imie Dover i nie odzywal się wogole, jak by był tylko na rozkazy.
- A ta dziewczyna – zagadna szwagiereczek Leoklesa, zaraz po ich powrocie – jesteś pewien ze to ta Karina?
Mlodzik pokiwal przeczaco glowa.
- Nie dobrze.
- nie ma czasu panowie – wtrącił Suarez, nie majuac nawet ochoty dociekać kim jest karina – Zaprowadzimy was do miejsca gdzie razem z Doverem stacjonowaliśmy.
Przytakneli w ciszy.
Ruszyli w las, waską drużka, ale na tyle szeroko ze konie nie robiły wyrzutów, i szly w ciszy, jakby specjalnie do wedrowek leśnych były tresowane. Zreszta konni starali się cicho usuwac wszelkie przeszkody. Miejsce o którym była mowa nie znajdowalo się za daleko, jakieś dwiescie kroków gęstwinami, których przejście zajelo im nie więcej jak dwie, trzy minuty.
- tutaj możecie zostawić konie – szepna Suarez do Bersekera, wskazując maly skrawek ziemii miedzy drzewami, wolny od wszelkich krzewów.
- Nie – odpowiedzial Szwagiereczek – nie ma sensu by wszyscy szli do miejsca obserwacyjnego. Daleko to jest?
- Zaraz tutaj – odpowiedział Suarez, wskazując miejsce za krzewami, kilka metrow przed nimi – z tego miejsca świetnie widać cała polanę.
Szwagiereczek pokiwał glowa, na znak ze widzi to miejsce.
- Ja tu zostane razem z grupa – powiedział – a ty Suarez idz z leoklesem i Malcolmem – tu wskazal ich wskazał – do miejsca obserwacyjnego, gdy tylko zobaczycie znak wracajcie.
Suarez przytakną.
- Nie będzie problemu by konno wyjechać z tej knieji – ponownie rzekł do Suareza berseker.
- Nie – odpowiedział tamten – tutaj nie jest az tak gęsto, jak w innych miejscach. Nie będzie żadnego problemu.
Podjechali w miejsce które wskazal im Suarez i tak jak proponował Swagiereczek, tylko ta trójka udala się w miejsce obserwacyjne, reszta zostala przy koniach. Do miejsca obserwacyjne było ledwie kilka metrow i tu dopiero dostrzegli skąd te ubrudzone ubrania które mieli inni wywiadowcy. Ziemia pod nimi była podmokła a czarny piach zmienił się w bloto, a kilka krotnie musieli do owego miejsca przechozić na czworaka, taplając się w tej papce kolanami i łokciami. Pare metrow od nich po prawej był maly odcinek prawie że pustego terenu. Jakby ktos odcia kawalek lasu nożem. Nie było to duże ledwie kilka metrow szerokości, ale było wprost stworzone dla konni. Tedy zapewne mieli przejechać, gdy akcja miala by się zacząć. Zrobili jeszcze kilka krokow, schyleni pod gałeziami krzaków, młodzik klna pod nosem wpadajac w wilgotna ziemie reka. Ale szedł dalej, po chwili byli na miejscu.
Kryjówka była już chyba przez nich przygotowana, gdyz gałęzie były jakby odepchniete na wszystkie strony tworzac nawet naturalne siedzenia, które zapewne zrobili sami wywiadowcy by nie musieć ciąghle kleczec w blotnistej ziemi. Krzaki kryjące ich przed polaną były dosyć geste i na pierwszy rzut oka, leokles i Malcolm nie mieli pojecia jak z tej pozycji można by ogarnac całe pole. Ale potem Suarez pokazał im gdzie miają usiąśc i gdzie patrzeć, by widzieć wszystko. I faktycznie za jego radami dostrzegali już całą dość zreszta duza polane i ludzi których szukali.
- Na razie się nie ruszają – powiedział Suarez siadając na jednym ze zrobionych zapewnie przez siebie, albo jednego z kompanow miejsc – Jakby nie spodziewali się niczego.
Leokles nie sluchal tylko przyglądal się polanie. Na ktorej pod wielkim debęm, wokół ogniska siedzialo pięc postaci. Mimo że było jeszcze dość jasno, by dostrzegac je dosc dobrze. Jedna miejsce to było zbyt odlegle. Postacie, jak mu się wydawalo z tego miejsca wogole do siebie nie mówiły, albo zamieniały lakoniczne stwierdzenia. Chodz zauwazył po chwli ze jedna z nich, zaczeła dobitnie gestykulować. Dostrzegał również dziewczyne i był prawie pewien ze to Karina, ale nic nie mowił, zagadna tylko Malcolma o tego Aulocka, który strasznie go zaciekawił, gdy tak o nim ciągle mówili.
- Który to Aulock?
Szpieg podszedl do miejsca gdzie wygladal młodzik i zerkna na pole.
- Ten – wskazal palcem, chodz Leokles mógl by przysiąśc ze z tej pozycji nie było by możliwe dojrzeć jakich kolwiek twarzy.
- Skąd to wiesz, widzisz stąd?
- Spójrz na jego kurtke gdy się odwróci. Ma na niej cztery cwieki ustawione w krzyż. Cwieki te dodatko połaczone sa waska linią na kurtce, które faktycznie tworza krzyż, no ale tego już nie dostrzeżesz.
- Krzyz mistrza? – zaciekawil się Suarez
Malcolm Gilespie skina glowa, na znak ze „tak”
Leokles jeszcze raz wyjrzal na polanę i faktyczne dostrzegł ćwieki na kurtce mężczyzny błyskajace co chwila w świetle ogniska. Po czym spowrotem zwrócił się do reszty z zapytaniem:
- O co chodz z tym mistrzem?
- To stary zakon – odpowiedział z miejsca Malcolm – Zakon mistrzow mieczowych. Wslawił się wielokrotnym nawolywaniom do krucjat przeciw Siencie. Glosil wszem i wobec ze tepi herezje, a jego ludzie żyja w ubustwie by chwalic jedynego Go boga.
- Ludzie im ufali – wtracił Suarez – dopuki nie zauwazyli prawdy.
- Okazalo się że zakon zrobił calkiem niezły majątek na tych wyprawach, mimo ze nieudanych – ciagną Malcolm – Nawoływali oni do ludzi by ci składali datki na te ich przedsięwzięcia. A oni się na tym bogacili. Gdy jakieś trzysta lat temu Armia Golandi wkroczyła siła do stolicy Zakonu, dostrzegli tam nieprzeciętny przepych i bogactwo zamków i domów. Mimo ze z zewnatrz wyglądaly naprawde tragicznie.
- O tym slyszalem – odpowiedzial Leokles – slyszalem tez że w tym mieście szkolili się najlepszy szermierze.
- Dobrze slyszaleś – Suarez poprawił się na siedzeniu – byli tam najlepsi.
Malcolm jeszcze raz rzucił okiem na grupę. Wlaśnie ktoś wstał i rozejrzal się wokół. Po czym odszedl pare metrow od ogniska i jak się wydawalo szpiegowi zaczął szcać.
- Ale ten zakon podobno już nie istnieje – powiedział nie spuszczajac wzroku z ludzi Kuntza Aulocka
- tak – odpowiedział Suarez – dlatego pewnie od tak sobie ten krzyz na kurtce wyrył.
- Być może. A może uważa się za spadkobierce zwyczajówe zakonu – dodał szpieg i zamilkł. Spojrzal na prawo, gdzie była droga, a za droga las. Dostrzegl tam jakis ruch chodz nie mógl przysiąść że wywolany on mogl być ludzmi z drugiej grupy.
- Chyba cos widze – powiedział do Suareza.
Wywiadowca wychylil się i spojrzal w kierunku na który wskazywał Malcolm.
- Powinni już być, jeśli prowadzi ich Zimmer - odpowiedział
Teraz już nie spuszczali wzroku z pola. Jedynie Leokles siedzial z tyłu i nasłuchiwal wszystkiego co mówia na temat sytuacji na nim. Ale na razie była cisza. Wiaterek lekko podmuchiwał i drzewa nad nimi szumialy. Starali się nie zwracać na nie najmniejszej uwagi, rtylko nasłuchiwac wszystkiego co było by czyms nowym. Wiedzeli ze nie dostrzegą bełtu, ale mogli go uslyszeć, gdyż wydawal od charakterystyczny dla siebie cienki dźwięk, w czasie lotu. Nie było by to konieczne gdyby snajper trafil w jakikolwiek cel zywy, ale tego nie mogli być pewni. Mogli tez czekac az druga grupa wyskoczy z lasu i pogalopuje, ale tutaj liczyc się mogly sekundy, a musieli pamietac że przed nimi było jeszcze kilka metrow gaszczu, nim dotarli by do koni i reszty druzyny. Nie bali się bynajmniej o pokonanie przeciwnika, tyle bardziej o to by nikt z nich nie zdołał ucieć.
I nagle bełt świsna gdzies niedaleko i jeden z ludzi przy ognisku który akurat wstal zakrecxil się niczym baletnica i upadl pokrzykując. Echo jeszcze spotegowało jego pisniecie, które odruchowo wydalo się z jego ust. Cala grupa skoczyła na równe nogi i chwyciła miecze. Zaczeli jak głupi rozglądac się po polu, okazalo się bowiem ze tym który dostal był sam Aulock, wszyscy wiec zgłupieli, ale tylko na chwile.
- Zaczyna się! – krzykna malcolm w momencie gdy dostrzegł padajacego Aulocka. Wszyscy bez zastanowienia ruczili się w gaszcz i nie zwracajac uwagi na krzewy które jak bicz smagały ich po twarzach, brneli w kierunku reszty grupy i swoich koni
Na polu tym czasem już się robił pozorny porządek. Dieter starał się opanować sytuację i znaleźdz wzrokiem dziewczyne który na kolanach doszła do drzewa i skuliła się przy nim. Gdy ją znalazl i doszedl do wniosku że nie ucieka, ani nie ma zamiaru uciekac. Nakazal reszcie grupy przykucnąć do ziemii. Lecz w tej chwili z gąszczu za droga wyskoczylo osmiu konnych z drugiej grupy, na czele których galopował Alaster wymachując cyrkowo mieczem i starajacego się swymi kuglarskimi umiejętnościami bojowo nastawić swoich ludzi. Ci jednak nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.
W tym momencie wśród ludzi Aulocka ponownie zrobiło się zamieszanie. Haas i Herman dwoma dlugimi krokami doszli do koni i skoczyli na nie. Jedynie Dieter i Valery trzymali miecze jakby w zaciekawnieniu co będzie dalej. Chodz Dioeter na pewno nie chcial odstapic dziewczyny i Aulocka totez staną nad jęczacym i rannym kompanem. Dziewczyna tymczasem teraz już prawie leżala na ziemii, opierajac o drzewo jedynie glowę. Jej cale cialo sparaliżowal strach. Podobnie czul się niepzezwyczajony do bojów Walery, który niczym drewniana kukla stal nieruchomo obracajac tylko co chwile głowe to na jadacych to na Dietera. Dwaj bracia którzy już dosiedli koni pogalopowalu już w strone pól, gdzie mysleli ze będą bezpieczni. Ale niewiedzieli ze w tamtym kierunku jest pierwsza grupa.
I tej wlasnie chwili, gdy bracia byli niedaleko z lasu wyskoczyli konni z pierwszej grupy, tez było ich osmiu. Gdyz dwoch wywiadowców nie miało najmniejszej ochoty brac udzialu w starciu, a ze nie byli potrzebni, to mogli sobie na to pozwolić. Na widok pierwszej grupy, gdzie przodowali Malcolm i Szwagiereczek, bracia wstrzymali konie, wierzchowiec Hermana staną deba, zwalacjąc jeźdzca, Haas był w tej sztuce lepszy i pewnie najpierw znacznie zwolnil tepo galopu, a potem sprawnie obrucił go i pognal w prawo, wzdół lasu, nie zwracajac najmniejszej uwagi na leżacego brata. Leokles wraz z dwoma jeźdzcami pognali za nim, reszta konny niemal wpadlo na Hermana. Który już z wolna wstawal, jednak cios głowicą miecza Malcolma na powrót go powalil. Sam szpieg xz wprawa zeskoczyl jeszcze w pół galopwie z wierzchowca i ruszył w stronę Hermana.
Na polu pod debem tymczasem druga grupa już dopadała pozostalych. Alaster i Zimmer gladko zjechali z siodel i wpadli na Valerego, który otumaniony zdołał jeszcze odbić dwa uderzenia, ale trzeciego już nie. Klinga miecza Alastera zjechała po calym torsie, od szyja, naprawym ramieniem, az pod lewe ramie. Valery zdoła jedynie pisnąć z bólu, po czym wylożyl się na ziemii.
Dieter o wiele lepiej poczynal sobie w sztuce fechtunku, ciął nadjezdzajacego konia, który upadł z hukiem na ziemie tuz obok niego zwalajac tym samym jeźdzca. Dieter nagle wpadl w morderczy szal, coś czego nie można się by było po nim spodziewać. Wiedział ze zginie, kazda cząstka jego ciala jakby mu o tym ciągle powtarzala, jednak również każda z tych cząstek mówiła mu że musi walczyć, że nie może umrzeć jeśli kogoś z napastników nie powali. Doskoczyl wiec do leżacego przeciwnika gotow przybić go do ziemii. Ofiara zwijala się starajac wstać i uchronić się przd morderczym cięciem. Szybko wiodla oczami po polu, szukajac miecza który w trakcie upadku wypadl jej z reki, a którym jeszcze kilka chwil wcześniej wymachiwał. Jednak Dieter był już przy nim, twarz jego ukazala nieodprata rzadze zabijania. Ale gdy już ostrze mialo spaść, nagle, jakby duch za plecami Dietera pojawił się konny, ciął on mieczem w pół galopwie Dietera przez plecy. Prawa reka Aulocka nawet nie pisnela, tylko opuściła miecz wprost na swoja niedoszla ofiare i upadla tuz obok. Leżący odetchna z ulga.
Pod lasem Herman powoli wstawał, chodz był jeszcze otumaniony po uderzeniu Malcolma, obejrzal się wokół, świat mu jeszcze wirowal wokół, ale powoli kontury zaczeły na powrot stawac się widoczne. Nad nim stał szpieg z obnazonym mieczem, którego ostrze przylgnelo teraz do jego szyji. Wokół było jeszcze czterech pozostalych jęźdzców, ale na nich nie zwracal najmniejzej uwagi, o wiele bardziej od nich interesowalo go ostrze przy jego szyji i postać która je trzymala.
- Chcesz tutaj zginąć czy będziesz grzeczny – zagadna z nieukrywaną ironia w glosie – bo sprawe jeśli chcesz mogę skończyć od reki, z iście hirurgiczna precyzją – nie kończył cynizować Malcolm.
- Zdracja od stu kurew – Herman widząc ze nie ma szans na dluzsze zycie nie omieszkal się zalzyć z Malcolma.
Szpieg tylko uśmiechna się drwiąca, szczerzac niemal wszystkie żeby. Po chwili jego twarz nieco zpochmurniala, a jego reku podniosla miecz ku gorze i obrucila go glowica do glowy Hermana. I nagle spadla z cała siła. Hermanowi znów zawirowal świat, a potem zrobiło się w oczach ciemno. Zemdlał.
- Zabierzcie to ścierwo – powiedział do ludzi wokół - Jutro podynda przed murami Ostenton.
Haas mógl się tylko domyślac, ze jest teraz jedynym zywym, albo wolnym czlowiekiem z grupy Aulocka. Nie miał tez ochoty ulatwiać pracy, tym którzy chca go zapewne zabić. Galopowal więc z werwa, nie dajac ani na chwile odetchnąc swojemu wierzchowcowi. Również goniący go Leokles wraz z dwoma innymi żołnierzami, nie oszczedzali koni.
Haas miną caly las i wyjechał na duża łake, która ciągnela się az po horyzont. Nie było to najlepsze miejsce, bo był widoczny jak na patelni, ale miał pewnośc ze tutaj nie natrafi przypadkiem na żaden ślepy załułek. Goniący kombinowali jak tu zlapać go. To roździelali się to, znowu zbierali w kupe, starajac się oskrzydlic go, albo zajechać mu droge. Haas był jednak dosc dobrym i sprytnym jeźdzcem. Zapewne nie pierwszy raz miał za sobą plecy. Wiedzal dokładnie jak się zachowywac, na rozmaite taktyki goniących. To kręcil slalomy, to zwalnial by ponownie przyspieszyć. Staral się również nie zameczyc konia, gdyz to rownalo by się z porazką, ale wiedzial że i konie goniących nie sa niezmordowane i tez się męczą.
Jednak koń Haasa nie był już pierwszej młodosci i chodz był bardzo szybki, to jednak jego płuca nie były tak wydajne jak płuca wierzchowcow goniących. Szybkjo w glowie przekalkulowal cała sprawe i doszedl do wniosku ze najlepszym planem, zwazywszy że już dośc daleko odjechali od reszty napastników, zwolnić i zmierzyc się z goniąca trójką. Po chwili wiec zwolnij wierzchowca i obrucił do goniacych. Leokles podniusl zgietą w lokciu reke, zatrzymując tym gestem pozostała trójkę.
Stali teraz naprzeciw siebie w odleglosci nie wiekszej jak dwadzieścia metrów.
- Dwa wyjscia! – krzykną do niego Leokels – idziesz znami zywy, albo zostawiamy cie tu martwego.
Haas uśmiechna się głośno i drwiąco, niemal wymuszonym śmiechem, takim który ma na celu sprowokowanie czegoś, albo wysmianie groźby.
- ja biore trzecie – odpowiedział cięzkim basowym glosem – a to wy lepiej się zastanowcie czy nielepiej będzie odstapic, by ocalic życie. Nie mam ochoty dziś nikogo zabijać więc daje wam wybor – powiedzal to calkiem spokojnie i glośno, dokładnie podkreslajac slowo wybor, jakby chcial tym samym pokazac swoją wyzszosc nad nimi.
- Widze ze nie przyjmiesz mojej propozycji. Dobrze wiec, czyli nie masz ochoty już dluzej żyć. To nawet mi się podoba, bo ja w przeciwenstwie do ciebie mam ochote dziś kogoś zabić – leokels ze spokojem sięgna po miecz, to samo zrobił Haas. Zrobili to rownocześnie, i wyglądalo to dla postronnych obserwatorow, którymi byli dwa żołnierze, jakby typ na przeciwko był lustrzanym odbiciem Leoklesa.
Zołnierze również gotowi byli do walki, ale leokles powstrzymal ich.
- Sam go zalatwie – powiedział do nich cicho – jeśli zgine robcie co uważacie za słuszne – dodał, kierując wzrok w strone swego przeciwnika.
Gdy staneli naprzeci siebie o dlugosc piki, Haas spojrzal prosto w oczy Leoklesa i wyszczerzył żeby w drwiącym uśmiechu.
- A wiec chcecie umierać po kolei – powiedział swoim charakterystycznym niskim basem.
Leokles nie miał najmniejszej ochoty uciekac od gierki slownej. Rozjerzal się wokół, nie spuszczajac jednak wzroku ze swego przeciwnika. Na niebie pojawiły się chmury, a wiatr ją dąc jeszcze silnie, roziwewajac wlosy obydwu walczących. Chmury przybralo czarny kolor, to znak ze zblizala się ulewa. I nagle zrobiło się cicho, jakby ktos wyłaczył glos. Jaklby cala natura stala się widzem tegoz przedstawienia i niczym w teatrze umilkła by dac grac jego aktorom.
- To piekny dzień na śmieć – zaironizował młodzik.
Twarz Haasa jakby troche spowazniala, już zgina ten drwiący uśmieszek, a na nim pojawil się grymas poddenerwowania. Ale to nie były nerwy, to był znak, który pojawiaj się na jego twarzy, przed każdym przeciwnikiem.
Skoczyli ku sobie, w ataku, ale atak Haasa był szybszy i to młodzik musial parować pierwszy cios. Drugi i trzeci również pewnie sparowal na ostrze, a czwartego unikna gladko, odskakuja w prawo. Haas ciągle ponawial ataki, ale które albo ladowaly na klindze Leoklesa, albo ciely powietrze. Co chwila tylko młodzik kontrował, by nie dać czuc się bezkarnie swemu przeciwnikowi. Jednak walka wyglądala tak jak gdyby Leokels bawił się ze swoim przeciwnikiem, jakby umyślnie unikal jedynie ciosow by dać zabawe, tej przypadkowej widowni, która dzisiaj zasiadla wokół.
Walka na chwile z pauzowala, a dwaj przeciwnicy odeszli na bezpieczna odleglosc od siebie. Ale tym razem twarz tylko jednego z nich wyrazala spokój. Był nim leokles, który chodz bardzo skoncentrowany, to jednak spokojnie patrzył na swego przecinika. Haas tymczasem czarna skurzaną rekawica z obciętymi palcai, która miał zalozona na dloni ścieral pot ze swojej twarzy. A twarz jego wyrażala przerazenie, mimo ze Haas staral się jak najbardziej je ukryć.
- Ponawiam propozycję! – powiedzial spokojnie Leokles.
Haas nie odpowiedzial tylko rzucił się na niego. Leokles z najwiekszym spokojem unikna ciecia i zakończyl zabawe szybkim ciosem, który rozciął Haasowi skrok i policzek. Padl martwy, nie wydajac przy tym najmniejszego odglosu. Walka, a raczej widowsiko jednego czlowieka zakończyła się.

c.d.n.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sob Maj 22, 2004 8:52 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dopiero teraz leokles przypomnial sobie o dziewczynie, która teraz albo była bezpieczna wsród reszty jego zwycięskich kompanów, albo niezyla. Niewiezyl że starcie moglo by się zakończyć na niekorzyśc jego i jego ludzi. Wcześniej w czasie pościgu i walki zupełnie o niej zapomniał. Jakby ktos wyciął mu tę częśc mózgu która była odpowiedzalna za myśli o niej i jakby teraz, gdy już nieśpiesząc się wracali do reszty, przyczepił na powrót do reszty zywego ciała.
Na polu niedawnej walki ponownie zapanowała cisza, taka sama jak przed calym starciem. Z ta róznica że teraz liczba osob nań zwiększyła się znacznie. Częśc z jego ludzi stala przy samotnym drzewie, gdzie wcześniej urzedowala grupa Aulocka, sam Aulock zaś, był skuty i wleczony przez dwoch ludzi w kierunki jednego z koni, na który miał zostać wrzucony i eskortowany do Ostenton. Mlodzik dojrzal kawalek beltu nad jego prawa piersia. Sam Aulock był raczej jeszcze zamroczony, a nogi z tego co widzial nie były mu posluszne. Dziwil go fakt, ze taki zabijaka jak on mógl zemdleć od rany po bełcie.
Wśród tlumu dostrzegl w następnym momencie Malcolma idacego szybki krokie,m ku niemu. Zsiadl wiec z konia i ruszyl ku niemu. Był już sam gdyz pozostala dwojka została wezwana do pomocy przy skuwaniu Hermana, który zdązył otrzasnąć się od uderzenia, zadanego mu przez szpiega.
- Dziewczyna! – powiedzial glośniej, jeszcze w momencie gdy byli od siebie w odleglosci jakiś sześciu, siedmiu metrow – żyje?
Malcolm pokiwal glowa i pociągna go ku spotkaniu
Obeszli grupe zolnierzy stojących tuz obok nich i doszli do samotnego drzewa. Od razu ja poznał, blond wlosy bezwladnie opadajace na ramiona, mały z lekka zadarty nosek i jej piekne usta. Stała teraz samotnie przez nikogo nie zaczepiana, była jeszcze w przestrachu, o czy świadczyl cięzki oddech. Miala na sobie czarna suknie, tak jak powiedzial wywiadowca, była zerwana u dołu. Tak ze odsłaniala jej nogi, az do kolana, a z lewej strony prawie az po gorną częśc ud. Stała tam z rekami skrzyżowanymi na piersiach i trzęsla si z zimna, przebierajac oczami po calym polu i po wszystkich obecnych. Dopiero po chwili dostrzegła Leoklesa idacego szybkim krokiem w jej strone. W sobie, nieznacznie zaskoczyła się tym widokiem, ale tylko nieznacznie bo mogla się spodziewac jegpo osoby w tym miejscu. Poczula w sobie wielką euforie, gdy tak szedl w jej kierunku z tym swoim nie zaladnym uśmiechem, ale za te malutkie niedociągniecia w jego urodzie wlaśnie jej się podobał. Sama się usmiechnela, na pewno ładniej chodz zimno nie dalo pelnego efektu jej wspanialego szerokiego uśmiechu.
- Witaj Karino – powiedzial cicho stajac z nią twarza w twarz.
Nie odpowiedziala, tylko usmeichneła się jeszcze szerzej i rzuciła mu się w ramiona. Mlodzik spodziewal się raczej dostrzec w niej chodz cien przestrachu, przestrachu który winien ją najść w czasie pobytu jako wiezień w rekach Kuntza Aulocka. Nie zauważył go, ten uścisk nie był niczym innym jak tylko pieknem jego osoby. Nie cieszyła się z uwolnienia, tylko z tego ze widzi przed soba osobe, ktorej tak wiele potrafiła oddac w czasie tego ostatniego czasu pobytu we Fretown. I te wszystkie niedogodności podroży, ta ciągla niepewnosc co do swych oprawcow nagle umkneły. Ba, nawet cieszyła się z tego porwania, bo teraz po tym wszystkim mogla zobaczyć na powrot osobe, o ktorej z całym szacunkiem mogla powiedzieć, ze się zakochała. Dla niej to była miłośc, poetyczna miłosc od pierwszego wejrzenia.
Gdy wracali prawie się do siebie nie odzywali, czasem tylko zamienili kilka zdań na tematy zupelnie poboczne, od tych które dąrzyly by do opowiadania ostatnich dni. Leokles nie miał ochoty męczyć jej i nie chcial by ta zmuszona była do przypominania sobie porwania. Patrzyli tylko na siebie dosc często i uśmeichali się, jechali w środku konwoju w otoczonie wielu jeźdzców, ale wydawalo im się ze jada samotnie. W owiele mniejszej euforii mogl być Kuntz Aulock, który chodz blady jak sciana, był już calkiem tomny. I związany w eskorcie cztereche jeźdzców, jechał niemal na czele grupy. Na końcu za to jechal, jego były druch Herman, w podobnej eskorcie. Na czele podrozowali Malcolm, Alaster i szwagiereczek, wyraźnie zajęci rozmową.
- Patrz! – powiedział Malcolm do Szwagiereczka, wskazujac na wpatrzona w siebie pare.
- Miłosć – zaironizowal lekko Szwagiereczek.
Alaster tymczasem bardziej zajęty był w myślach sprawa Aulocka i tego czy przypadkiem Szwagiereczek i reszta jego ludzi nie mieli by ochoty zmienic zdania na jego temat.
- Po wszystkim - wtracił – nad ranem już się pozbedziecie tego złoczyncy – staral się subtelnie zapoczatkowac nowy temat.
- Wedle umowy – tu berseker rozwiał wszelkie jego wątpliwości – Pan szanowny Kuntz Aulock przechodz teraz w pańskie rece panie Alaster – nie mógł się powstrzymac przed uzywaniem ładnych słów, tak był zadowolony że misja potoczyła się wedle planu i ze nie zgina nikt, a nawet nie było rannych. To była naprawde piekna akcja.
- Dosc łatwo nam poszlo – jakby odczytal myśli bersekera Malcolm – az za latwo, zawsze byłem zdania, ze jeśli cos przychodzi bez trudu, dopiero później zaczynaja się z tym problemy.
- I ja to zauważyłem – dodał szwagier.
Alaster tymczasem uśmeichna się kacikiem ust.
- Nie wierze w takie przepowiednie – powiedzial calkiem spokojnie, zupelnie nie przejmując się slowami swoich rozmówcow – ja zawsze mówiłem, ze jeśli cos zaczyna iśc latwo to będzie tak szlo do końca. I zawsze sa rzeczy przez które przechodzi się cięzko, jakby ciągle brodząc w bagnie.
- Oczywiście nie chce straszyć – wyjasnił szybko szpieg – tylko wiem z doswiadczenia ze zwycięstwa odniesione w pocie czoła, smakują lepiej , niż te odniesione calkiem latwo.
- Być może, ale szczerze mowiąc teraz jestem bardzo zadowolony. Poza tym zdobęde calkiem niezle pieniadze i pozycje co mnie jeszcze bardziej cieszy.
- To i prawda – szpieg chcial jeszcze wspomnieć że do jego twierdzy droga jeszcze daleka, ale powstrzymal się nie chcac wszczynac kłótni.
- Aulock jest zkuty i otumaniony, za co jestem wdzieczny nieprzeciętnie wam – ciągnąl Alaster – i watpie żeby cos moglo się jeszcze stać.
- A ten Herman – wtracił Szwagiereczek – jeśli chcecie i jego możemy wam oddac. Wypuszczać go nie ma sensu, a w Ostenton egzekucji już nie przeprowadzano przez dobrze z dziesiec lat. I raczej tego chlubnego zwyczaju nie mam ochoty przerywać.
- ten Herman to już nie mój problem – powiedzial nieco oschle Alaster – osobiscie możecie zrobić z nim co chcecie. Ale faktycznie wypuszczac go nie ma sensu, a zabić w miescie przecie nie musicie go. Toz można i tu go powiesic, o chodzby na tamtym drzewie – tu wskazal na drzewo z dluga i na oko mocna galezia ustawioną prostopadle do drogi na wysokosci jakis dwóch i pól metra – na tym drzewie morze ow Herman zawisnąc, jak chcecie mogę dac rozkaz swoim ludziom, przygotują line.
- Nie – wtrącił cynicznie Szwagiereczek, nie zwracajac nawet wzroku ku niemu – na bezprawie możemy patrzec wszędzie, ale u nas takiego czegoś nie będzie. Nie mam ochoty wracać do barbazyńskich czasow, gdy wieszano czlowieka od tak, nie znam tegoz pana Hermana i dlatego nie dam go powiesić bez wcześniejszej rozprawy.
- Zapewniam pana że to czlek nikczemny.
- Nie w moich oczach.
Alaster zamilkł, nie chcac wszczynac niepotrzebnej klótni, wszak miał jeszcze jedna noc spedzić za murami Ostenton i nie miał ochoty jako gośc wpływać negatywnie swa osoba, na gospodarza. Przez kilka chwil na calkiem w tym momencie sensowna myśl biła się z niepohamowana rzadza dalszej konwersaci, ze wreście musiala jej ulec. I Alaster zapragną zmierzyc się z bersekerem w pojedynku slownym.
- Mówi pan że chce przestrzegac prawa – powiedzial – a jednak chce mi pan oddac tego więźnia, którego ja osobiscie sugeruju tutaj wlasnie w tym miejscu powiesić – Alaster wskazal na zupelnie inne drzewo, gdyż tamto zostalo daleko z tyłu.
- Już powiedziałem, ze to co znajduje się za murami twierdzy Ostenton mnie nie interesuje.
- A jednak to przeczy pańskiemu poglądowi. Bo chodz wiecie że my tego wieźnia zabijemy nie robicie nic by się temu przeciwstawić. Czyli przeczycie sami sobie z tego wniosek, bo gadacie o prawie, a jednak sami uciekacie się do prostości i checi oddania nam tych więxniów. To wygodne.
Szwagiereczek calkiem spokojnie wyprostował się siodle i rzekł:
- My w Ostenton przestrzegamy prawa i to bardzo, ale wiemy tez ze nie ma możliwości by ow nasze że tak się wyraze prawo udania zasadzić w innych krajach kwartetu. To niemozliwe. Bo za duzo było by ludzi którzy chetnie by się od tego prawa wymigiwali. Toteż stworzyliśmy te prawo do obrebu tylo juednego miasta i tylko do ludzi którzy tam mieszkaja, albo wogole sa. Oni musza przestrzegac tego prawa, nieważne czy sa tu tylko na chwile, czy na dlużej. Nasze prawo w tym momencie stanowi dla nich priorytet. Uwaza pan, panie Alaster ze robimy tak jak nam wygodnie, otóż nie, dla mnie ten bandyta nie jest również nikim więcej jak skurwysynem zasługującym na śmierć. Ale nie dam tego zrobic ani tu ani w obrebie naszego miasta, bo wtedy nasze prawo zacznie się walic. Po pierwszym takim złamaniu naszego prawa, poszly by nastepne i nastepne. Wy tam na półódniu myślicie ze raz można zlamac prawo. A to się tak zaczyna, ze najpierw raz, potem drugi i trzeci i zanim się obejrzycie robicie to nagminnie i wasze prawa idą w niepamięc, i sa tylko slowami na papierze.
- Czyli mówicie to względem prawa, a nie tego czlowieka – Alaster czując się pokonany staral się przeistoczyć temat z kłutni na zwyczajna rozmowę – nie inetresuje was on, tylko to by nie zlamać prawa.
- tak – odpowiedzial, niemal wtracajac się w dialog – tylko i wyłacznie. Zastanawial się pan, panie Alaster czemu w Osteton jest tak bogato i wszyscy sa szczęśliwi – nie czekajac na odpowiedz Szwagiereczek kontynuował – Wy tam na półódniu w wielkiej Golandii myslicie że w Ostenton mieszkają bezmuzgie zabijaki które tylko dzieki swojej slawie i strachu jaki soba reprezentuja, trzymaja miasto w ryzach. A dzieki łupom stworzyli pozory bogactwa miasta. Otóż oprucz walki, mogli byscie się od nas wiele nauczyć, zaczynajac chodzby od rownosci i wlasnie prawa. U was szlachta ma inne prawo, niż wieśniacy, wladcy inne, niźli zwykły mieszkaniec zabrudzobych slumsow zza morow Fretown. U nas tego nie ma, u nas każdy jest rowny, każdemu innemu.
Atakowaliście Siente, bo zazdrosciliscie ich porzadku i bogactwa. Tego ze byli od was lepsi. Teraz staracie się stworzyc ten sam system, jaki jest na wyspach i u nas w Ostenton. Ale robicie to nieudolnie, bo dalej jesteście przekonani ze malutkie zlamanie prawa nie zaszkodzi w niczym porzadkowi, do jakiego darzycie.
- Ale was system nie może się dlugo utrzymac, to niemozliwe.
- Czemu? Myslicie że każda rewolucja musi kiedys upaść?
- Tak
Berseker wzią gleboki wdech i odparł:
- Żadna rewolucja nie upada mimowolnie, do każdej ktoś musi przyłozyć reke.
- Otóż to. Z tego by wynikalo że i ty uwazasz ze coś takiego może się i u was zdarzyć.
- Może. Ale na pewno nie teraz.
- Nie był bym taki pewien – powiedzial Alaster z przekasem, czujac nagly przypłym nowej energii do kontynuowania sporu – również w waszej świetnie dzialajacemu prawu, może kiedys ktoś namieszać.
- Może, z tym się niestety zgodzic musze. Że ktoś wrescie zatrzyma te maszyne, zakończy te Utopię. Ale teraz do bardzo dobrze dzialająca maszyna i ciągna ja naprawde znakomici ludzie.
- Ale pewny być nie możesz.
Szwagiereczek tylko prychna i nie odpowiedzial nic, nie chcąc zaczynac bezsensownej przekomarzanki. Dal tym samym niesamowitą wewnetrzną radośc Alasterowi, który mógl w swoim prostym umysle, uznac się za zwyciezce tego sporu, mimo ze jego temat bardzo się zmienił w trakcie trwania rozmowy.
Zapowiadany przez chmury deszcz luna cała swa moca w momencie gdy odzial przekraczal mury miasta. I byliby nie zmokneli wogole gdyby jakims zbiegiem okolicznosci przyjechali kilkanascie minut wczesniej. Teraz jednak, po zdaniu koni czekala ich jeszcze droga do hotelu i dopiero tam mogli w spokoju odpoczac po wygranej bitwie. Już przy bramie, prawie bez slowa pożegnali się z Alasterem i jego ludzmi i z wywiadowcami którzy wytropili grupe Aulcoka. Sam zaś Aulock poszedl prowadzony przez ludzi Alastera, do baraku w którym ci urzedowali. Herman natomiast ruszyl ze straznikami Ostenton do jednej z wolnych chat, która miała mu robić za wiezienie przez kilka nastepnych dni, do momentu gdy zostanie postanowione co tez mają z nim zrobić.
Deszcz padal coraz mocniej gdy Szwagiereczek, leokles, Malcolm i karina puścili się główną droga do swego hotelu. Prowadził szpieg, któremu najwyraźniej ow deszcz najbardziej pszeszkadzal, bo skryty za kurtka która przykrył sobie glowe klna pod nosem bez przerwy, jakby był ulepiony z cukru i zaraz miał się rozpuscić. Cała droge nie oglądal się za siebie i nie zwrocil najmniejszej uwagi nawet na to ze o dobre sto metrow oddalil się od reszty. Za nim podązal berseker, który z rekami w kieszeni zupełnie nie maił ochoty gonić Malcolma, tylko z całym spokojem, jak by mu ten deszcz zupełnie nie przeszkadzal, a nawet i się podobal, szedl rozglądajac się po domach, w oknach których tliły się świece, a gdzie niegdzie można było zauwazyć ludzkie twarze, z zaciekawieniem oglądajace to co się dzieje na zewnatrz. Pochod kończył leokels i dziewczyna, dla których ten deszcz był czymś niemal romantycznym bo zadowolenia nie zwracali nań żadnej uwagi. Teraz rozmawiali o wiele więcej jakby cień ostatnich dni nagle zostal wymazany z ich mysli, jakby nic się nie stalo, a spotkanie to było zaplanowane wcześniej.
Dzisiejszej nocy para nie maiła się od siebie oderwać, jakby wieloletni kochankowie spotkali się po roku nieobecności jednego z nich. Ale to nie było porzadanie, oboje to czuli, to było coś więcej, to była chęć dotyku i spojrzenia. I gdyby ktoś w jakis sposób nakazał wyłaczyć z tego seks, to na pewno nie zrobiło by na nich dużej róznicy. Podniecał ich już sam fakt bliskości swoich nagich ciał, spojrzenia nań i widok każdej jej nawet najszpetniejszej części. To była ich noc, noc która nazawsze pozostanie w ich pamieci i ktorej piekno zapamietaja na cale zycie. Była to chwila narodzin miłosci, chodz sami w sobie negowali te slowo.
---------------------------------------
Nazajutrz słonce świeciło już z rana, jakby chciało zatrzeć w swej niechlubie ostatni deszczowy dzień, gdy czarne chmury z taką łatwością je pokonało. Na niebie z wolna poruszala się sniezno biale chmury, wiąrzace się w różne wzory, jakby chialy tym samym pokazac coś tym małym ludziukom na ziemii. A dzień w swej calej okazalosci prezentowal się pieknie i prorokowal ładna pogodę az po swój kres.
Leokels już nie spał. Leżal na łózku obok slicznie spiącej Kariny i wpatrywal się w biale chmury, które z lekka posuwal ku północy wiatr. Wiedział, chodz ostatniej nocy nie chcial tego wiedziec, ze zaraz przyjdzie mu czas co rychło pożegnać się z dziewczyną. Że następnego dnia o poranku miał wyruszyć w dalszą podroz, która maila być już jego samotna wedrowką ku obranemu wcześniej celowi. Miał to być kres wedrówki z Malcolmem i wcale się z tego powodu nie radowal. Bo chodz wcześniej nie bardzo mu ufal, tak ostatniego dnia wszystko to się zmieniło. Widzial wrescie że szpieg staje naprzeciw jego wrogom i zabija ich, slyszal od jednego z żołnierzy jak ow Herman rzucił mu w twarz obelga, a ten z twarza niezmiennie zimną, uderza w jego twarz rekojeścia miecza. Więc nie mogl być nikim więcej, jego intencje były pozytywne. Zdołal już się przezwyczaić do swego nowego drucha, do kompana w tej wyprawie za mitem. Gdzie nikt inny nie chcial w nia ruszyć, on jednak jak na zlość wszystkim wierzyl w ten mit, i w żaden sposób nie probowal go od niego zniechecac. Naprawdę polubil Malcolma Gilespiego, jako drucha, a i być może z czasem poznal by w nim przyjaciela. Myśl o jego dalszej wedrówce w samotnosci nie dawala mu spokoju, chcial iśc sam, od samego poczatku chcial iśc sam, ale teraz w momencie gdy ktoś staną u jego boku, miał ochote porzucić swa samotnosc i wyruszyć z tym kimś na droge ku nikąd. Na swoja legende, na swój mit. I Karina, jego miłośc i przeznaczenie, czy naprawdę nia jest. Jak dziwnie potoczyły się jego losy, bo przeciez jakby nie ten miecz, otrzymany przed niemal dziesięciu laty, jaklby nie ta zjawa, która we śnie go prowadziła i dalej żeby nie ten nikczemny i zaklamany sprzedawca dażacy do jego śmierci. To przeciez to wszystko wyglądalo by zupełnie inaczej, bo cóz za drwina, a może to przeznaczenia dla niego wielka miłośc, bo dopiero teraz, tu w Ostenton rozpoznał w niej coś więcej niż tylko romantyczna przechadzkę i nastoletnie zauroczenie. Dopiero wczorajszego dnia, gdy na polu spojrzal w jej duże zielone oczy, poczul w sobie ukucie, takie jakie tylko doświadcza się w czasie gdy spotyka się tego kogoś. I jak na ironie, jak na ta zyciowa drwine, ta milośc powstaje dzięki jego wrogowi, dzięki temu czlowiekowi który chcial go pozbawić wszystkiego co miał najcenniejsze, życia.
Gdy odchodził to myslal wielokrotnie o tym czy jeszcze raz ja ujrzy, na samym początku bardziej chyba dostrzegal swoja droge, jako cos co zakończy się jego smiercią i końcem. Nie myślal o Fretown, o przyjaciolach i o niej. Dostrzegał tylko chęc zmiany w sobie, dzieki tej samotnej wedrowce. Ale teraz, gdy ona tu niby zjawa się nagle pojawiła i lezy u jego boku, teraz nie chcial by jej odracać.
Dziewczyna odwrociła się na drugi bok, tak ze lezala teraz twarza odwrócona ku niemu. Otworzyła oczy i przez chwile patrzyła przed siebie. Spojrzal na nia, na jej krotkie blond włosy opadajace w nieladzie na poduszkę, na jej maly nieco zadarty nosek. Karina podniosła glowe, ich wzrok spotkal się na chwile.
- Witam – powiedziala, uśmeichajac się ładnie, mrugajac powiekami, chcac jak najwolniej przyzwyczaic do swiatła szczypiace oczy.
Nie odpowiedział.
- Co ty taki zmartwiony – zapytala widząc jego pusta twarz
- Myśle
- Nad czym?
Zapadlo milczenie po czym leokles podja temat:
- Co zamierzasz robić dalej?
Dziewczyna spodziewala się pytania związanego z tym tematem, chodz nie wiedziala również jaki plany on powzią.
- nie wiem – odpowiedział – Nie wiem też co ty planujsze.
- Ruszam w drogę.
- Znowu. Tak jak ostatnio wyruszysz w droge i nawet się nie pożegnasz, czy tym razem zrobisz mi ta przyjemnośc- z każdym słowem, z coraz większa drwina odpowiadała, była to jednak ironia częsciowo przypadkowa, chciala ją ukryc, ale miala już coś w swoim charaklterze, ze ta wypływała często mimo wolnie.
- Nie – odpowiedzial calkiem spokojnie – tym razem nie powiem nic i niczemu nie będę się przeciwstawiał
- proponujesz mi bym poszla z tobą?
- Sam nie wiem czy tego chce, ale nie zastanawialem się nad tym bo nie wiem czy ty tego chcesz. Kiedyś chcialas, ale ja nie chcialem teraz nie wiem co mam myśleć.
- Dla mnie nie ma odpowiedzi – przyjela powazny ton – ja chce być przy tobie, jeśli nawet miałbys biec na koniec świata, chce ten koniec z tobą widzieć. Nie chce już być sama – oczy jej wypelniły się łzami, ale powstrzymywala placz. Jedna łezka zjechala po jej policzku.
- Bo ta droga być może nie ma celu, być może ona jest tylko w mojej glowie, i nie wiem jaki jest sens by inni ludzie na nią wstepowali. Gdy stawalem w bramie Fretwon, gdy przygladalem się temu co jest za miastem, gdy spojrzalem na droge prowadzaca az po horyzont. Wtedy nie zastanawialem się nad tym gdzie ona mnie zaprowadzi, ustawiłem sobie jakis malo realny cel, a być może nawet jedyny cel który mogłem sobie postawić, zupełnie inny niż taki w którym sens dostrzegali inni ludzie. Mój cel może być tylko mitem, wiec zastanów się teraz czy chcesz by ten mój mit byłby dobrym i dla ciebie. Bo niewykluczone jest ze gdzieś nagle się zagubie i ten mój cel zaginie w wirze wedrowki, a wtedy pozostanie mi tylko śmierć.
Dziewczyna wysluchiwala jego słów wpatrzona w jego oczy, chodz on unikal jak mógl tego wzroku, tylko od czasu spogladajac w jej twarz.
- Wiesz – powiedziala, w momencie gdy nastepna łza zjechala jej gwałtownie i szybko po policzku – kiedy ja tam trafiłam, kiedy ja stalam się prostytutką, to ja myślalam ze to koniec. Że moje zycie tutaj na murach tego burdelu se zakończy i nic już się nie zmieni, ze to kres mojej wedrowki, ze własnie tak okrotne jest moje przeznaczenie. A potem pojawiłes się ty i nagle cos we mnie zaiskrzyło, pojawiła się nowa nadzieja, ze może cos będzie inaczej i że to co uważalam za koniec, będzie dopiero początkiem. I kiedy wyjechales, nagle coś we mnie pękło, tego dnia lezalam w samotnosci i płakalam, a ja jeszcze nigdy w zyciu nie płakalam. Plakalam jak male dziecko, chodz w ciszy, bo nie chcialam by nikt mi w tym płaczu nie przeszkadzał.
Znowu łezka potoczyła się po jej policzku i upadla na prześcieradlo.
- I później – kontynuowala – gdy cię zobaczyłam tej wczorajszej nocy, byłam szczęśliwa jak jeszcze nigdy w zyciu, a wiedz ze malo szczęścia w nim zaznalam i potrafię je doceniać. I ty teraz pytasz czy chciala bym wyruszyć z toba na koniec świata, ku twojemu absurdalnemu celowi, który może nagle skończyć się śmiercą. Odpowiem ze tak, bo tlyko taka odpowiedz nasuwa mi się na usta.
I nagle leokles poczuł jak przez jego cialo przeplywa fala podniecajacego ciepla, poczul napływajaca radosć. Wrescie miał osobe która poszla by za nim na koniec świata. Kobiete która znal od zaledwie kilkudziesieciu dni, ona, a nie jego druchowie, nie Gerlok i nie Ant, tylko wlaśnie ona, chetna jest póść za nim, ku jego absurdalnemu i mitycznemu celowi
Nie odpowiedział.
W zupełniej ciszy mineli droge od hotelu do bram miasta, byli w jakiejs dziwnej euforii, która nagle pojawiła się w ich sercach. Ludzie wydawali się jacys bezbarwni i zupełnie niepotrzebni, wygldali jak bezksztaltne masy podrużujące w najprzeróżniejsze strony świata, a ich swiat miał kończyć się na murach Ostenton. Ich swiat miał być o wiele większy i o wiele piekniejszy. I był to poczatek wedrowki, chodz dla nich nie musialy być jej końca.
Gdy docierali do bram, Leokles dostrzegł z oddali Malcolma, który pilnowal trzech koni. Od razu poznal swego karego wierzchowca i drugiego siwka szpiega. Trzeci koń, o kolorze śniegu przygotowany był zapewne dla Kariny.
- Nie potrzeba ci kompana, do ziszczenia twoich dziwnych marzeń? – zapytał Malcolm z niedużym usmiechem na twarzy.
Leokels uśmiechna się kącikiem ust i spojrzal na niego poważnie. Poczym wystawił mu reke w przyjacielskim geście. Malcolm na chwile popatrzyl na nia, po czym zwrocił wzrok w strone uśmiechajacej się ladnie Kariny i ponowie zwrócił wzrok na młodzika, usciskując mu przy tym dloń.
Ej! – krzykna ktoś za ich plecami. Odruchowo obejrzeli się za siebie. Długimi krokami w ich strone biegl Szwagiereczek. Berseker gdy już zobaczył ze go dostrzegli zwolnił bieg do truchtu, a ostatnie kilka metrów przeszedl już szybkim marszem.
- I ty tez na wedrowke - zadrwił Leokles.
- O nie! – odpowiedział entzjastycznie Szwagier – mi tu dobrze, a po za tym niedlużo się zenie. – dodał szczerzac zęby – a wy młodziaki ruszajcie sobie w tę swoja wyprawę, zycze wam powodzenia.
- życze wiec szczescia – rzekł Malcolm.
- I ja też – leokels popatrzyl na przyjaciela, po czym oboje usciskali się w przyjacielskim uścisku – Może jeszcze uda mi się zdążyć na twój ślub.
- Jest za miesiąc
- Postaram się być – sklamał, ale Szwagier wiedział że klamie i tylko przytakną ruchem glowy, na znak ze wierzy w jego slowa – i dzięki za wszystko, jestem ci wdzięczny do konca życia.
- nie ma sprawy, tez byś to dla mnie zrobił
- A teraz czas na mnie – powiedzial, wsiadajac na konia, dopiero teraz dostrzegl że i Karina i szpieg już zajmują miejsce w siodlach swoich wierzchowców.
Szwagiereczek podniusl prawa dloń w geście pożegnalnym. Trójka jego przyjaciół własnie wyjeżdzala, jeszcze tylko młodzik obrucił się w siodle i krzykną:
- Pozdrów Polkolordka i niech mi wybaczy że nie moglem poczekać.
- Zrobie to – odpowiedzial i patrzył jak młodzik przejezdza przez bramy miasta, już nie oglądajacego się za siebie. Jeszcze przez kilka chwil miał ich na widoku, ale potem znikneli chowajac się za pobliskim lasem. Szwagiereczek jeszcze popatrzyl na owy las w zamyśleniu, a jego marazm przerwal mu jeden z zołnierze strazy.
- nie chcialem tego panu mówić, panie Szagiereczek przy przyjaciolach...
- O co chodzi – przerwal berseker.
- Ten Polkolordek o którym pan wspominał, jego grupa – staral się ulozyć slowa, by te były jak najbardziej sensowne w tej chwili – ten konwoj zostal zaatakowany poprzedniej nocy, przyjechal co prawda caly i zwycięzki, ale pański przyjaciel niestety... – zatrzymal się – on nie zyje – dokończył, nie mogąc znaleźdz lepszego slowa.
Szwagier nie odpowiedzial, tlyko spojrzal ponownie na las, za którym schowali się jego przykjaciele. Minę miał taką jakby spodziewal się tego, jakby coś mu mówilo ze już nigdy nie zobaczy swego przyjaciela, z którym taka niedola losu go łaczyła, i chwile piękne i zle.
- nie chcialem wspominać przy nich – dodal jeszcze strażnik.
- Dobrze zrobiłes – odpowiedzial calkiem spokojnie – dla nich i tak to było ostatnie miejsce, gdzie mogli zaznać chodzby chwile spokoju – dodal do siebie w ciszy.

Koniec części pierwszej.

p.s. Troche się rozczuliłerm na koniec Smile

p.s. Częśc druga ( to dla fanów Smile ). niedlugo nastapi, juz nad nia sie rozmysliłem podczas moich samotnych ostatnich dni, na wsi u babkiu gdzie praktycznie bez telewizora i ludzi, zastanawialem się nad jej kontynuacją. Wyniki tego rozmyślania poznacie juz wkrotce, a na razie cieszyć się będe jęsli zakończenie częsci pierwszej "Legendy" przypadnie wam do gustu.

pozdrawiam wszystkich starych i nowych kumpli i przyjaciół z kropek

Radji
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Wto Maj 25, 2004 1:28 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

super radji Very Happy czekam na II czesc Smile

P.S. czemu mnie usmierciles Sad , mam nadzieje ze to tylko taka sciema bo tak naprawde to zostalem porwany Very Happy

Pozdro Cool
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sro Cze 02, 2004 4:28 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Część druga "środek"



Uwaga! : ten roździal jest dosc ostry. Nie wiem co mi odbilo zeby go takim stworzyc Smile. Chodz przyznam sie ze mialem trudnosci z odpowiednim go wkomponowaniem w reszte calosci. Mysle ze mi sie udalo, chodz...
--------------------------------------------------------------------------------
Roździal 1 "Kuntz Aulock i..."

- Jak to widzisz Mikołka – Kuntz Aulock spojrzal na swego drucha odrywajac wzrok od drogi, obok ktorej w gąszczu zielonych krzewów i drzew byli ukryci.
- jak dla mnie jest git – Odpowiedział. Mikołka miał dlugie czarne włosy, a jego twarz była nieco pucołowata. Miał czerwone policzki, tak jak dziewka która się rómieni na wsdtydliwy dlan widok. Mikołka jednak nie był wstydliwy, wprost przeciwnie, kochal się w perwersji, a wszczególności podniecały go gwałty. Był to mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, chodz jego twarz i dziecinny uśmieszek powodowal że ludzie brali go zazwyczaj za mlodego chłopca. Mikołka miał mały zadarty nos i duze zielone oczy. Był szczupły, ale każdy mięsień na jego chudym ciele, był zarysowany. W młodości uchodził za świetna partie dla wielu szlacheckich młodych dziewcząt, gdyż sam wywodził się z bogatej i poważanej szlacheckiej rodziny. Sam Mikołka jednak wybral zupełnie inny tryb zycia i opuścił dom rodzinny w wieku lat dwudziestu, wstepując do wojska. Tam poznał Kuntza Aulocka i od tamtej pory zaczeło się jego banickie życie.
Droga ciągnely dwa wozy, w eskorcie pięciu zbrojnych na koniach. Zbrojni mieli jedynie miecze i topory w swoim arsenale. Droga ktorą się poruszali, była lesnym duktem, wiec uzywanie kusz i łuków było dla nich zbędne. Po za tym droga ta uchodzila za względnie spokojną, więc kupcy którzy tedy jeździli czuli się dosc bezpiecznie i nie brali zbyt duzej ochrony. Ot tych pieciu zbrojnych na koniach, których wynajecie było bardzo tanie, gdyż zatrudnili ich jako bylych młodych zołdaków, gdzies w jakiejś knajpie na rozstajach. Po za tym jechały tylko dwa wozy, w tym tylko jeden z nich był naladowany towarami, drugi wóz był mała i raczej tania karoca, w która była przystosowana do podrózy dla ludzi.
- Cale życie się kurwa nie nauczą – szepna Mikołka do Aulocka – żeby w swej zachłanności jeszcze skąpić na ochrone.
- Życie kupca – odparł Aulock – Wieczne ryzyko.
- To temu się kurwa nie powiedzie.
Aulock nie odpowiedział
- Myślisz ze ma kase – zagadna po chwili Mikolka.
- koleś wraca z Sidix, tam wszystko prawie opierdzielił. Widzisz że z tylko jednym wozem wraca, jak tam jechal miał ich pięć i duzo większa eskortę. Teraz po dwóch tygodniach palant wraca z jednym i w eskorcie pieciu ćwoków.
- Fakt – odpowiedział z usmiechem – na ćwoków oni faktycznie wyglądają. A w tym wozie kto jedzie – wskazał na drugi woz. Tania karocę.
Kuntz wyszczerzył żeby w cichym usmiechu.
- Prezent dla ciebie.
- Nie powiesz przed skokiem.
- Ni chuja.
Mikolka znowu wyszczerzyl swoje lsniąco biale żeby.
- No nic, poczekam tędy, ale wiedz ze jestem niecierpliwy, więc...
- Spokojnie – uciszył go Kuntz – wszystko w swom czasie, na początku robota, a potem przyjemności, jak ja to mowie.
Kuntz odwrócił spojrzal za siebie i gestem pokazal kilka znakow. Krzewy kilka metrow za nim zaszeleściły cicho i wśród nich pojawiło się pieiu nowych ludzi. Uzbrojeni byli w kusze, topory i krotkie miecze. Wolno zaczeli podchodził do dwóch rozmówów. W tym czasie konwoj powoli podjerdzal do miejsvca gdzie obaj się znajdowali, byli zaledwie o kilkanaście metrow od nich. A droga była dosc szeroka w tamtym miejscu i nie przyslanialy ja żadne krzewy, więc konwoj był widoczny prawie jakby na wielkiej równnie. Pięciu podeszlo na jakiś metr koło nich i zajeli pozycje, które już najwyraźniej wcześniej sobie zaplanowali. Jeden obok drugieo uklekli na jedno kolano i wycelowali uwcześnie już zaladowane kusze w konwój. Miedzy nimi a drogą był jeszcze rzad krzewów więc, w swoich pozycjach byli niezauważeni. Konwoj był już przez nich obserwowany dużo wczesniej, wiec cala piątka miala już wybrane cele.
Kuntz znieruchomiał jak posąg, z podniesioną do gory reką.
- jeszcze nie – szeptal raczej do siebie, bo tamci nie mogli by tego uslyszeć.
Konwoj bardzo wolno i raczej spokojnie jechal przed siebie, dwoch konnych na jego czele zajęci byli jakąś rozmowa. Trzeci, po prawej stronie pierwszego wozu, w zamysleniu ogladał chmury i korony drzew. Czwarty i piaty konwojent był niewidoczny jadąc za pierwszym wozem, który to woz zawierał na sobie towary. Woźnice na obu wozach tez jakby przsypiali, wolnym tepem marszu, co chwile tlyko smagali po grzbietach rownie chyba znudzone konia, które w monotoni jazdy zwalnialy nieznacznie, jakby na protest chcialy się zatrzymac calkowicie.
- Teraz! – wykrzykną Kuntz. Ptaki które zajely wygodne miejsca w koronach drzew nad nimi, nagle zerwaly się i ulecialy w powietrze. Cieciwy zadrzały, a belty świsnely w powietrzu. Nim prowadzacy konwoj żołdacy zdązyli co kolwiek pomyśleć, już mieli w piersiach po dwa belty. Trzeci belt poszybowal w kierunku woźnicy raniąc go w ramie, chodz pierwotnie miał być przeznaczony dla trzeciego konwojeta. Jednak nie było czau na zastanawianie się.
Grupa Aulocka sięgnela po miecze i topory, sam Mikołka wyskoczył w krzyku na droge i dopiero tam dobyl swój mały topur i dluga na trzydzieści centymetrów meczetete, która chwycil w lewa dłoń.
Cała szostka skoczyła na zaskoczonych konwojetów.Dwoch podlecialo do tego, który jechał konno po prawej stronie wozu. Żołdak zdążyl dobyć broni, ale zaraz lezał na ziemi, gdy ostrze pierwszego bandyty doszlo ciala wierzchowca. Drugi szybko podskoczył do konwojęta i przybil go do ziemii. Mikolka w tym czasie szybko oblecial woz i dostrzegl dwoch konwojetów, którzy wczesniej nie byli niewidoczni dla grupy. Nim sam zdołal zrobić cokolwiek, jeden z konowjętow ciachna jednego z jego ludzi, cios ten był śmiertelny i napastnik padł. Za chwile padł również drugi ze zbojow dziabniety toporem w plecy.
- Kurwie syny – wykrzykną Mikolka, zwracajac tym samym uwage jednego z jeźdzców. Gdy tamten obrocił ku niemu konia, były szlachcic wskoczył na woz. Konwojent zawach się, ale zaraz zaatakowal, cios jego jednak był zbyt wolny i Mikolka zdoła się przed nim uchylic. Sam szybko odrzucil topór i z sama maczeta wskoczyl na konia swego przeciwnika. Teraz siedzial za nim i nie zastanawiajac się dlugo przyłożyl ostrze swojej broni, do szyji konnego i ja ciąć bardzo powoli. Konwojet kwiczal, jak zazynana świnia, starając się uwolnic od ostrza. Mikołka chwycil go jednak za czolo, druga wolna ręka i trzymał. Mimo szczupłej postury, był bardzo silny. Krew tryskala zalewając mu ręce i grzbiet konia. Gdy poczul ze przeciwnik jest martwy zrzucił go z konia i zwrócił się na jeszcze walczących.
Okazalo się ze ostatni konwojent świetnie sobie radzi i zdołal już zasiekać trzeciego z jego ludzi. A czwarty i piąty nie potrafili zrzucić go z kulbaki. Uciekajac co chwila przed jego ciosami, jedak gdy dostrzegl że zostal już sam w batali, szybko obrucil konia i rzucil się do uceiczki.
- Stój głupcze – krzykną Mikołka do jednego ze swoich ludzi który gotowal się już do pieszej pogoni – konnego durniu nie dogonisz.
Konny przywarł do szyji konia, jaklby chcial uniknąć pocisków. Chodz wiedzial że jeśli ktoryś z jego przeciwników będzie strzelał, to razcej będzie celowal w konia. Jednak nikt nie strzelił, ale samemu konwojentowi nie było dane uciec. Na jego drodze pojawił się Aulock, który wyrusł niemal jak by z pod ziemii. Nim konny cokolwiek poją i cokolwiek zrobił Kuntz uskoczyl przed galopujący, tnąc przy tym zwierze wprost w szyje. Koń upadl przejeżdzajac jeszcze na swym brzuchu kilka metrów, sam jeździec znajdowal się już wcześniej na ziemii. Aulock podbiegl do niego, gotujac się do ostatniego ciecia, ale zawachal się i po chwili schowal miecz. Jego ofiara lezala na brzuchu twarzą do ziemii przycisnieta tak, ze nie dane było Aulockowi zobaczyc jej wyglądu. Wcale się tym nie przeją, tylko patrzył się z jakimś zaciekawieniem, gdy konwojent zacząl się czolgać, jakby wiezył jeszcze że dane mu będzie uciec. Kuntz dalej się przyglądał, jego twarz zupelnie skamieniala w grymasie zaciekawienia. Był zupelnie wyprany z uczuc, to ze jeszcze dawał życ męzczyźnie nie wynikalo z jego dobroci, tlyk z czystej ciekawości, z makabrycznej checi ujzenia kogoś tuż przed śmiercią.
Przyglądal się jeszcze chwile, a gdy dostrzegł że konwojent za nadto się od neigo odczołgal, podszedl do niego i przyłożyl mu swój cięzki podkuwany żelazem but do głowy. Oboje znieruchomieli, Kuntz czul że męzczyzna drży, ale nie powiedzial nic, nie wiadomo czy przez wzgląd ze nie mogł, czy ze nie chciał. I nagle twarz Aulocka zmienilsa ise diametralnie, na twarzy pojawiła się chęc mordu. Kuntz przycisna z calej siły but do glowy, a widząc ze to nie wiele daje staną na swej ofierze i ją jak najmocniej dociskać twarz do ziemii. Slychać było jedynie zduszony krzyk, a po chwili odglos łamanych kości. Domyślił się ze to był nos. Ręce konwojęta które do tej pory bezladnie unosiły się i opadaly w szybkich ruchach, teraz w bezruchu przylgneły do ziemii.
Mikolka przyłozył sobie meczete za glowe i uderzał jej tepa strona lekko w swój kark. Wraz z resztą pozostalych przy życiu przyglądal się powrotowi Aulocka.
- jak było – zagadna z nieznacznym uśmieszkiem na twarzy, gdy ten do nich podszedł.
- Jak zwykle – odpowiedział szczerząc zęby.
Kuntz mina ich i podszedl do drugiego wozu, gdzie jechali pasażerowie. Otworzył wrota i wszedl do srodka, po chwili wyciagną niego męzczyzne w wieku około czteredziestu kilku lat i silnym ruchem rzucił go na ziemie naprzeciw nich.
- twój prezent Mikołka - powiedział
- Co ty kurwa, za kogo mnie masz nie jestem psychol jak ty – odpowiedzial patrzac na leżacego w bezruchu męzczyzne.
- nie tu idioto – odpowiedzial i wskazal ręka w stronę wozu – tutaj.
Mikołka prychna i załozyl sobie meczete na kark. Wolnym krokiem podszedl do Kuntza i spojrzal do wozu.
- ty wiesz jak mnie uszczęsliwić – powiedzial na widok dwoch mlodych dziewczat. Jedna z czarnymi wlosami miala nie więcej jak pietnaście lat, była calkiem ladna, chodz jej urode szpecił nos, który był nieco chaczykowaty. Druga dziewczyna była starsza na oko, miala co najmniej dwadzieścia lat. Wlosy również jej były czarne, a oczy niebieskie. Była o wiele ladniejsza od pierwszej. Obie ubrane były na bialo, w suknie jak gdyby balowe. Starsza miał duzy dekold, uwidoczniajacy jej duzy biust, młodsza nie miala takich walorow, jej piersi były szczelnie ukryte pod sukienką.
- Wybieraj przyjacielu – rzekł Kuntz – to mój prezent na twoje urodziny.
Mikołka uśmiechna się na dwie wystraszone dziewczyny. Obie nie patrzyly się na niego, tylko oddychaly głeboko wpatrzone w siebie.
- ty – powiedzial lagodnie Mikołka wskazujac na mlodszą – będziesz moim prezentem.
- A więc weź sobie nagrode.
Mikołka wszedl do wozu i chwycil za reke dziewczyne. Mlódka popatrzyla z przestrachem na swoja siostre i chwilowo się opierała. Wtedy Mikołka mocniej pociągna ją, zadzialalo. Dziewczyna wyszla z powozu.
- Pani przodem – powiedzial, a w jego glosie można było usłyszeć szlachecka grzeczność.
Dziewczyna przestraszona rusza drżącym krokiem przred siebie, w strone w która wskazywal Mikołka. Przeszli jeszcze kilka kroków droga, poczym weszli miedzy krzewy i drzewa brnąc do lesnej ściezki.
Kuntz przyjżal się jeszcze obojgu, wiedzial że Mikołka będzie na niego czekal w lesnej kryjówce, która sobie urządzili już dobrych kilka tygodni temu. W miedzy czasie wszedl do wozu i siłą wytaszczyl kupca na zewnątrz rzucając go pod jedno z kół wozu.
- Siedz – wskazał palcem na drrzącego ze strachu kupca, którego spodnie nasiąkły już moczem – Wy – wskazal na dwojke swoich ludzi – macie czas na zabawę.
Dwaj męzczyxni uśmiechneli się do niego i po kolei wskoczyli do wozu. Głosny krzyk dziewczyny rozlegl się po lesie, ale trzask który zapewne był policzkiem jej wymierzonym przez jednego z gwalcicieli, uciszył ją. Słychać jeszcze było odgłos zrywanej sukni i ciche łkanie. A gdy obaj zabierali się do gwaltu nastapil glosny pisk, ale szybko stlumiony kolejnym uderzeniem w twarz otwarta reka.
- Zostawcie ją, błagam – łkal kupiec – weźcie pieniądze ale zostawcie moje corki, błagam was.
- Zamknij się – powiedział szyderczo Aulock – nie lubie takich jak ty skurwysynów. Którym tylko skapstwo zagląda w oczy, każdego nawet najbiedniejszego byś oskubal parszywy kurwi synie.
- Weździe pienądze – szeptał, nie zwracajac uwagi na slowa Aulocka.
- Zamknij się – odkrzykną i uderzyl go w twarz zewnetrzbna częścia dloni, kupiec uderzyl glową o koło – teraz ja mówie.
Tym razem już się uciszył.
- powiem ci jak będzie z toba i twoimi corkami – ciągną Aulcok – otóż ty już nie zyjesz.
Kupiec załgal i chcial prosić o litość, ale ucichł gdy Kuntz podniusl reke do uderzenia.
- Umrzesz bez cierpienia...
- Wypusc przynajmniej corki i weź zloto – Kupiec przezwycięzył strach – po co ci one.
- kurwa, nie wytrzymam – powiedział już calkiem zdenerwowany i uderzył kupca nogą w brzuch. Ten skulił się trzymajac za swoje bebechy, po chwili uchwycił go za kołnierz koszuli i posadowil do popzedniego stanu.
- będzie kurwa siedział cicho?
Kupiec pokiwal głową.
- Więc ty już nie zyjesz, ale nie martw się – Aulock zaczą chodzic w tą i spowrotem co chwile wpatrujac się w oczy kupca, który nieustatanie wedrowaly za jego postacią – niestety moi ludzi są hetero, i lubia naprawde kobiety, wiec nie mogę i odmówić twoich corek. Teraz się zabawiaja z jedna, może i jej jest dobrze – zaironizowal uśmeichajac się kącikiem ust, ale szybko spowarznial – przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ona tez nie przezyje...
Kupiec chcial się rzucić mu pod nogi w błagalnym geście, by ten zmienił swoje zdanie na teamt jej losu, ale Kuntz zdołal go uchwycić i rzucić na powrot pod koło.
- ostrzegam – pwoedział ostrzegawczo wskazującym palce – jeszcze jeden taki wybryk i cię zabije już teraz i nie powiem co będzie dalej.
- Zabij wiec skurwysynu – wyłkal kupiec – skoro nie ma w tobie litosci, zabij i nie daj mi tego sluchać – Tu wstal ostatkiem sil i rzucił się na Aulocka, ale ten z szybkoscią blyskawicy uderzył go pieścią w twarz. Kupiec znowu usiadl na swoim miejscu, az jego ust ciórkiem poplynela krew.
- Siedz i sluchaj bo zle za toba, zostawiłem na koniec już tylko dobre wiadomosci, więc siedz i ciesz się że bęziesz opuszczal ten świat z radościa, a przynajmniej jako taka radoscią.
Kupiec nie miał siły zrobić nic, nie mogl wydobyć z siebie nawet krzyku, lezal tylko skulony przy kole i mógl tylko słuchać.
- Słuchasz? – zapytal Aulcok, ale nie doczekał się odpowiedzi, mimo to mowił dalej – Dróga corka jest teraz pod protekcją mojego przyjaciela. Nie jest on może zbyt dobra partią, ale jest glupi i marzy mu się jakaś kobieta. Dotego to były szlachcic i dzentelmen. Poważnie, od kad go znam zxawsze potrafił się obchodzić z kobietami, ale szkopół w tym ze wymagal od nich zbyt wielu,, wiesz strasznie lubił perwersyjne zabawy, ot kurwa zawsze mu tlumaczyłem czy nie może jak czlowiek pod kołderką, no ostatecznie przy zapalonym świetle. Ale on nie, wyobraź sobie ż eostatnio mi powiedział że lubi lizac ich cipki. Kurwa, słyszaleś – Aulock już nie myslal czy go ktoś slucha, rownie dobrze móglby być tu sam i tak by gadał – cipy, fuj, ja tam tego nie kumam, ale on to lubi. Jak już cos ma dotykać damskiej cipki, to tylko mój ze tak się wyrarze przyżąd.
Przerwała mi na chwile glośna kłutnia, który ciągnela się w wozie. Jeden z jego ludzi zaczął narzekać na zbyt dlugi czas trwania stosunku tego drugiego. Ale po chwili najwidocznie nastapiła zmiana bo klutnia zakończyła się.
- Więc on już taki jest, lubi te ze tak się wyraże obrzydliwe sprawy jak lizanie cipek, no i, tego już nie mogę pojąc tyłków, naturalnie damskich. Mówi ze to go rajcuje i tego również wymaga od partnerki, żeby mu no wiesz – znów nie doczekal się odpowiedzi, ale po chwili ciągnąl dalej – i kazda gdy to usłyszala od razu kazala mu spierdalać. No w sumie czemu się dziwić. Więc dalem mu pomysl by sobie znalazl jako taka młodą i ją porwał, im młodsza tym oczywiście łatwiej ją zmienić. Zyjesz? – Spojrzał na Kupca który odwrocony był do niego plecami, obszedl go i spojrzal w jego twarz, jeszcze dychać, bo jego źrenice zareagowaly odruchowo gdy spostrzegly twarz Kuntza.
- już kończe, spokojnie. Wiec na koniec powiem zebys się nie martwił, bo twoja jeszcze krew zostanie na tym świecie, nie zaginie tak szybko, a może zrobi i co jeszcze pozytecznego, kto wie. Nie masz co się przejmowac gdy będziesz przechodził przez nieba bramy.
- Niech cie piekło pochlonie – wycharczał kupiec – niech cię wszyscy diabli skurwysynu.
- Nie lubilem swojej matki, ale kurwą nie była – odpowiedział kuntz calkiem spokojnie i wyciągną miecz – jak już mowiłem zginiesz szybko, ja zawsze dotrzymuje slowa, bądź pewien – skierowal ostrze ku jego szyji. Kupiec nie ruszal się, chodz strasznie dygotal czekajac na śmierć. I doczekal się jej, gdy Aulcok z cała siła opuscił ostrze tuz w jego krtań. Zgina natychmiast.
W tym samym niemal dokładnie czasie zajęczał z roskoszy drugi z gwałcicieli. Na wpół żywa dziewczyna zrobiła się blada i dygotała jakby była w goraczce. Oczy stały w jednym miejcu jak u trupa, zyła jeszcze, ale ledwo co. Pierwszy z gwalciceli wysuna z za paska krótki nóz i przyłożyl jej do gardła, przecinajac tętnice szyjną. Dziewczyna nawet nie poczuła swojej śmierci.
---------------
Baza okazala się drewniana chata, ortoczona zewsząd krzewami i krzakami tak gęstymi, że była niemal niewidoczna, nawet wtedy gdy się blisko do niej podeszło. Chata była zapewne opuszczona myśliwska drewnianka, która z zewnatrz chodz nie wyglądala na zbyt wszechstronna w środku okazywała się calkiem duża. Miala trzy pokoje, jedną izbe glowna gdzie znajdowały się łózko i dwa puste regaly i dwa male pokoje z łózkami. Te były przeznaczone dla Mikołki i Aulocka, duża izba była dla reszty ich ludzi, którzy wczesniej w dość duzym tloku musieli tu nocowaćź, ale teraz gdy zostalo tylko dwoch, mogli się cieszyć nielada wygodą.
Gdy Aulock wszedl do środka wraz z ludzmi, duża izba była pusta. Jeden z jego ludzi, widocznie młodszy, z ledwo jeszcze widocznym zarostem i i dlugimi czarnymi wlosami, niusl na plecach nieduzy worek wypelniony łupami. Gdy weszli do środka rzucił go na stół. W środku było duzo zlota i srebra, w sztuccach, biżuteri i naczyniach. Wysypali to wszystko na stół i drugi męzczyzna nieco starszy, z długa kozia brudka i i sterczącymi wąsami usiadl przy tym i zaczą fachowo rozliczać łup na możliwe do zarobienia pieniądze.
- Dobrze że iebie Liczka nie ubili – rzekł do niego Aulock, bo kurwa na handlu to ja się nie znam.
Liczka uśmiechną się kątcikiem ust.
- I ja z tego się ciesze.
- A tamten już się zabawia – stwierdził mały, który wyłorzył się już na swoim prowizorycznym poslaniu.A składalo się ono z kawalka koca wyłorzonego na podlodze, na nim leżala stara już kąłdra, i złożone w protokąt spodnie które służyły za poduszkę. Obok leżaly cztery podobne poslania.
- W końcu się nie dziwie, Mikołka jest jak gówniarz który gdy tylko dostanie prezent nie widzi już nic po za nim, ale tobie młody gówno do tego – odpowiedział Aulock, zajmując miejsce przy stole, ale zupełnie nie zwracal uwagi na zloto – ile tego będzie Liczka – zmienił po chwili temat
- Mogę powiedzieć ze na m się dzis poszczęściło, będzie na nas czterech calkiem sporo.
- To dobrze się składa, bo miałbym ochote troche poszalec. Mam już dosc tego wszystkiego wokół, tylko jebany las i las. Jebana pierdolona zieleń, mam już tego po dziurki. Jak zobacze w miescie coś zielonego to zaczne kurwa rozrabiać.
- Mlody za ta kase to się na ruchasz, na wpierdalasz i napijesz za wsze czasy – odparł Aulock usmiechając się kącikiem ust – ale na razie podnieś dupe i rusz na zwiad, niewiadomo czy nas nie śledzą.
- nie śledzą – stwierdził mlody, nie majac najmniejszej ochoty iśc na patrol.
- Spierdalaj mówie, twoje zloto zostanie, nie musisz się o nic martwić. Ja jeśli coś obiecuje to spełniam obietnice do końca.
Mlody ociezale podniusl się ze swojego posłania, bez slowa miną Kuntza Aulocka i podszedł do drzwi, po chwili znikną za nimi, zamykajac je od zewnatrz. Aulock odprowadzil go wzrokiem po czym zwrocił się do Liczki.
- Gówniarstwo, tylko forsa im w glowie.
- Ano – odpowiedzial lakonicznie Liczka.
- jak tam stoisz z tym liczeniem? – zapytał od niechcenia – i ile tego będzie przeliczajac na gotówke.
- Z pietnascie tysięcy florenów w złocie i srebrze.
- No to calkiem niezly połów.
- niezły.
Liczka nie należal do typu elokwentnych, prawien zawsze odpowiadal skrótowo i jeśli nie musial to w ogóle się nie odzywał. Był za to świetnym matematykiem i orientowal się w cenach na czarnym rynku. To on zawsze sprzedawał towary, który Kuntz Aulock wraz z Mikołka zdobywali. Był bardzo cenny, ale mimo to lubowal się w napadach. Aulock już dawno mu powiedział, ze mófglby czekać w ukryciu, az wszystko się skończy. I zawsze gdy się tak pytał, dostawal jednoznaczna odpowiedz, która również była krotka, „nie”.
- Ciągle handlujesz z tym samym gosciem, Liczka?
- Tak
- Ty i Mikolka trzymacie tego kolesia w tajemnicy.
- on ci nie ufa.
- on nikomu nie ufa – Kuntz usiadl przy stole i załozył noge na noge.
- prawda.
Aulock wyszczerzył żeby.
- Eh kurwa Liczka, z toba się nie da pogadać.
Liczka nie odpowiedział
- Ide lepiej odwiedzieć tego skurwiela Mikołke, pewnie przerwe mu w zabawie, albo jak on to nazywa gre wstepną. Eh kurwaś ześ mać, zbok zajebany.
- pewnie – odpowiedzial jak zwykle skrotowo Liczka, co zbudzilo cyniczny uśmieszek na twarz Aulocka.
Gdy po uprzednim zapukaniu wszedl do środka, dostrzegl dziewczyne naga, leżąca na łózku Mikolki. Jedna reke miała przyczepiona żelaznym lańcuchem do ściany, druga przykrywała swoje nagie cialo, jak tylko mogla. Mikołka siedziual na krześle naprzeciwko i przyglądal się jej z zachwytem, jakby tylko i wyłacznie widok jej młodego i nagiego ciała dawał mu maksymalna roskosz. Kuntz tuż w progu spojrzał to na nia to na swego drucha po czym zamkna drzwi i zaja miejsce na drugim krzesle, tuz obok drzwi i naprzeciw pary.
- Jeszcze się z nia nie zabawialeś? – zapytal Aulock
- Nie.
- czemu?
- Poczekam az ona będzie tego chciala.
Kuntz Aulock uśmiechna się, szczerząc chyba wszystkie swoje żeby.
- Możesz się nie doczekać.
- Doczekam się – Mikolka mówil calkiem spokojnie, jakby był pewny swojego planu.
- Rob jak chcesz.
- A co ze zlotem – zmienił temat Mikołka.
- Calkiem nieźle, niestety znowu nie mogę się dowiedzieć o tym waszym kupcu.
- Twoja neiwiedza daje mi gwarancje na zycie – Mikołka uśmeichną się kącikiem ust – jesteśmy od siebie zalezni.
- Az taki masz do mnie brak zaufania – Kuntz nie mowił w sposób, który świadczyl by o tym ze jest zdenerwowany na swego partnera, przez ten brak zaufania.
- Tobie jako czlowiekowi ufam w stu procentach, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Ale widzisz stary nie ufam tobie, jako zabójcy, tu już zupelnie jesteś inny czlowiek.Po prostu za bardzo lubujesz się w mordach, a w pewnym momencie może dojsć do tego ze i ta twoja chęc mordu spłynie na moja osobę.
- Wiez mi ze jeśli bym chcial cie zabic, to nie zwracal bym najmniejszej uwagi, na to ze ty wiesz cos czego ja niewiem.
- Tak. Ale to i tak daje mi wiekszą szanse przezycia.
- Ale najbardziej się wkurwie, jak kiedys opierdole sporo kasy, a ciebie i tego Liczke będę musial pochować, przy tym skoku.
- To niemozliwe – Mikołka spojrzal na Kunta, a na jego twarzy pojawił się ten jego charakterystyczny dziecinny uśmeiszek – bo wiesz Kunzt ze ja jestem nie do zajebania.
Aulock uśmeichną się kącikiem ust, ale nie ciągną tematu.
- Wiesz jak ona ma na imie? – zapytal po chwili, która to chwile oboje wypelnili obojetnm wptrywaniem się w jej naga postać.
- Layla.
- Tak ci powiedziala?
- Nie – odpowiedzial Mikołka i wstal z krzesła, kierując swój krok w stronę kąta pokoju. Dopiero teraz Aulock dostrzegł, ze tam rzucone jest bezladnie ubranie dziewczyny. Mikołka przykucną przy nich i podniusł maly zloty medalion w ksztalcie serca – tu jest napisane – powiedzial, i rzucił go Kuntzowi. Aulock otworzył go. W jego wtętrzu pozlacanymi literami napisane było imie „Layla”
- może to nie jej imie – stwierdził po chwili – może być rownie jej matki, albo siostry.
- Nieważne – Mikołka zają to samo miejsce, który zajmował przed chwila, nim poszedl po naszyjnik – Layla to piekne imie i teraz będzie ona je nosiła. Jeśli to jej prawdziwe imie, to nie będzie czula róznicy, a jeśli nie, to będzie musiala się przyzwyczaić, zreszta z dzisiejdszym dniem zaczyna się jej nowe życie. A kto wie, może nawet lepsze.
- nie pojmuje jeszcze jednej rzeczy.
- jakiej.
- Ze ona nie krzyczy, jebneleś ja z pare razy żeby była cicho?
Mikołka pokiwal przeczaco głowa.
- I mnie to dziwi, pierwszy raz spotykam się z czymś takim, w czasie calej wedrowki nie mowiła ani slowa, jakby była pogodzona z losem i wiedziala ze krzyk jej nie pomoze, a może jedynie zaszkodzić. Widac nieglupia z niej dziewczyna.
- Ty na nia lepiej uważaj Mikolka, bo gotowa ci kutasa odgryźdz przy byle okazji, takie ciche wody sa najgorsze, bo sprytne.
- Na razie nierobiła żadnych trudnosci.
- toć sam stwierdziłeś, ze krzyk w tej chwili może jej przeszkodzić. Może ona wyczekuje odpowiedniej chwili. Zeby tylko nie narobiła nam kłopotow Mikołka, bo jeśli coś będzie nie tak nie omieszkam się, ja zabić.
- Już moja w tym glowa, by nie narobiła. Ale to był twój prezent, nie pamietasz.
- pamietam, ale myślalem ze ty ja od razu na łózeczko i pokazesz kto tu rzadzi.
- Jakbym chciał tak zrobić, to bym jej nie prowadził az tu.
- Ot kurwa romantyk, to ty jakiego romansu pragniesz – Kuntz uśmeichną się ironicznie.
- Strachem nic nie zdzialam, nie do tego dąze by się ruchac z trupem.
- Aj tam od razu z trupem, jak sobie dupczymy to panienki jeszcze dychają, a że powoli się robia ledwo ciepłe. W końcu zawsze pozostają dziwki.
- pierdole te zasyfiale dziwki, wiecej się na pryska tymi perfumami niż wody uzyje. A do tego nie miał bym ochoty lizać cipki jakiejs tam ladacznicy, która dymalo przedemną ze sto osob. Od razu mnie bierze na wymioty.
- mnie to bierze na wymioty na sama myśl dotykania cipy jezykiem.
- Wiele tracisz.
Kuntz parskna.
- Wybacz stary, ale mi starczy jak zamocze swojego kutasa w jej wilgotnej cipie.
- Wszystko się nudzi, jeśli nie wprowadza się do tego czegoś nowego.
- Pierdolenie – odpowiedział Aulock – a wracajac do dziwek, to nie wiem co ci przeszkadza to zę ktos je już wcześniej chedożył Przeciez cipa to nie mydlo, się nie wymydi.
- Mimo wszystko mdli mnie na myśl, że już ja dymal jakieś brudas.
- No to trzeba iśc na takie dziwki z dobrego i drogiego burdelu.
- A tam to co sa, może dziewice jeszcze?
- Aaa – krzykna entuzjastycznie Aulock – to tobie się dziewica marzy, romantyk. A skąd wiesz ze to jest dziewica.
- tego nie wiem, ale się przekonam, na jej samej zyczenie.
- A jesli nie jest?
- Oddam ja, chodzby Liczce.
- Liczka nie gustuje w takich chudzinach.
- To młodziak weźmie, ten skurwysyn nie zwraca uwagi na to, co chedoży.
Aulock oparł się na poręczy krzesła i wzią głeboki oddech, po czym zwrócił się do dziewczyny.
- Więc mloda twoje dziewictwo uratuje ci życie – Nazwana Layla dziewczyna wyglądala jakby zupelnie nie sluchala rozmowy, tylko przyciśnieta do sciany, wpatrzona była nieruchomym wzrokiem w sobie tylko znany punkt. Wyglądal jakby nie zyła, ale jej male piersi, które starała się ukryć przed wzrokiem obecnych podnosiły się co chwila, przy jej każdym głebokim wdechu.
------------------------
Śwaitlo połmroku oślepilo, go gdy otworzyl oczy, zaraz jednak je przymkna gdy te zaczely nieznosnie szczypać. Na powrot zacza je rozwierać, tylko znacznie wolniej, tak by te teraz w spokoju mogly przywyknąc do swiatla. Pamietal ze wczoraj ostro stłukli go ludszie Alastera, po tym jak wyjeli mu bełt z ramienia. Starał sobie przypomniec co zaszło, był strasznie wkurwiony, że on Kuntz Aulock dal się tak wyprowadzić w pole przez jakiś niedoroslych skurwysynów.
- Budzi się – powiedzial ktoś, głosem takim jakby chcial cos zaalarmować.
Kuntz Aulock którego oczy już dobrze widzialy w półmroku dostrzegł że jest w wozie. Energiczne ruchy, wskazywały ze woz ten caly czas się poruszał. A odglosy rżacych koni i gadajacych jeźdzców, spowodowaly, ze zrozumal ze własnie porusza się w jakims konwoju. Swiatło dolatywalo z przodu i z tylu wozu, pzez nie duże otwory w materiale. Reszta wozu była szczelnie zakryta, tak ze mógl tlyko widziec cienie za tym okryciem. Naprzeciw niegu, w odleglości nie całego metra siedzialo dwóch ludzi. Jeden męzczyzna i jedna kobieta, oboje trzymali kusze skierowane w jego kierunku, na wypadek zapewne jakby chcial coś zrobić. Ale to było niemozliwe, zwazywszy ze, jak przed chwila zauważył miał związane z tyłu ręce.
- Uwazaj na niego Mari – powiedział męzczyzna z kuszą i jak mu się zdawalo, był to ten sam glos który odezwal się wcześniej, zwiastując jego pobutke.
- Nic nie zrobi, toc jest związany.
- prawda – wtrącił Kuntz, nieco zmienionym, jakby niedostrojonym jeszcze głosem.
- Zawrzyj gębe – powiedzial dziewczyna, zimnym tonem.
Ucichl, ale zupelnie nie czul strachu. Był jak maszyna, która zupełnie nie odczuwa leku i jest wyprana z uczuć. Szybko zaczą się zastanawiać nad możliwa ucieczka z sytuacji w jakiej się znalazł. Słuchal także rozmowy swoich strażników.
- Szef kazał strzelac, gdyby chciał coś zrobić, ale nie tak żeby zabić, wiec celuj w noge.
- Wiem.
- Coś się tak rozglądasz kozi synie – zwrociło się nagle do Aulocka, który staral się ogarnąć swoją sytuację. Jednak Kuntz nie odpowiadał – mów skurwielu, pewno chcesz uciec, tak. Nie uciekniesz, wokół jest ze trzydziestu naszych, zalatwią cie przy kazdej probie, kurwi synie.
Dziewczyna nie mogła się powstrzymac, od chęci wyklniecia znanego zabojcy. Jakby odczuwala w tym nie nie malą formę podniecenia. Ale Kuntz tylko słuchal i wpatrywał się w nia swoim zimnym spojrzeniem, a ona nie mogła znaleźdz pretekstu by móc go rabnąć w twarz.
- Milczy pchlarz jebany, parszywy chedożony kozo jebca – mówiła do meżzczyzny, ale caly czas patrzyla na Aulocka – skończy na palu...- dziewczyna przerwala nagle jak by w glowie zabraklo już jej dalszych pomysłów na obrażanie Kunzta Aulocka. Zapadla cisza, słychać było tylko odgłos kopty uderzajacych o dukt, który po suchych i ciepłych dniach nieco utwardził się oraz melodie koników polnych, które zwiastowaly zbliżajaca się noc. I nagle koniki, jakby na rozkaz ucichły.
Usłyszeli, jak belty tna powietrze, a potem było rżenie koni i odgłosy rannych i umierajacych. Potem ktoś z oddali krzykną „bij, zabij”. I cienie konwojętow którzy trzymali się jeszcze w siodle i nie padli pod ostrzalem z kurz, starli się teraz w szaleńczym starciu, z atakującymi zewszad wrogimi żołbnierzami. Żelazo uderzylo o żelazo, ktos tuz obok ich wozu zacharaczal, i uderzony jakas bronia tepa, zapewne morgerszternem wpadl z krzykiem na płachte i obsuną się z niej, zostawiajac tylko blame krwi, która w półmroku wygladała, jakby by była czarna.
Zakotlowalo się, wśródf szczeku żelaza, wśród krzyków i jekąw, wsród walecznego uniesienia i podniosłych i morderczych słów. Na zewnątrz, w cieniu drzew i w tle zachodzacego slońca, zawrzal osrty boj, starcie na śmierc i zycie.
Kuntz zwrócił wzrok w strone swojej dwojki strażników. Ci wpatrywali się z przestrachem wokół, ale tak by nie spuszcać wzroku z Aulocka.
- jak się ruszy, to strzelaj by zabic – krzykneła dziewczyna, chcac bardziej przestraszyć Aulocka. Ale Kuntz nie spuszczal z nich wzroku. I nagle pociągną za sznur i uwolnił rece. Dopiero teraz oboje konwojetow dostrzeglo nóz w jego dloniach. Dlugi na niewiecej jak dziesięc centymetrow i zagiety u góry, o dziewieciesiąt stopni. Nim zdolali co kolwiek zrobić Aulock skoczyl ku męzczyźnie i przecią mu gardło. Szybkim rucghiem skierowal kusze w stronę podlogi i usłyszal tylko jak odruchowy ruch męzczyzny spowodowal że bełt przeszyl podlogę. Po chwili wywiną druga reke i uderzyl lokciem w twarz dziewczynę. Kusza wypadl jej z reki, a ona samo zalala się krwią, uderzajac plecami o płachte i odbijajac się od niej upadł na podloge wozu. Aulock dopadł do niej, chwycil ją za wlosy i podniusł glowe. Dziewczyna chodz zamroczona uderzeniem nie zemdlala, przewracal tylko oczami i wpatrywała się przed siebie.
- Jakies życie bywa ironiczne – powiedział jej na ucho. Dziewczyna uslyszala te slowa, ale nie mogła na nie odpowiedzieć, a nawet jeśli mogla by, to nie zrobila by tego. Była sparaliżowana ze strachu. Aulcok obrucił swój nóz, i przyłozył jej do gardla to stroną, gdzie ten zawiniety o dziewiedziesią stopni, kończył się malym wystajacym bolcem. Po chwili wcisną go do jej szyji i powoli przesuwał. Tepy z tej strony nóż szedl bardzo powoli, rozrywajac jej gardło. Dziewczyna krztusila się krwia, która leciala jak fontana z szyji i z ust. Zaleawjając pobliskie deski i płachtę, powiekszajac przy tym czerwoną kałużę. Gdy nóż doszedl do końca szyji, dziewczyna jeszcze żyla, wtedy Kuntz wyciągna nóz z jej szyji i opuścil jej glowe. Oczy dziewczyny wywróciły się bialkami do gory, w chwili gdy ta wykrwawiala się.
Kunzt w miedzy czasie wyskoczył z powozu. Na zewnątrz panowal harmider. Jeszcze zywi zołnierze na koniach, odpieraly zajadłe ataki, wrogich zbójów. Którzy uzbrojeni w miecze, topory, morgerszterny, maczugi, kosy czy noze starali się zrzucić jeźdzcow, by móc zatłuc ich już na ziemii, ale ci nie dawali się tak latwo. Na każdego powalonego jeźdzca padało trzech atakujacych. Których zbroje najczesciej stanowily jedynie skórzane pancerze, przecinane przy pierwszym pewniejszym ciosie miecza czy topora. Ale atakujących było dziesiątki, pojawiali się jeden z drugim, wybiegajac z lasu, niczym wypłoszona z palacego się lasu zwierzyna.
Kuntz szybko rozjerzal się w terenia i dostrzegł luke miedzy walczącymi, kawalek terenu zasnuty już kilkoma trupami koni i ludzi. Bez zastanowienia się ruszył w tamtym kierunku, bez wiekszego problemu dobiegl do lasu i wpadl w gestwine. Zupelnie nie wiedział gdzie jest, ale biegl do przodu. Było ciemno, mimo ze slonce jeszcze nie zaszlo, ale konary drzew były tak gęste, ze przyslaniały te ostanie jego promyki. Suche gałezie biczowaly go po calym ciele, ale odczuwal tylko te które uderzaly go w twarz. Te były neiznosnie, bo uderzajac po oczach, powodując ze zalewaly się łzami i znieksztalcaly obraz, który i tak był dla niego slabo widoczny. Nagle gałez jakiegos mlodego jeszcze krzewu rozciela mu czolo, krew spłyneła mu na oczy, Kuntz zaczą zwalniać tepo, ale zanim udalo mu się to zrobic, zachaczyl nogami o wystajacy korzeń, upadl bezwladnie na ziemie, uderzajac przy tym o pień sćietego drzewa.
Zemdlał.

... jeszcze go nie ukończyłem.

c.d.n. wkrote

p.s.
A w sobote jestem umowiony z fajna panną, Justyna ma na imie ( mam slabosc do Justyn i Gosiek ) Smile
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Pią Cze 04, 2004 8:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ale z ciebie rzeznik radji Very Happy juz nie bede mogl pokazac twojego opowiadania swoim dzieciom Smile
P.S
Najlepsze bylo chyba z ta konwojentka Smile Dobrze ze mam mocne nerwy Cool
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Czw Cze 10, 2004 1:57 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Gdy otworzyl oczy wokół dalej panowal mrok, dostrzegł że lezy w zupełnie innym miejscu, niż te w którym się przewrócił. Albo tylko mu się wydawało. Jednak po chwili dostrzegł kilka cieniów postaci siedzący przy ognisku kilkanascie metrow dalej, na duzej polanie, tuz obok lasu. Postacie zajęte rozmowami i jedzeniem jak mógl dostrzec z tamtąd, zupelnie nie zwracaly na niego uwagi. Wyglądalo to tak, jakby zlapali go, przyprowadzili tutaj i zostawili. Jednak gdy próbowal ruszyc rekami, dostrzegl ze sa one związane, tak samo jak nogi. Przewrócił się kilka razy, starając się uwolnić z lin, ale po kilku próbach dostrzegl, ze związywal go jakiś fachowiec.
- Od was się tego nauczylem – odezwal się kobiecy głos, z cienia.
Odruchowo zwrocił głowe w strone, z ktorej dochodził głos, jednak poza ciemnością nie dostrzegl tam nic.
- pewnie ciekawi cie co tutaj robisz?
- Strzał w dziesiątke – odpowiedzial pewnie Aulock, który przestał się już szamotać i ułożył się do jak najbardziej wygodnej pozycji, jaką można było przyjąć w tym miejscu.
- Jak zwykle cyniczny – odpowiedzial kobiecy glow. Potem Aulock usłyszal jak buty uderzaja o ziemie, co znaczyło ze dziewczyna musiala siedziec na jakiejś wysokości i teraz stanela spowrotem na trawie.
- Wiele lat minelo Aulock, oj wiele – ciągną glos – i ty się od tamtej pory zmieniłeś. Kiedyś byłes lepszy, a tu patrz dales się zlapać byle ćwokom, gowniarzom z jakiegoś gownianego konwoju.
- Zdarza się – Aulock mówił tak, jakby zupełnie nie obchodzilo go z kim gada, gdzie i dlaczego tu jest. Starał się grać na zwłoke i sięgnąć po nóz, który miał dobrze schowany w cholewie buta. Ale głos, jakby odczytywal jego myśli.
- Nie znajdziesz go – powiedzial – za dlugo z wami przebywalam żeby nie zauważyc gdzie chowasz swoją broń. Oni nie wiedzieli, Mikołka, Liczka, a tym bardziej ten gowniarz i jeszcze paru innych co przewineło się przez ta twoja dziwna kompanie. Oni za malo widzieli by to dostrzec, za bardzo ci ufali. Ale ja tobie nie ufalam i jak tamtego piuerwszego dnia powiedzial Mikolka, uznając ze jestem nieglupia. Potem wielokrotnie mi to powtarzał, a ja sluchalam i wpoiłam sobie to do glowy.
- Layla – wypalił Kuntz – znam cie, a jakkże. Pamietam cię, jak jeszcze bylas młoda i przestraszona. Wyroslaś od tamtej pory.
- A jakże – poczul wiaterek na twarzy, a potem silny cios w glowe, który spowodował że poturlal się na jakiś metr w przeciwnym kierunku – doroslam – powiedziala dziewczyna glośno i jakby bardziej drwiąco – i siły mi nieco przybylo.
Aulock przyklakł i polozyl tłow na kolanach przypatrując się ziemii i wypluwajac krew z buzi, kaszląc przy tym.
- Chyba nie zlościsz się o tamto – powiedzial po chwili. Dziewczyna podbiegła i kolejny raz robneła go czubem buta w twarz. Ponownie poturlal się po ziemii. Jednak tym razem zatrzymal się na plecach dysząc glośno.
- Zdradziłeś nas skurwielu, zdradziłeś mnie i Mikolke.
- takie czasy – wykaslal Kuntz z ledwoscią.
- Mikołka mi mówił co się stalo tamtego dnia – mówiła Layla, nie zwracajac uwagi na jego slowa – mówil mi .że to twój pomysl z tym wyrznieciem mojej rodziny. Opowiedzial mi jak lubisz się znecac nad swoimi ofiarami i jak zapewne znecales się nad moją siostra i ojcem. I wtedy zapragnolam tylko jednego, zabic cię, zabić tak zębyś poczul że umierasz. Tego pragnolam z najwiekszych sil i teraz jestes tutaj przedemną, lezysz pod moimi nogami gotow jej calowac jeśli ci rozkarze.
- Ale Mikołka był lojalny w stosunku do ciebie – ciągnela, nie słysząc odpowiedzi z jego strony – on by ciebie nigdy nie zdradził, ale ty i twoja zachłannosć. Ty i tywoja arogancia, ja widzialam, dostrzegalam to w tobie, ale on nie wiezył że coś się stanie. Mimo ze znał ta twoją zachłonnośc, to jednak ci ufał, chodz wielokrotnie go ostrzegałam, to jednak on miał swpojej zdanie.
- naiwniak – wypalił Kuntz, tym swoim drwiacym glowem.
Dziewczyna parsknela głośno.
- Ty dalej nie potrafisz pojąc w jakim położeniu się znalazleś.
Kuntz nie odpowiedział. Dziewczyna patrzyła na jego postać, która widoczna była dobrze, przy świecacym w pelni księzycu. Sama ukrywala się w cieniu drzew i tylko co raz wychodzila poza nie, ale długie wlosy, dobrze przyslaniały jej twarz i Aulock nie mogl jej dostrzec.
- Dorwałam już Liczke i tego gowniarza. I jeszcze kilku, którzy nie przypasowali mi w twojej kompani. Zabijałam ich dlugo, ciesząc się z każdej chwili. Gdy ci skomleli i błagali o szybka śmierć, mnie to coraz bardziej podniecało, i powodowalo zę przedlużalam im katusze z każdym slowem, lub nawet jękiem. A wiesz co zrobiłam temu Liczce?
Kuntz spojrzal w cień, czekajac na odpowiedz. Dziewczyna uśmeichnela się, szczerzac wszystykie żeby, ale Aulock nie mógl tego dostrzec.
- rozcielam mu brzuch, wyciągneła jelito, wsiadlam na konia i ciągnelam go za sobą. Wiesz jak wył – koncząc zachichotala drwiąco.
- Mikołka miał racje, ze staniesz się taka jak my.
- nie pieprz i nie oskarżaj Mikołke.
Aulock poczól, ze trafił w czuly punkt, wiedział że jej zdenerwowanie, może dopomuc mu znacznie w możliwej ucieczce.
- Wiec tak ci namieszal w glowie, czy się podkochiwalas w tym zboczeńcu.
Layla podbiegła do neigo, wlosy zawibrowaly w powietrzu i powedrowaly na tyl glowy. Kuntz mógl teraz dostrzec zarys jej twarzy. Ale zaraz stracił ten widok, gdy but dziewczyny wyladował na jego twarzy. Uderzenie jednak nie było tak silne jak poprzednie i głowa Aulocka jedynie odskoczyła przy nim.
- To ty Aulock – mówila, a jej glos drzal – to wszystko przez ciebie.
- Mikołka nawpieprzal ci glupot – ciągną Kuntz, wypluwajac resztki krwi z ust – dziwie się ze taka inteligentna dziewczyna, uwierzuyla mu.
- Zawrzyj gebe kurwi synie, bo ci ja rozpierdole.
- No bo co ci mógl powiedziec – powiedział Kuntz, ale wstrzymał się czekajac, na cios, gdy się nie mógl doczekacx mówił dalej – że to on chcial ciebie, ze to on mi nakazal wyrżnięcie ich wszystkich, pewnie sam by to zrobil żeby go tak nie ciągnelo do zabawiania się z toba. On cie zwyczajnie oszukał, a ty glupia dalaś się na to nabrac. A teraz niezyje i nawet zza grobu rządzi twoja osobą.
- nie wieże ci. Łżesz jak pies, skurwielu.
- Nie wież, jęsli nie chcesz. Ale taka jest prawda.
- Ale dlaczego go zdradziłeś ? – dziewczyna zniżyła ton, mówiła cicho i prawie proszaco.
- Bo to on chciał zdradzić mnie, dowiedzialem się o tym i dlatego podjolem swoje kroki. Nie znalas Mikołki, tak jak ja, to był podly kutas i nigdy nie dbal o zasady i przyjaciół w przeciwieństwie do mnie.
Dziewczyna parsknela glośno, a potem zaczela się drwiąco śmiać. Mina Kuntza Aulocka, która jeszcze przed chwilą była coraz bardziej rozpromieniona zwycięstwem nad jej osoba, teraz wyrażala zaskoczenie. Wiedzial ze coś jest nie tak, skąd ten drwiący śmiech. Który teraz rozchodzil się w tą gwiaździsta noc , po lesie.
- Łżesz Aulock – powiedzial drugi glos, męski. Kuntz już wiedzial do kogo należy. Dziewczyna przestala się smiać.
- Związany, bez broni, na czyjejś lasce – ciagną męski glos – a jednak jeszcze kasa, jeszcze jest pewien swego zwycięstwa. Niestety Aulock to już koniec twojej wedrówki.
- Mikołka – wyszeptał glośniej Kuntz – żyjesz jednak.
Teraz dostzegł mężczyzne z pochodnia, zblizajacego się do niego. Szedl szybkim krokiem, kierując ogień do jego twarzy. W swietle płomienia dostrzegl jego twarz, ale jakby inną. Była starsza i bardziej blada, a lewe oko przykrywala mu czarna przepaska.
- To twoja zasługa – powiedział Mikołka wskazują palcem na przepaske.
Kuntz dopiero teraz dostrzegł, ze cały jego plan poszedł z dymem. Że nie było już szans na ucieczkę, ale miał w glowie jeszcze jeden pomysl, cos co moglo by mu dać czas i wiedział zę teraz przyszledł czas żeby te swoją ostatnia deske ratunku wykorzystać.
Miecz.
Powrót do góry
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3, 4  Następna
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




wiadomosci z forum
Polityka cookies